Rozdział VII

607 83 27
                                    

Kolejnego dnia z Jiminem wszystko było w porządku. O ile mianem "w porządku" można określić chęć dokonania krwawego mordu na niejakim Sungyeolu. Ostatnią rozmową wkurzył go niemiłosiernie. Tak jak wspominałam, Park się nie mylił, co do ludzi.

Stał właśnie na placu apelowym, czekając na zebranie jego drużyny. W pewnym momencie dostrzegł swojego rywala, ale tym razem nie z Taehyungiem, lecz z Jungkookiem. Starszy szedł obok niego, obejmując go ramieniem. Mówią, że nie powinno się skarżyć, bo to niefajne. Brunet w tym momencie nie chciał być fajny, chciał przecież zniszczyć przeciwnika. Pędem pobiegł do pokoju Namjoona, żeby poinformować chłopaka o zdarzeniu, którego był świadkiem.

- Hyung! - krzyknął. - Musisz ze mną iść! Nie dość, że omamił Taehyunga, to teraz dobiera się do Ciastka! - złapał się za głowę.

- Jimin, trochę przesadzasz. Ja rozumiem, że masz jakieś tam swoje poglądy i widzisz wszystko inaczej, ale nic się nie dzieje. - powiedział uspokajająco. - Poza tym Kookie by nigdy... - został pociągnięty do okna. - ŻE CO PROSZĘ?!

- Przesadziłem? - syknął niższy widząc reakcję przyjaciela.

- No po prostu nie mogę... Z tym typem nie ma żartów! - wrzasnął. - Park, do cholery, nie uśmiechaj się głupkowato, tylko chodź ze mną! To poważna sprawa! - pociągnął go za rękę do wyjścia.

Stali już trzecią minutę nadal nie wiedząc, co zrobić. Potworek chciał od razu zaatakować, jednak mistrz zemsty, ChimChim, go powstrzymał. W pewnym sensie czuł satysfakcję, bo wreszcie ktoś mu uwierzył. Wreszcie miał kogoś po swojej stronie.

- Największą wadą Jungkooka jest zazdrość. Można by to wykorzystać. - zaproponował wyższy, wychylając się zza drzewa i obserwując przytulających się chłopaków. - Swoją drogą, też jesteś chorobliwie zazdrosny. Myślałem, że Park Jimin nie ma wad. - zachichotał, przez co oberwał z pięści w ramię.

Trzeba było doprowadzić więc Kooka do białej gorączki. Ustalili, że uczynią to samo co ta dwójka na placu. Takie zachowania na pewno powinny były doprowadzić najmłodszego do prawdziwej furii. Ten plan byłby bardzo prosty do wykonania i całkiem skuteczny, gdyby nie to, że osobą, o którą w domyśle miał być zazdrosny Jeon, był Jimin. A jak wszyscy wiemy, brunet jako osoba heteroseksualna, nie byłaby zbyt wiarygodna do roli kochanka. Na szczęście napatoczył się Hoseok, któremu, jak się okazało, również nie przypadł do gustu nowy w grupie. Ruszyli więc. Monster obejmował Hope'a, a Park dumnie podążał obok. Śmiali się w sumie z niczego. Kiedy prawie całkiem nie zwracając uwagi na Jungkooka, przeszli na drugi koniec placu, dało się słyszeć krzyk.

- Namjoonie, co to ma znaczyć?! - och, chyba ich plan zadziałał. - Widzimy się w pokoju za 3 minuty! - dało się wyczuć zdenerwowanie w jego głosie. - A Ty, hyung, nie masz o co się przejmować. Jestem w szczęśliwym związku, a poza tym sądzę, że do mnie nie pasujesz. - prychnął na Sungyeola. - Wiesz, jestem tak jakby z wyższej półki, rozumiesz zapewne. - zaśmiał się złowieszczo, po czym pobiegł w stronę hotelu.

No pięknie, kolejny sojusznik. Jimin posłał Yeolowi złośliwy uśmieszek, będąc najwidoczniej dumnym z siebie. Tamten przeklnął pod nosem i gdzieś poszedł. Radość bruneta nie trwała drugo, bo przeciwnik wrócił po chwili. To, że wrócił, to pół biedy. Problem stanowiło to, iż wrócił z Taehyungiem. Park zacisnął pięści i miał ochotę sprać starszego, nie myśląc o konsekwencjach. Kiedy już brał rozbieg, poczuł uścisk na nadgarstku. Odwrócił się i dostrzegł wychowawcę.

- Nie dzisiaj, błagam Cię. - szepnął. - Wytrzymaj jeszcze trochę. Mam plan.

Młodszy był lekko skołowany, ale przytaknął. Tego dnia mieli przygotowywać salę na wieczór, gdzie miała odbyć się obozowa dyskoteka. Trzeba było załatwiać dekoracje, sprawdzać jedzenie, było naprawdę sporo zadań. Kiedy już skończyli, dostali przerwę na zjedzenie czegoś. Taehyung przyniósł żelki wyglądające jak spaghetti, bardzo je lubił. Usiedli całą paczką przy stole i zajadali się przysmakiem. Nagle zdarzyło się coś, co zazwyczaj zdarza się tylko w jakichś przesłodzonych komediach romantycznych. V i Sungyeol chwycili za tą samą nić i zaczęli ją jeść. Kiedy zjedli już połowę, zdali sobie sprawę z tego, co się dzieje. Lee momentalnie przyciągnął rudowłosego do pocałunku, który młodszy niespiesznie oddał. W tym czasie siedzący obok Jimin doznał pięciu zawałów, dwa razy udaru, trzy razy raka płuc i Bóg wie, czego jeszcze. Przyglądał się temu z szeroko otwartymi oczami. Stojący za jego plecami Hoseok musiał go przytrzymać, bo inaczej zwyczajnie by upadł. Z tej okropnej sytuacji, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność, wyrwał ich głos Jina. Podziękował za pomoc i prosił, by poszli się przygotować na imprezę. Tak też uczynili.
Na miejscu wszystko wydawało się być dobrze. Jedyna rzecz martwiąca ChimChima to był brak najmłodszego Kima obok niego. Zauważył go gdzieś po drugiej stronie sali, idącego z jego wrogiem. Jego działanie było szybkie i spontaniczne. Stanął za jednym z filarów i oczekiwał podejścia chłopaków. Kiedy mijał go znienawidzony przeciwnik, podstawił mu tzw. "haka". Ofiara wyłożyła się na ziemi jak długa. Jimin udał przejętego i od razu rzucił się do "pomocy".

- Myślisz, że nie widzę, jak mnie sabotujesz?! - krzyknął. - Jak Ty masz w ogóle czelność...

- Nie oskarżaj Jimisia! - fuknął Tae. - Przecież on tego nie zrobił specjalnie! Prawda, hyung?

- Oczywiście, że nie! - posłał leżącemu dumne spojrzenie. - Jak mógłbym chcieć skrzywdzić przyjaciela MOJEGO - zaintonował to słowo najwyraźniej jak umiał. - Taehyunga? - zachichotał.

Taki samOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz