Rozdział VI

661 81 18
                                    

- Pomimo tego, że omamił wszystkich swoją "cudownością", to ja się nie dam zmanipulować. - powiedział Jimin, do stojącego obok Namjoona.

- Czyżby nasz mały Jiminek był zazdrosny? - westchnął blondyn, klepiąc go w ramię. - Nie masz o co, przecież wydaje się być w porządku, a co najważniejsze, Taehyung się czuje dobrze w jego towarzystwie.

- Wydaje się... - popatrzył na drugiego z politowaniem, rzucając kamień w wodę. - Czasem starszy pan z sąsiedztwa też wydaje się przyjazny do czasu, aż obudzisz się bez spodni, w jego piwnicy, przywiązany do kaloryfera, a on okazuje się być seryjnym gwałcicielem.

Do jego uszu dobiegł donośny śmiech towarzysza. Nie rozumiał, dlaczego chłopaka to śmieszyło, skoro dla niego był to po prostu koszmar. Nadchodził wieczór. Cały dzień spędził wlokąc się obok swojego przyjaciela i jego nowego znajomego. Nie chciał im przeszkadzać, ale jednocześnie martwił się, że ktoś zajmie jego miejsce, a może nawet będzie kimś więcej. Był przygaszony i tylko raz najmłodszy Kim zapytał go, czy źle się czuje czy coś w tym stylu.

- Ja już spadam, bo Kookie na mnie czeka. - puścił mu oczko. - ChimChim, jakby coś się działo, to wiesz gdzie mnie szukać. - przytulił go i poszedł w stronę budynku.

Rzeczywiście wiedział. Znał drogę do pokoju każdego z przyjaciół. Usiadł na drewnianym pomoście, ponownie rzucając kamykiem. Przyglądał się zachodzącemu słońcu, aż w pewnym momencie go oświeciło. Nazywał się przecież Park Jimin, a to do czegoś zobowiązywało. Mianowicie, do wygranej. Do postawienia na swoim. Zawsze układał wszystko tak, żeby się udawało. Miał zamiar zrobić to i tym razem. W pewnym sensie sądził, że mały sabotaż nikogo nie skrzywdzi, a wręcz uratuje. Uśmiechnął się i dumny z samego siebie podążył do hotelu.

- Gdzieś Ty się podziewał?! Czemu tak nagle zniknąłeś, bardzo się martwiłem! Sungyeol zresztą też! - pisnął Taehyung w momencie, gdy ujrzał swojego przyjaciela w drzwiach.

To był idealny moment, żeby wcielić w życie plan bruneta. Nim spojrzał młodszemu w oczy, wykrzywił twarz w grymasie bólu i chwycił się za brzuch. Kto jak kto, ale on potrafił grać. I to bardzo dobrze.

- Prze-pra-szam Ta-eś... - wyjęczał cicho. - Bardzo źle się poczu-łem. Chyba się zatru-łem.

Zmartwiony chłopak od razu podbiegł do niższego i chwytając go za rękę, przeprowadził go do łóżka. Przytulił go delikatnie i powiedział:

- Przepraszam! Nie zauważyłem, że coś Ci się stało...

- Nic się nie stało... Idź może lepiej do Yeola spać, bo jeszcze się ode mnie zarazisz czy coś... - wydukał jakby ostatkiem sił.

- Nie ma mowy! - burknął wyższy. - Teraz to się mnie nie pozbędziesz, za żadne skarby!

Ucieszył się w duchu, że przyjaciel tak się nim przejął. Łkał jeszcze trochę i usnął.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że kolejnego dnia naprawdę źle się poczuł. Jego towarzysza nie było od rana, ponieważ udał się na zajęcia. Około południa przyszedł wychowawca.

- Coś Ty narobił... - powiedział, łapiąc się za głowę. - Czy to grypa, czy choroba zwana "Lee Sungyeol"? - popatrzył na niego z wyrzutem.

Jimin otworzył szerzej oczy. Starszy go przejrzał. Jednak w tamtym momencie, czuł się okropnie. Pokiwał twierdząco głową, a z jego oka uleciała łza. Opiekun zniknął, ale po niedługim czasie pojawił się z zaparzoną miętą, którą sporządził specjalnie, by pomóc podopiecznemu. Pomógł mu się napić, ponieważ nieprzyjemne kłucie w podbrzuszu prawie całkiem paraliżowało brązowowłosego. Większość czasu przesiedzieli w ciszy i pomimo ciągłych prób podejmowanych przez szatyna, by nawiązać jakąkolwiek konwersację z dzieciakiem, nie udało mu się. Około godziny piętnastej, mężczyzna musiał zostawić chłopaka, ponieważ miał sędziować w zawodach kajakarskich. Uśmiechnął się pokrzepiająco do niższego i wyszedł. Park został sam. Miał czas na przemyślenia. Do jego głowy wpadały coraz to dziwniejsze pomysły. W pewnym momencie poczuł napływające zmęczenie i usnął. Przed dziewiętnastą obudził go śmiech przyjaciela.

- Hyung! Nie uwierzysz! Wygraliśmy! - po pierwsze, jakie "my"? - Jesteś z nas dumny? - po chwili dostrzegł wchodzącego za Taehyungiem Sungyeola. - Ojej, przepraszam, obudziłem Cię?

- Nic się nie stało... - próbował podnieść się do siadu, ale znów poczuł ból. - Aishhh. - jęknął i upadł na materac.

Kim podbiegł do niego i położył mu rękę na czole. Stwierdził, że jego towarzysz ma gorączkę. Zaproponował więc, że pójdzie po ręcznik, by robić mu zimne okłady. Przy okazji miał wstąpić do stołówki, żeby poprosić o jeszcze jeden kubek mięty. Poprosił Lee, by zajął się brunetem w czasie, kiedy go nie będzie. Starszy zgodził się. Gdy zostali już sami, toczyli bitwę na spojrzenia. Nienawistne, nieprzyjemne spojrzenia. Chyba obydwoje nie przypadli sobie do gustu. Po dłuższej chwili Yeol podszedł do łóżka i nachylając się nad chorym, powiedział:

- Jeśli myślisz, że wybijesz mnie z gry, to się grubo mylisz. - popatrzył na niego z pogardą. - Dla Twojej wiadomości, cały dzień opiekowałem się Taesiem, śmialiśmy się i cieszyliśmy się sobą. Starałem się przeganiać każdą jego myśl o Tobie, chociaż nie zawsze mi to wychodziło. - odsunął się. - Ale nie martw się, już niedługo spadniesz na ostatni plan. Chyba nie sądzisz, że odpuszczę sobie taki piękny tyłeczek, prawda?

Taki samOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz