Tuż po tym jak pakują mojego byłego nauczyciela z Arki do klatki naprzeciwko, przestaję dziwić się czemukolwiek. Życie może nie tyle zaskakuje mnie na każdym kroku, co daje mi wystarczająco dużo kopniaków, bym nie interesowała się tak mało istotnymi drobnostkami. Jego zachmurzona twarz i zakrzepłe krople krwi na koszuli są dla mnie niczym, jego krzyk za mną jest niczym, jego zdziwione spojrzenie jest dla mnie niczym.
Mam wrażenie, że rozpadam się na tysiąc drobnych odłamków. Że naciskając dźwignię w Mount Weather zrestartowałam swoje własne życie, sekunda po sekundzie kroczące teraz ku zagładzie.
Zegar tyka, czasu upływa, a ja wciąż nie potrafię spojrzeć na swoje zniekształcone odbicie w szkle więziennego okienka. Twardnieję, ale tylko powierzchownie. Na tyle jednak, by płacz przy Lexie nie powtórzył się po raz drugi. Oh, na to nie mogę sobie pozwolić.
— Clarke. — smukłe palce chwytają mnie za ramiona i potrząsają nimi delikatnie. Myśli, że śpię. Ale ja przecież nie potrafiłabym zasnąć. — Clarke, zbudź się.
— Intymna przestrzeń, Hedo. — mruczę, nie podnosząc oczu znad podłogi. — Wiesz w ogóle, co to oznacza?
— Nie mamy czasu. — mamrocze, napierając powtórnie. — Mam plan, musisz się stąd wydostać i ostrzec pozostałych. Ja... — przerywa naraz, a ja dopiero teraz odważam się na nią spojrzeć. Swoje ciemne włosy ma rozpuszczone, posklejane w strąki. Twarz to zaczerwienioną, to znów niezdrowo bladą. Oczy w księżycowej poświacie niezdrowo błyszczące. — Możesz nienawidzić mnie do końca swojego życia, droga wolna. Ale najpierw mnie wysłuchaj.
Przez chwilę wpatruję się w nią, dumną i postawną mimo niegodnej dla królowej pozycji więźnia, i przegryzam wargę aż do krwi.
Zostawiła mnie tam, tak po prostu. Nie wybaczyłam samej sobie, jak więc mam wybaczyć jej?
Nie potrafię.
Kiwam jednak głową, a Lexa odwraca się z przestrachem i jednocześnie przybliża do mojego prywatnego więziennego kąta.
— Studiowałam zmiany wartowników i ich przyzwyczajenia. — zaczyna, nachylając się i przybliżając usta w stronę mojego policzka. — Sądzę, że zdołałabym cię stąd wyciągnąć.
Pełne wyrzutu „Dlaczego mi to robisz?'' świta mi już w głowie, ale gryzę się w język w odpowiednim momencie.
— Dlaczego?
— Bo wiem, jak przywiązana jesteś do swoich ludzi. Wiem, że poświęciłabyś dla nich wszystko, dlatego mam nadzieję, że zrozumiesz i moją sytuację. Że postawisz się na moim miejscu.
— Ja nie mam ludzi. — kręcę głową nieśmiało, zagryzając popękaną już wargę. — I nigdy nie miałam. Uciekłam z Obozu Jahy, wyrzekłam się swojego pochodzenia ludzi Skaikru. I nie rozumiem, dlaczego miałabym ci pomagać.
— Bo jesteśmy takie same. Clarke, na litość Pauny! — unosi się, ale zaraz ścisza głos konspiracyjnie. — Sama powiedziałaś mi kiedyś, że miłość nie jest słabością i nigdy nie będzie. Ona jest w tobie, Clarke. Empatia. Musisz się stąd wydostać i ostrzec moich i twoich ludzi przed śmiercią z rąk Banaukru. — szepcze, a niezwiązane niczym ciemne włosy łaskoczą mnie w szyję i ramiona delikatnie.
A więc Kane także wyruszył na wojnę. Moja mama? Bellamy? Kto z nich zginie w tym starciu?
— Banici posiadają broń, przed którą nie mamy żadnych szans się obronić. Clarke, oni tu zginą!
Wszyscy. Mama, Markus. Octavia, Raven, Bellamy, Monty. Indra, Lincoln.
Tego chcę? Bezczynności? Ucieczki? Tchórzostwa?
Przez moment napotykam na rozżalone spojrzenie Lexy i czuję, jak każda cząstka upartego ciała mięknie pod naporem siły samego jej wzroku.
— Dlaczego sama nie uciekniesz?
— A położyłabyś na moje barki los swoich przyjaciół, Clarke?
A więc ufa mi bardziej niż samej sobie. Wie, że ratując swoich, ostrzegłabym także jej ludzi.
— Może trzeba dawać ludziom drugą szansę? — odzywam się po chwili, ostrożnie ważąc słowa. — Niezależnie, jak bardzo ci ludzie cię skrzywdzili.
Lexa oddala się od mojej twarzy na bezpieczną odległość kilku dzielonych wspólnie oddechów, będąc przy tym pewną, że mówię w tej chwili tylko i wyłącznie o niej. O nikim innym.
— A jeśli ci ludzie zdradzą cię po raz drugi?
— To ich zabiję. — tężeję, ale odważam się jeszcze na nonszalanckie wzruszenie ramionami, które Heda odbiera z pełnym zrozumienia uśmiechem.
I, mogę przysiąc, że przez jedną drobną chwilę kąciki moich ust unoszą się w chęci jego odwzajemnienia.
Na litość Pauny, one dwie w jednej klatce.
Rozmawiające ze sobą, i jakże nieporadnie flirtujące!
( ͡° ͜ʖ ͡°)
CZYTASZ
Demons | The 100
Fanfiction"Everybody has demons, everybody has ghosts.'' * 138 Dzień po Lądowaniu na Ziemi. Arkadia przestaje być bezpiecznym azylem, las Trikru nie chroni już przed spojrzeniem śmierci. Nocą wypełzają demony. Duchy przeszłości rozciągają swe sidła. Nic nie j...