Przez kolejne następne dni, leżałam w łóżku całymi dniami. Nie raz nie dwa Cassie złożyła mi razem z chłopakami niezapowiedzianą wizytę. Oczywiście nie miałam ochoty się z nimi widzieć, więc poprosiłam mamę, aby poinformowała ich, że wszystko u mnie w porządku, ale nie czuję się najlepiej. Miałam na sumieniu okłamywanie ich, ale nie wiedziałam, jakby zareagowali na prawdę. Co do Justina - rzecz jasna, on również nie dawał mi jak zwykle spokoju. Wrócił z Chin i wciąż próbował dotrzeć jakoś do mnie SMSami. On wysyłał mi ich po sto dziennie, a ja odpowiadałam jedną, krótką wiadomością. Chciał, żebym się przed nim otworzyła, powiedziała mu, co mnie gnębi, ale przecież, gdyby on się dowiedział... byłam pewna, ze zareagowałby gorzej niż moja paczka. O wiele gorzej. Strach o tym myśleć.
Justin: Jak trzymają się twoi rodzice?
Po przeczytaniu tej wiadomości, lekko się zdziwiłam. W tamtym momencie, moi rodzice byli w kuchni cali i zdrowi, czuli się jak nowo narodzeni. Śmiali się, żartowali...
Ja: Dobrze, czemu pytasz?
Justin: Zaraz się to zmieni.
Ja: Co masz na myśli?
Justin: Wkrótce się przekonasz. Za nie całe dziesięć minut.
Ja: Co to ma znaczyć?
Justin: Twoja kara, skarbie :) Wiem, że minęło sporo czasu, ale jakoś musiałem to zorganizować, prawda?
Ja: Justin, co ty znowu wymyśliłeś? Myślałam, że nie stanie im się krzywda!
Natychmiast opuściłam pokój i udałam się biegiem do kuchni. Oboje roześmiani i weseli gotowali obiad. Byłam zniecierpliwiona i z niepokojem rozglądałam się wokół. Bałam się, że ktoś mógłby nas napaść.
Justin: Nie stanie im się żadna krzywda fizyczna, spokojnie kotku :)
W momencie, w którym zadzwonił telefon mojej matki, serce podeszło mi do gardła. Odebrała spokojna i wyluzowana, ale po chwili cała się spięła. Wiedziałam już, że się zaczęło. Razem z tatą uważnie obserwowaliśmy w ciszy jej reakcję na telefon. Gryzłam nerwowo wnętrze policzka, bawiąc się palcami. Kobieta zmarszczyła brwi i uchyliła usta w szoku.
- A-ale j-jak to? - zapytała ze smutkiem w głosie. - Nie rozumiem.
Wymieniliśmy z ojcem spojrzenia. Wzruszył ramionami, a moja rodzicielka zrezygnowana usiadła na krześle zakrywając twarz jedną dłonią. Wyglądała na totalnie załamaną.
- Pani Waston - jęknęła. - Nie może Pani tego zrobić! Przecież siedzimy z mężem już w tym tyle lat! Nikt nigdy się na nas nie skarżył! To niedorzeczne...
Przerażała mnie myśl, że powoli zaczynałam się domyślać o co w tym wszystkim chodzi. Po minie taty widziałam, że on również przeczuwa, co się zaraz stanie.
- Niech da nam Pani szansę! Jeśli coś robiliśmy źle, za mało się temu oddawaliśmy, to my... Ale z jakiej racji? Niczego w tym nie rozumiem... Pani Waston!
Z zawiedzioną miną odsunęła telefon od ucha. Kobieta, która dzwoniła najwyraźniej rozłączyła się, ucinając wypowiedź mamy. Na widok załamanej matki, pękło mi serce. Ona od razu zalała się łzami. Tata podszedł do niej.
- O co chodzi, skarbie? Co się dzieje? - ukucnął przed nią, łapiąc ją za dłonie.
- Nie rozumiem tego, Patrick.
- Kochanie, czego nie rozumiesz?
- Wyrzucili nas - szlochała. - Powiedziała, że nie nadajemy się do tej pracy?
- Co? - burknął. - Kto tak powiedział?
- Waston - warknęła. - Głupia krowa.
- Nigdy wcześniej nikt nam nie zwracał uwagi do cholery!
- Wiem! To samo jej przecież powiedziałam! Co za wstrętna baba...
- Skarbie - pogłaskał ją po policzku. - Nie martw się. Pojadę do biura i dowiem się o co chodzi. Może to jakaś pomyłka.
- Wątpię - mruknęła.
- Spokojnie - pocałował ją w czoło. - Wszystko się wyjaśni.
Tata pojechał do pracy, aby dowiedzieć się, o co chodzi, a ja siedziałam obok mamy na krześle, przytulając ją do siebie. Płakała głośno, mocząc mi koszulkę, jednak nie zbyt się tym przejęłam.
Ja: Pamiętasz, jak napisałeś mi kiedyś, że mnie kochasz?
Justin: Pamiętam. Bardzo cię kocham, Ari.
Ja: Więc dlaczego to robisz?
Justin: Bo jesteś niegrzeczna. Mieliśmy umowę.
Ja: Tak się nie traktuje ludzi, których się kocha!
Justin: Traktuję ludzi tak, jak oni traktują mnie. Karma to suka kochanie.
Justin: Twoja sukienka czeka u twojego wychowawcy w szkole żeby twoi rodzice się nie dowiedzieli.
Ja: Moją wychowawczynią jest kobieta...
Justin: Gdybyś przez ostatnie dni chodziła do szkoły, wiedziałabyś, że trochę się tam pozmieniało.
Ja: Niby co się pozmieniało?
Justin: Macie nowego wychowawcę. To facet.
Ja: Jak ma na nazwisko?
Justin: Zaczekaj...
Justin: Hoozir.
Gorszej odpowiedzi nie mogłam dostać.
Justin: Co się dzieje, Ari? Dlaczego płaczesz?
Justin: Kochanie?
Justin: O co chodzi, dziecinko? Nie lubisz go?
Justin: Nie radzisz sobie na jego lekcjach?
Justin: Zrobił ci jakąś krzywdę?
Justin: Baby girl, odpisz mi! Odchodzę od zmysłów!
Ja: Justin, czy ktoś może iść po tą sukienkę do niego?
Justin: Tak, dlaczego o to pytasz? Widzę, że coś jest nie tak. Skarbie, powiedz mi.
Ja: Po prostu bardzo go nie lubię.
Justin: Czuję, że to coś więcej. Mam rację?
Otarłam od łez mokre oczy. Oparłam głowę o ścianę i próbowałam powstrzymać szloch. Byłam bliska uspokojenia się, ale nagle ni stąd ni zowąd moim ciałem wstrząsnęła fala płaczu. Nie mogłam się uspokoić, więc, żeby z dołu nikt mnie nie usłyszał, wtuliłam twarz w poduszkę, tłumiąc dźwięki płaczu.
Justin: Przysięgam, że zamorduję go, jeśli cię dotknął!
Justin: Ariana, nie płacz, proszę... Ten widok łamie moje serce.
Ja: Przepraszam, nienawidzę go tak bardzo...
Justin: Uwziął się na ciebie?
Ja: Tak.
Justin: Ale przecież twoje oceny są rewelacyjne z jego lekcji...
CZYTASZ
Message from him / jariana
FanfictionNIEZNANY: Masz cudowny głos. JA: Kim jesteś? NIEZNANY: Twoim przyszłym mężem. JA: Bardzo śmieszny żart. NIEZNANY: Nie żartuję:) JA: Nie mam czasu na takich idiotów jak ty, wybacz. NIEZNANY: Mam wybaczyć ci, że nazwałaś mnie idiotą, czy, że nie masz...