Part V

241 30 9
                                    

Dobiegam do toczącego się po podwórzu landrovera w ostatniej chwili

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Dobiegam do toczącego się po podwórzu landrovera w ostatniej chwili. Walę pięściami w tylne drzwiczki i macham szaleńczo rękoma, żeby przekrzyczeć ryk silnika mojego maleństwa. Zza szyby pokazuje się rząd zdziwionych głów, a ja stoję i nie potrafię wydukać z siebie nic poza sapaniem i zająknięciami.

— Zabieram się z wami! — odzywam się w końcu, mrużąc oczy przed słońcem, a Bellamy wychyla się z miejsca kierowcy.

— Nie ma mowy. Twoja noga...

— Jego bierzecie. — rzucam wyzywająco, wskazując na rozłożonego na tylnym siedzeniu Jaspera. — To dlaczego nie weźmiecie mnie?

— Problemy z głową to nie to samo co problemy z nogą, Rav. — próbuje tłumaczyć się Bell, ale ja bez jego ani Kane'a pozwolenia wskakuję do auta, zatrzaskując za sobą drzwiczki i wciskając się między Harper a Monty'ego.

— Będziecie potrzebować mechanika, gdy ten gruchot nawali. — pieszczotliwie stukam w samochód, a Jasper odpłaca się za wcześniejsze docinki.

— I kogoś ze śliczną buźką do patrzenia, jak zrobi się nieprzyjemnie. — kiwa głową, a ja uderzam go w bok. — Kapitanie, brałbym ją w ciemno.

Bellamy tylko wzdycha i odpala silnik a Marcus posyła w moją stronę uważne, opiekuńcze spojrzenie. Poza awersją do mojej osoby tych dwóch reszta wita mnie na pokładzie nazbyt entuzjastycznie, bo już po kwadransie drą się i przekrzykują wzajemnie.

Bellamy, Kane, Miller, Harper, Monty, Jasper, Monroe i ja. Zbiorowisko mniej lub bardziej uzdolnionych i zaprawionych w boju dzieciaków to ta nasza armia, z którą wyruszamy przeciwko Ziemianom?

Dobre sobie.

— Nie potrzebujemy mechanika, a Monty jest równie dobry w te klocki co ty. Dobrze o tym wiesz. — rzuca w moją stronę Jasper, wpatrujący się niezmiennie w jeden punkt na horyzoncie. — Uciekłaś od Wicka, gdy zrobiło się gorąco. Zostawiłaś go, bo nie radzisz sobie z tym, co do niego czujesz.

— Stul pysk, Jasper. — odpalam, rozmasowując nogę, poprawiając szyny i nawet na chłopaka nie spoglądając. — Żebym ja ci zaraz nie powiedziała, z czym ty sobie nie radzisz.

— Z kurczącymi się zapasami alkoholu w Arkadii? — dodaje Harper, a Monroe dopowiada za nią:

— Z melancholią dopadającą cię w deszczowe dni?

Pytania i niewinne docinki przeradzają się w zażartą kłótnię, a ta z kolei prawie w mordobicie, od którego ratuje nas Kane nakazujący czujność i spokój. Od tego momentu zajmujemy się więc jedynie studiowaniem mapy, poprawianiem Bellamy'ego zbaczającego z wyznaczonej ścieżki i rozglądaniu się za znakami pozostawionymi w głuszy przez ludzi Indry. Niestety, żadnych znaków ostrzegawczych nie zauważamy a po dwóch godzinach bezczynnego błądzenia w kółko rozdrażnieni wyskakujemy z rovera, rozglądając się za właściwą drogą.

Demons | The 100Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz