X

173 18 6
                                    


Odtworzyć obowiązkowo ^


- Słucham więc? - moje uszy ucieszył spokojny głos cioci Fel. Dlatego, że była to ona, a nie moi rodzice. Zupełnie obcy mi ludzie. 

Nie odpowiedziałam.

- Czyli mam to z ciebie wyciągnąć? - Uniosła jedną brew, nie zmieniają tonu - Czy rodzice powinni się sami tobą trapić? - dodała, a ja na jej słowa się wzdrygnęłam.

- Teraz mnie nimi straszysz, myślałam, że jesteś po mojej stro...

- Nie jestem twoją matką. To, że ci pomagam, jest moim obowiązkiem jako siostry i ciotki. Mam też swoje lata i wydaje mi się, że powoli na to wszystko tracę siły - odwróciła wzrok. 

- A kto ci każe się w ogóle starać?! Ja? Nigdy od ciebie niczego nie oczekiwałam. Ale nie zdziwiłabym się teraz jakbyś w tajemnicy przede mną wszystkie nasze rozmowy im donosiła, tak zmówiłyście z matką?!

- Tak - odparła krótko i bez emocji. Zdębiałam na chwilę po tym co usłyszałam. 

- Dużo cię to nie kosztowało co? Wiedziałaś, że ci uwierzę?

- Dokładnie. To wszystko było ukartowane - Spojrzała mi w oczy - To właśnie dlatego przywiozłam cię tutaj i kłamałam w twojej sprawie, wmawiałam te wszystkie brednie własnej siostrze, żeby tobie było gorzej. Wszystko wyszło tak jak chciałam - skończyła łamliwym głosem. Zrobiło mi się głupio. Ale wiecie, że ja nie umiem godnie przyjmować porażki i okazywać innym szacunku, prawda? Mimo wszystko ciocię trzymałam przy sercu najbliżej. 

- Nikomu już nie mogę ufać, tak? - odwróciłam się i podążyłam w stronę wyjścia. Odprowadziła mnie cisza, brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony, ale czego ja spodziewałam, po tej szopce, którą właśnie odstawiłam. Ogarnęła mnie nagle złość. Byłam zła na siebie. Wychodząc gwałtownie trzasnęłam drzwiami. Szybko zeskoczyłam ze schodków i w przeciwną stronę do mojego domu pobiegłam wzdłuż chodnika, nie wiedząc nawet dokąd. 

Po dłuższej chwili znużył mnie bieg. Opadły emocje i ja sama opadłam z sił. Obejrzałam się dookoła. A co by było, gdybym tak po prostu uciekła? Zniknęła. Dostrzegłam znaną mi z dzieciństwa dróżkę, która prowadziła do ówczesnej "bazy". Tam siedzieliśmy z bratem i Nathanem i obserwowaliśmy zachody słońca. Szybko wdrapałam się po starym spróchniałym płocie i przedarłam przez cudze podwórko. Potem brukowymi schodkami do góry i znalazłam się na małym pagórku, z którego było widać wielki napis "Hollywood" i cudowny jesienny zachód słońca. Usiadłam na trawie i poczułam jak chłodne powietrze owiewa mi twarz. Zamknęłam oczy i wróciłam pamięcią do dziecięcych lat, które były jedynym szczęśliwym okresem mojego życia. Nagle w mojej głowie odtworzył się obraz sprzed kilkunastu wiosen. Oczami wyobraźni zobaczyłam siebie w tej samej chabrowej sukieneczce, białych rajstopach, jak zawsze zielonych na kolanach od tarcia nimi po trawie, czarnych lakierkach i osmolonej twarzyczce, ciągle śmiejącej się, zupełnie nie tak jak teraz. W oczach gościły iskierki, teraz puste i wyblakłe zielone tęczówki, które niekiedy budzą niechęć do samej siebie. Obok mnie Nathan - moja dawna miłość. Z upływem czasu to dziecięce zauroczenie znikło w miejsce nienawiści. Nie do Nathana, ani do brata, czy ciotki. Do rodziców też. Jedyną osobę, którą codziennie obdarowuję szczerą nienawiścią, jestem ja. Smutne, co?

Tyle uśmiechów i szczęścia. Tak odległe dzisiaj. Wszystko zabrał bezlitośnie szybko upływający czas. Odebrał mi to szczęście. Rossa. Mojego najdroższego brata. Co mi z tego bezwartościowego życia, kiedy jego miejsce zastąpiła pustka i mrok? Wszystko się kiedyś kończy. Mówią, że gdyby człowiekowi w życiu ciągle się powodziło, byłoby zbyt nudne. Jednak, czy sprawiedliwe to jest, że zostało mi ono (szczęście) odebrane z dnia na dzień? Śmierć dziadka, potem rodzice, teraz Ross, a co dalej? Może moja przyjaciółka się ode mnie odwróci? 

- Nie śpij, bo cię ukradną - znajomy głos. Nathan, bez wątpienia. Nie ruszyłam się ani milimetr. Wzięłam tylko głęboki wdech i przytrzymałam powietrze na chwile. Chłopak zasłonił niemrawe już promienie słoneczne, chowającej się za horyzontem gwiazdy. Zmusiło mnie to by wypuścić z ust powietrze i otworzyć oczy. On uklękną przy mnie i wyciągnął w moją stronę dłoń. Bez namysłu ją chwyciłam. Może tylko po to, by znowu poczuć jego dotyk...Głupia jestem. Usiedliśmy niedaleko siebie. Jak zwykle to on zaczął rozmowę, której ja - wręcz przeciwnie - nie zamierzałam prowadzić. 

- Co tu robisz?

- Mogłabym cię spytać o to samo.

- Odkąd Ross znalazł się w szpitalu przychodzę tu niemalże codziennie - serce zabiło mi mocniej. Przysunęłam kolana do piersi i podparłam na nich brodę patrząc się tępo przed siebie. Co mam odpowiedzieć? 

- Czego milczysz?

- Zastanawiam się co ci odpowiedzieć.

Zaśmiał się. Już zdążyłam zapomnieć jak urokliwy może być jego śmiech. Schowałam twarz za opadającymi mimowolnie włosami. Jestem za to wdzięczna grawitacji, bo zawsze w takich momentach czerwienie się szybciej niż zazwyczaj. 

- Co jest? - spytał się z troską w głosie. Kto wie, czy szczerą. Spławiłam jego pytanie i powróciłam do spoglądania na jesienną panoramę miasta. On nie zamierzał odpuścić - Czego starasz się uniknąć? Od czego tak uciekasz? - trafił w sedno. 

- Nie uciekam - odrzekłam idąc w zaparte. 

- To może mnie nienawidzisz? 

- Czemu miałabym?

- Za to, co zrobiłem - mruknął, na co odwróciłam wzrok w jego stronę i obdarowałam pytającym spojrzeniem, które poprzedziłam krótkim - Za?

- Za wszystko! - odparł niemalże krzycząc. Podskoczyłam lekko, nie spodziewając się takiego ruchu z jego strony. Otworzyłam szeroko oczy i wgapiałam się w jego, przepełnione goryczą bladoniebieskie tęczówki. On patrzył na mnie odkąd zaczęliśmy tą rozmowę. Tak, chciałam uciec. Właśnie przed tym jego spojrzeniem. Przed przeszłością. Przed wszystkim co było i ma być. Najlepiej w ogóle umrzeć, nieprawdaż? 

- Mogłem iść z tobą...mogłem cię uratować - ledwo udawało mu się powstrzymać od płaczu. Jak na zawołanie moje oczy zareagowały tym samym i wypuściły z uścisku potok łez, które mimo moich prób zaczęły spływać kaskadami po policzkach. Spuściłam wzrok i zatkałam dłonią usta.  

- Ten skurwysyn - ciągnął, wracając mi w prezencie te okropne wspomnienia. 

- Przestań, p-proszę - wydukałam, próbując wyrzucić z głowy ten obraz. Zaczęłam głośno łkać. Wszystko działo się tak szybko. Znów mroźny powiew wiatru otulił moją sylwetkę, lecz tym razem zadrżałam z zimna. Nie zauważyłam nawet, jak Nathan wziął mnie w objęcia. Znów poczułam się, jak mała Cara, która płakała, bo się przewróciła, a on przytulał mnie i pocieszał, jak wtedy. Szepnął mi do ucha tylko - Wybacz mi - a jego głos ukoił moje rozgoryczenie natychmiastowo. 

- Już w porządku - odparłam z lekkim uśmiechem



C>D>N...

'𝙘𝙖𝙪𝙨𝙚 𝙞 𝙡𝙤𝙨𝙩 𝙞𝙩 𝙖𝙡𝙡 - a.biersack Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz