Harper odnajduje mnie w przerwie między ćwiczeniami.
Sparing z Millerem poszedł jej widocznie znakomicie, bo doskakuje do budki wartowniczej z niebywałym wręcz humorem. Jej posklejane od potu kosmyki łaskoczą mnie w odkryte ramiona a ciemne oczy błyszczą znad ubrudzonej ziemią i pyłem twarzy, gdy nachyla się nade mną.
Otwieram oczy powoli i na sam widok jej rozbawionej miny nie mogę powstrzymać parsknięcia śmiechem.
— To się nazywa wartowanie, kadecie Blake?
— To się nazywa postawa wojowniczki, kadetko McIntyre? — odpłacam się tym samym. — Miller pewnie dał ci fory.
Zabieram dłonie z twarzy i mrużę oczy, krzywiąc usta w sztucznym uśmiechu.
— Zasłaniasz mi słońce, — podnoszę się z podłogi budki wartowniczej, przecierając oczy — i śmierdzisz potem.
Harper prycha i zaczyna okładać mnie po odsłoniętym torsie, co wyglądało by zapewne dziecinnie gdyby nie fakt, jak dużo siły i krzepy ma ta dziewczyna.
— Dowództwo posłało mnie po ciebie, a ty tak mi się odpłacasz. — robi dramatyczną pauzę, a ja zabieram jej dłonie z mojej klatki piersiowej i zrywam się na równe nogi, zdzielając głową o okryty belkami sufit.
— Kane chce czegoś ode mnie? Mają dla mnie jakieś informacje? Napotkali na trop Clarke? Odnaleźli ją?
— Spokojnie, rumaku. — parska śmiechem szatynka na sam widok pośpiechu, w jakim się ubieram. — Dowiesz się wszystkiego na miejscu. A wracając zajdź do Giny! — rzuca jeszcze na odchodnym. — Pytała o ciebie.
Pędem przemierzam podwórze Arkadii, mijając pochłoniętych w pracy znajomych, ale najczęściej przepychając się między nimi i nie reagując na radosne powitania i zaczepki i śpieszę się tak bardzo, że ląduję w gabinecie dowództwa porządnie już zgrzany.
— Patrz Abby, jakich mamy karnych podwładnych. — żartuje Marcus, nie przerywając nanoszenia punktów orientacyjnych na mapę przytwierdzoną do metalowego stelaża.
Po kształcie którego nie zasłaniają barczyste plecy Kane'a rozpoznaję Arkadię, Bunkier i górzyste tereny Mount Weather, ale także granice wiosek Trikru.
— Poślij po nich, to przylecą pędem. A jacy punktualni!
— Chodzi o Clarke, prawda? Odnaleźliście ją?
Zdziwiona Abby unosi oczy znad sterty papierzysk piętrzących się na stole i wpatruje się we mnie z uwagą, a ja czuję, jak moje policzki czerwienieją z zażenowania.
— Nie, nie chodzi o Clarke, — rzuca sucho — tylko o twoją siostrę.
— Octavia przysłała nam wiadomość zalakowaną emblematami Koalicji Dwunastu. — wtrąca się Marcus, przerywając pracę i subtelnie przybliżając się do kobiety siedzącej przy stole i kładąc swoją dłoń na oparciu jej krzesła. — Heda Lexa składa nam propozycję wspólnego przymierza na czas wojny. Listy i propozycja są oznaczone votum zaufania twojej siostry, dlatego chcieliśmy znać twoją opinię na ten temat.
— Czas wojny? — wpatruję się to na Kane'a to na Abby z niemym zdziwieniem, a gdy potwierdzają skinieniem głowy, wzdycham ciężko.
A więc nie chodzi o Clarke. Nawet jej własna matka przestała o nią walczyć, jakby wspomnienia związane z córką zostały wymazane z jej pamięci, jakby... jakby pogodziła się z jej śmiercią.
— Klan banitów wypowiedział wojnę koalicji, ale Lexa zaznacza, że gdy dojdzie do bezpośredniego starcia, Arkadia także może znaleźć się w niebezpieczeństwie.
— Mamy broń, rovera, mamy odpowiednich ludzi. Szkolicie kadetów, stawiacie na samowystarczalność. — rzucam głucho, siląc się na spokój. — Dopiero co zbieramy się po Mount Weather. Już raz zostawili nas na polu bitwy, kto wie, czy nie zrobią tego ponownie? Nie potrzebujemy ich pomocy.
— Przeziera przez ciebie nienawiść, Bellamy. — zauważa Marcus cicho. — A irracjonalny gniew zazwyczaj prowadzi do zguby.
Kane i te jego złote mądrości. Żeby umiał on jeszcze robić coś poza ich wypowiadaniem.
— Nie. Chciał znać pan moje zdanie. — bronię się, zaciskając dłonie w pięść. — A moje zdanie jest takie, że powinniśmy zająć się ważniejszymi sprawami niż składać przymierze z Ziemianami.
Co sądzicie o tak wykreowanej postaci Bell'a? Lubicie go? Przyznajcie się, kto z was jest team Bellarke? Jeśli tak, to powinniście cieszyć się z każdą jego narracją. Jako fanka rozdarta między Bellarke a Clexę obiecuję więcej takich fangirlingowych momentów!
CZYTASZ
Demons | The 100
Fanfiction"Everybody has demons, everybody has ghosts.'' * 138 Dzień po Lądowaniu na Ziemi. Arkadia przestaje być bezpiecznym azylem, las Trikru nie chroni już przed spojrzeniem śmierci. Nocą wypełzają demony. Duchy przeszłości rozciągają swe sidła. Nic nie j...