III

278 27 7
                                    

   Na tydzień przed egzaminami próbnymi postanowiłam sobie trochę co nieco powtórzyć tak na wszelki wypadek, bo kto wie, może jakoś uda mi się to ledwo zaliczyć. W tym celu po ostatniej lekcji, która jak na złość musiała rozpocząć się kartkówką, czyli historii z Panią Benet skierowałam się do szkolnej biblioteki na drugie piętro. Gdy zrobiłam kilka kroków zatrzymał mnie głos należący do nauczycielki. Poprosiła mnie z powrotem do klasy. Cholera, dlaczego akurat mnie? Przytaknęłam na jej słowa, ale niechętnie zawróciłam do pomieszczenia. Drobna i niziutka kobietka o kręconych, płonących włosach prowadziła mnie do swojej "pieczary", a ją samą uczniowie zwą "smoczycą", co nie dość, że pasuje do jej wybuchowego i ostrego zachowania, ale idealnie współgra z jaskrawoczerwonymi bujnymi lokami. Oparła się o kant biurka, poprawiając nerwowo swoją popielatą garsonkę i patrzyła na mnie, jakby chciała wysłać do obozu koncentracyjnego. Jej piwne zdaje się oczy przysłaniały czarne, wąskie okulary, które nieustannie poprawiała. Ubiera się bardzo schludnie i elegancko, choć jak na blisko trzydzieści kilka lat, takie ciuchy ją postarzają. Z rozmyślań wyrwał mnie dźwięk stukania. Pani Benet zdawała się już ze złości wbijać swój obcas w podłogę, co mnie przestraszyło. Od razu zakołatało mi serce i ciało postawiło do pionu. Po dłuższej chwili w końcu zapytała - Czyli nie wiesz, dlaczego tu jesteś? - sam jej głos już może zabijać. - N-Nie - wydukałam w odpowiedzi. Ta uniosła jedną brew i westchnęła zrezygnowana - Trzecia jedynka z rzędu...będziesz to poprawiać? - powtórnie spytała, ale jej głos opuściły już wszelkie emocje. Wtedy spięłam się jeszcze bardziej. Historia nigdy mnie nie interesowała. Wolałam angielski i pisanie wierszy na lekcjach o poezji. Kędzierzawa smoczyca nie owija w bawełnę. Takiemu filozofowi, jak ja trudno jest odpowiadać rzeczowo i konkretnie. Wolę reflektować nad wszystkim i szukać dziury w całym. Dlatego ze sprawdzianów i kartkówek nigdy nie dostaję więcej niż E (czyli nasze 2 - aut.) a przeważnie F. Nie chciałam drążyć tematu z nauczycielką, więc wymamrotałam coś, że spróbuję poprawić część ocen i wyjść na prostą, w odpoweidzi ta spuściła lekko głowę z politowaniem, przez co nie powiem mocno podupadły moje morale. Nie pokazując po sobie wstydu pożegnałam się z pedagogiem i wyszłam z klasy. Po wcześniejszej rozmowie wahałam się, czy iść do tej przeklętej biblioteki. Teraz to już mam wszystko w dupie pomyślałam i poszłam do szatni się przebrać. Zabrałam kurtkę z wieszaka i parasol, po czym wyszłam z budynku.

Rano dosyć mocno padało, jednak teraz się nawet rozchmurzyło.Było też o wiele cieplej. Jakby przydymione słońce próbowało się przedrzeć przez wędrujące obłoki. Idąc ulicami Los Angeles - miasta, gdzie mieszkam całe swoje, krótkie i nędzne życie, patrzyłam się nieustannie na lekko niemrawe niebo. Wtedy poczułam, że coś napotkałam na swojej drodze. Coś, co było nawet solidne, bo aż mnie odrzuciło, przez co upadłam. Szybko powróciłam do żywych i zaczęłam szukać wzrokiem sprawcy mojej olimpijskiej gleby. Przede mną stał mężczyzna (na oko ponad 20 lat), brunet o wzroście jakiegoś mutanta, nieco zbyt chudy. Był ubrany cały na czarno. Mimo wcale nie upalnej pogody nosił koszulkę na ramiączkach, włożoną w przetarte, podziurawione dżinsy. Jego lewa ręka była cała wytatuowana, prawa nieco mniej. Jako że bardzo pociągają mnie tatuaże aż mi się oczy zaświeciły na ten widok. Twarz o mocnych rysach, z dwoma wyraźnymi, jarząco niebieskimi akcentami, patrzącymi na mnie już z gniewem.

- Co ty kurwa się tak gapisz? - ciszę przerwał, niski, zachrypnięty głos, który mnie spiorunował. Jego oschły ton, przypominający brzmieniem jakiegoś bandytę, albo mordercę przeszył mnie i sprawił, że do oczu napłynęły mi łzy. Dwie niebieskie latarnie najwidoczniej to dostrzegły. Chłopak zrobił krok do przodu i podniósł z ziemi mój zeszyt i gdyby tego nie zrobił, nie zauważyłabym nawet, że mi wypadł. Wyjął z kieszeni długopis i coś nabazgrał. Odrzucił, albo raczej rzucił we mnie notesem i schował pisadło, po czym prychnął i wyminą mnie słowami, których nie zrozumiałam - Zawsze ryczą - gdy odprowadzałam go wzrokiem coś przejęło nade mną kontrolę.- Ej, o co ci chodzi? - spytałam z wyrzutem. - "Ej" - zacytował. - Grzeczniej proszę, gówniarzu - dodał. O co mu chodzi?! Przecież tylko na siebie wpadliśmy. Mój wzrok wyraźnie pokazywał, że jestem wkurzona...jego z resztą też.

- Grzeczniej? To ty klniesz! - podniosłam głos.

- Dobra, spotkałaś mnie, poryczałaś, dałem ci autograf, mało?! - wydarł się mi prosto w twarz.

- Ale ja cię nawet nie znam, po kiego mi twój zasrany autograf, co ty Bieber jesteś?! - odkrzyknęłam równie głośno. Chociaż nie wiem, co mnie naszło z tym "Bieberem", przecież go nawet nie lubię.

- Nie wiesz co to BVB?

- Nie! Co to ma do rzeczy?! - chłopak wytrzeszczył na chwilę wzrok, po czym splunął pod moje nogi i machnął ręką w geście "pożegnalnym", choć dla mnie to było obraźliwe. Zaczęłam krzyczeć coś jeszcze w odwecie, ale ten tylko wystawił do mnie środkowego i poszedł dalej. Zdenerwowana otrzepałam się z wcześniejszego upadku i pozbierałam rzeczy walające się po chodniku. Zajrzałam do zeszytu, w którym ten niewychowany idiota zostawił swoje arcydzieło. Przez chwilę nie mogłam się rozczytać, ale z tego, co ja widziałam na kartce był podpisany "Andy Biersack". Pierwsze widzę. Bez namysłu ruszyłam do domu, by zasiąść przed komputerem i sprawdzić tego typa. Gdy tylko weszłam przez próg zadzwonił mój telefon. Jak już skończyłam siłować się z wnętrzem mojej torebki wygrzebałam urządzenie i popatrzyłam na wyświetlacz. "Sami" - uśmiechnęłam się lekko na ten widok i odebrałam. Po chwili usłyszałam głos swojej najlepszej przyjaciółki - Car! Hej mam zajebiste wieści! - wydarła się niemiłosiernie, a ja miałam wrażenie, że moje uszy już całkiem zwiędły. - Po co się tak drzeć...- skwitowałam.

- Booo zabieram cię na świetny koncert! - darła się do słuchawki, jakby sama siebie nie słyszała. Po kilku sekundach milczenia wypuściłam powietrze z ust w geście zgody. Sami już znała to moje wzdychanie i pomrukiwanie, co oznaczało "Wiem, że i tak muszę się zgodzić". Na co zaśmiała się i rzuciła - Uwielbiam ten zespół, chociaż wiem, że ich nie słuchasz, ale może ci się akurat spodoba! - skąd u niej tyle entuzjazmu?! - Black Veil Brides...no wiesz BVB. Ciągle przecież o nich nawijam. No w każdym razie ja muszę kończyć, pogadamy w szkole. Pa! - rozłączyła się nie dając mi się nawet pożegnać. Cała Sam. Zaraz! BVB...ten typ coś wspominał o tym. Zupełnie wtedy zapomniałam, że Sami ich słucha. Nie miałam ambitniejszych planów na dziś wieczór, więc sprawdziłam od niechcenia tą nazwę. Nie pomyślałbym, że właśnie to znajdę...

 Nie pomyślałbym, że właśnie to znajdę

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Cara Nevels - główna bohaterka

Kolejna część za tydzień ;)

Proszę, zostaw opinię, jeśli Ci się spodobało - zagłosuj ♥ 

'𝙘𝙖𝙪𝙨𝙚 𝙞 𝙡𝙤𝙨𝙩 𝙞𝙩 𝙖𝙡𝙡 - a.biersack Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz