23.Szpital

8.6K 523 14
                                    

W parku nie było żywej duszy. Sama spacerowałam chodnikiem idąc przed siebie.
Właściwie nie wiedziałam dlaczego, ale po prostu szłam bez celu.

Pogoda nie dopisywała. Ciemne chmury wiszące na niebie i zimna mżawka sprawiały że dzień automatycznie wydawał się ponury i ciemny.

Drogę zastępowały mi liczne kałuże na które często wpadałam, lecz nie zwracałam na to większej uwagi.

Niespodziewanie moja uwagę przyciągnął poruszający się cień.

Przybliżyłam się spoglądając na niego z zaciekawieniem i lekkim strachem. Po chwili cień zniknął, a zza rogu wyszedł wysoki, umięśniony facet.

Miał 2 metry wzrostu i był ubrany cały na czarno. Twarz zakrywała mu czarna kominiarka ukazująca tylko czarne jak węgiel, mrożące krew w żyłach oczy.

Mimo iż nie widzę jego ust jestem pewna że się uśmiecha.

Patrząc mu w oczy zaczęłam się powoli cofać, w głowie miałam tylko myśl aby od niego uciec jak najdalej.

Kiedy jednym długim krokiem przybliżył się do mnie nie zastanawiałam się już ani chwili dłużej. Odwróciłam się od niebezpiecznego mężczyzny i zaczęłam biec najszybciej jak mogłam.

Usłyszałam jeszcze jego śmiech, dlatego przyspieszyłam przyjmując równocześnie ekspresowe tępo.

Odwróciłam głowę aby ujrzeć jak daleko jest ode mnie napastnik ale ujrzałam tylko puste miejsce. Zmarszczyłam brwi ale biegłam dalej nie zwalniając.

A szkoda bo się z czymś zderzyłam.

To coś było czarne i twarde jak skała.

O nie nie nie.

Uniosłam głowę i znów ujrzałam te przerażające czarne oczy.

Próbowałam znów uciec ale on złapał mnie kurczowo za ręce.

-Zostaw mnie!-krzyknęłam.

Jego śmiech.

-Puść!

Przerażające czarne oczy.

-Przestań!

I zimny głos:

-Jeszcze się spotkamy.

***
Obudziłam się cała zlana potem i pierwsze co ujrzałam to biel.

Białe ściany, podłoga, łóżko...

-Sophie...-usłyszałam zatroskany głos ciotki, dlatego odwróciłam się w jej stronę.

Siedziała na białym krześle obok mojego łóżka. Miała zmarszczone czoło potargane włosy i zmartwione spojrzenie.

-Co się stało?-spytałam cicho.

-Sophie nieważne, odpocznij zaraz przyjdzie...-zaczęła lecz przerwał jej męski głos.

-Panno Adams.-był to mężczyzna o średnim wieku z burzą brązowych włosów i niebieskimi oczami. Na sobie miał fartuch lekarski, a w ręku trzymał plik kartek z zapewne informacjami na temat pacjentów.

Ciotka wstała szybko z krzesła i uścisnęła lekarzowi dłoń. Ten odwzajemnił ucisk i uśmiechnął się do niej lecz po chwili znów spoważniał.

-Mogę poprosić panią na rozmowę?-spytał poważnie na co kobieta kiwnęła głową po czym razem oddalili się ode mnie w bezpiecznej odległości.

Próbowałam posłuchać ich rozmowę, ale po krótkim czasie zrezygnowałam. Byli za daleko bym mogła ich usłyszeć, a w tej chwili nie miałam ochoty ich "szpiegować".

Chwyciłam telefon, który leżał na szafce, aby napisać do Lily że wszystko ze mną dobrze ale kiedy tylko odblokowałam telefon zasypała mnie ilość wiadomości od nieznanego numeru.

Nieznany: Witaj moja ukochana ofiaro.

Nieznany:Chciałbym ci podziękować.

Nieznany: Zapewniasz mi niezłą rozrywkę.

Nieznany: Nie spodziewałem się że będzie aż tak skuteczne.

Nieznany:Chwila w której upadłaś...

Nieznany:I to przerażenie...

Nieznany:Ale z ciebie ofiara.

Nieznany:Obiecałem ci ból i jest.

Nieznany: Wiem że na razie za mały, ale czekaj...

Nieznany:Nie bój się to tylko przedsmak tego co cię spotka.

Nieznany: Już się nie mogę doczekać...

Nieznany:A i jeśli powiesz coś temu lekarzowi to twoją ciotkę może spotkać przykry wypadek...

Nieznany: Ale wierze w ciebie i wiem że uda ci się coś wymyślić.

Nieznany:Trzymaj się, jesteś jeszcze nie gotowa na śmierć!
Bay!

Odłożyłam telefon z powrotem na półkę i zajęczałam bezradnie.

On się robi coraz gorszy. Na początku były to tylko pogróżki a teraz? Miesza się w moje życie i grozi moim bliskim. Jestem pewna że to on stoi za moim rzekomym osłabieniem.

Żenada.

Zerwałam się z rozmyślań i spojrzałam na ciotkę i doktora. Szli oboje w moją stronę, kobieta z wyraźnym zmartwieniem na twarzy i mężczyzna z twarzą nie wyrażająca żadnych uczuć.

-Mam dla pani złe wieści Panno Jackson.-zaczął przeszywając mnie wzrokiem.-Wykryto w pani organizmie dużą ilość benzodiazepiny, która występuje pod postacią leków nasennych bądź uspokajających.

Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia. Ja i leki uspokajające? Nic nie brałam oprócz witamin. Zaraz chyba że...

-Musisz zrezygnować z tych leków inaczej omdlenia będą się pojawiać coraz częściej, a nawet mogą doprowadzić cię do zgonu.-powiedział lekarz a ciotka spojrzała na mnie opiekuńczo.

-Sophie nie wiem z jakich powodów je bierzesz ale proszę przestań pomożemy ci.-rzuciła w moją stronę zmartwiona kobieta.

-Ale ja...

A i jeśli powiesz coś temu lekarzowi to twoją ciotkę może spotkać przykry wypadek...

-...Naprawdę przepraszam, obiecuję że przestanę.-mruknęłam a ciotka uśmiechnęła się pocieszająco.




----------------------------------------------------


Kochani chciałabym wam bardzo podziękować za ponad 20k wyświetleń i 1.4 gwiazdek.

Ponadto pod ostatnim rozdziałem było ponad 80 gwiazdek i 12 komentarzy.
Jesteście najlepsi, uwielbiam was.

Trzymajcie się!

Miłego czytania!

NIGDY SIĘ NIE PODDAMOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz