#4

1K 90 3
                                    

-5 dni później- Dzisiaj był dzień powrotu Takano-san z Hokkaido. Przez ostatni czas w ogóle nie wychodziłem z biura. Żyłem tylko na energetykach i tabletkach przeciwbólowych, bo silny ból głowy i kaszel nie dawały mi spokoju. Jednak nie mogłem pozwolić sobie na odpoczynek. Jedna z autorek spóźniała się z manuskryptem i nic nie wskazywało na to, że zdąży na czas. Musieliśmy znaleźć zamiennik, a że moja praca była już skończona, to zadanie przypadło mnie. Dopiero wczoraj znalazłem rękopis, który nadawał się do publikacji. Po konsultacji z artystką mogłem chwilę odpocząć, wszystko było gotowe. Musieliśmy tylko czekać na powrót szefa i liczyć na dobre wieści. Nie kontaktował się z nami oprócz poprzedniego telefonu, pięć dni temu. Miał jakieś problemy i prosił o wysłanie pomocnika. - Onodera, możesz iść już do domu. - powiedział Hatori. - Naprawdę? Już się w niczym nie przydam? - Dzisiaj nie. Zauważyłem, ze ostatnio nie czujesz się dobrze, więc dzisiaj możesz iść. - uśmiechnął się. - Ale prosiłbym, byś jutro też przyszedł. Musimy obejrzeć, co nakombinował Takano. - Oczywiście. - odparłem. Zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem do windy. Melodia lecąca w pomieszczeniu była tak usypiająca, że prawie zasypiałem na stojąco. Oparłem się o ścianę i zamknąłem oczy. Nie usłyszałem nawet, jak dojechałem na dół. Drzwi windy otworzyły się, a ja osunąłbym się na podłogę, gdyby ktoś mnie nie złapał. - Co ty wyczyniasz?! - usłyszałem wrzask. Podniosłem wzrok. - Yokozawa-san?! - powiedziałem zaskoczony. - Co jest? Jesteś chory? - zapytał od niechcenia. - Nie, tylko trochę zmęczony i... - Mimo to nie powinieneś odstawiać takich cyrków! A gdyby komuś coś się stało?! - Przepraszam.. - burknąłem. - Pójdę już. - I żeby mi się to więcej nie powtórzyło. - Tak, przepraszam. Wstałem, ale zakręciło mi się w głowie. Złapałem go za ramię. - Na pewno nic ci nie jest? - Nie, nie. Przepraszam. - wyszarpnąłem rękę z jego uścisku i wyszedłem z budynku. Wziąłem głęboki oddech. Co ja wyczyniam? Ruszyłem w stronę domu, dzisiaj postanowiłem się przejść. Świerze powietrze dobrze mi zrobi.. Zaszedłem jeszcze do sklepu po leki na kaszel. Kilka razy na dzień dostawałem ataku silnego kaszlu i byłem wiecznie senny. Gdy tylko siadałem na dłużej, oczy same mi się zamykały i nie miałem na to wpływu. - Proszę trzysta jenów
- Dziękuję. - powiedziałem i już miałem wyjść ze sklepu, gdy zawołała mnie sprzedawczyni. - Ah, przepraszam! - Tak? - zmarszczyłem brwi. - To jednak będzie pięć tysięcy reszty. Zniżka. - Zniżka? - zapytałem zdziwiony. - Ma pan kartę stałego klienta, a w urodziny dajemy trzydziestoprocentową zniżkę. - Urodziny?
- Tak..
- Przepraszam, ale jaki dziś dzień? - Dwudziesty siódmy marca, proszę pana. - Oh.. - westchnąłem. Dzisiaj były moje urodziny, a ja całkowicie o tym zapomniałem. Wzruszyłem tylko ramionami i odebrałem resztę. Wszedłem do domu z obojętnym wyrazem twarzy. Na blacie leżały puste opakowania po lekach. Dołożyłem tam jeszcze reklamówkę z tymi nowymi, które kupiłem. Wziąłem trzy tabletki i popiłem wodą. Pójdę pod prysznic, a potem spać. Ta myśl wydawała się bardzo kusząca. Ruszyłem do łazienki. Rozebrałem się i wszedłem pod prysznic. Gorąca woda rozgrzała mnie aż po koniuszki palców, a ja westchnąłem sennie. Wycisnąłem płyn na dłoń i zacząłem myć włosy.

-Perspektywa Masamune-
Wysiadłem z samolotu, przeciągnąłem się i ruszyłem do wyjścia. Była godzina dwudziesta druga, a ja nie miałem najmniejszej ochoty wracać teraz do biura. Ledwo co udało mi się skończyć manuskrypt, ale teraz będę musiał jeszcze przejrzeć pracę pozostałych edytorów nie wspominając już o tych wszystkich papierach, które zapewne czekają na mnie na biurku. Chcę już zobaczyć Ritsu. Westchnąłem w duchu. Ta kłótnia była bezsensowna i do tego z mojej winy, czego byłem całkowite świadomy. Jestem zbyt uparty, by to przy znać.
- Cholera! - zamknąłem, a starsza Pani, idącą drugą stroną ulicy, spojrzała na mnie twardym wzrokiem.
Co mogłem poradzić? Chciałem jak najszybciej skończyć robotę, wrócić do domu i przeprosić Ritsu. Do tego ta sytuacja z telefonem. Potraktowałem go jak śmiecia. Chciałem już iść do domu. W wejściu do biura napotkałem Yokozawę.
- O, wróciłeś już? - zapytał z papierosem w dłoni.
- Jak widać. - powiedziałem.
- Widziałem dzisiaj twojego chłoptasia.
- Onoderę?
- Tak. A jak rzucił mi się w ramiona.. - w tym momencie poruszył brwiami.
Złapałem go za kołnierz koszuli.
- Co masz na myśli? - warknąłem w jego stronę.
- Nie o to chodzi! A co jesteś zazdrosny? - zamruczał mi do ucha.
Przycisnąłem go do ściany symbolizując tym, że nie mam humoru na żarty.
- Mogę tylko powiedzieć, że nie czuł się dobrze. Zasypiał na stojąco w windzie. Złapałem go, gdy już miał z niej wypaść.
Odepchnąłem go od siebie.
- Mówisz poważnie?
- No tak mi się wydaje..
- Dzięki.. - powiedziałem na odchodne.
Skierowałem się w stronę wind.
- Proszę, w promocji. - powiedział Isaka, gdy już siedziałem w biurze.
Spojrzałem na niego jak na idiotę.
- Żartujesz, prawda? - przede mną leżała cała góra papierów.
Na jego usta wpełzł promienny uśmiech.
- Ależ nie. Po urlopie każdy ma masę roboty.
- Przypominam Ci, że nie byłem na żadnym urlopie. Bynajmniej sobie tego nie przypominam.
- Cóż.. Dobrze, że ja jestem synem poprzedniego właściciela. Nie muszę tyle pracować.
Prychnąłem. Zawsze w tej kwestii zachowywał się tak, jakby go to nie obchodziło.
- Udanej pracy. - powiedział na odchodne.
Westchnąłem, czekała mnie pracowita noc.

~ ♥ ~
Z pracy wyszedłem przed północą. Zmarnowany wszedłem do mieszkania i rzuciłem swoje rzeczy na kanapę i skierowałem się do Ritsu. Zapukalem, lecz nikt nie odpowiadał. Nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwarte. Idiota. Jak zawsze zapomniał zamknąć domu na klucz. Zamknąłem drzwi za sobą i wszedłem do kuchni. Cały blat zdawałoby był pudelkami po lekach. Zmarszczylem brwi. Przeziębił się? Wszedłem do sypialni i zostałem go leżącego na łóżku. Usmiechnąlem się. Usiadłem koło niego i pogłaskałem po głowie. Odgarnąłem włosy z jego czoła i złożyłem lekki pocałunek. Zaskoczony szybko się odsunąłem i przyłożyłem swoje czoło do jego. Miał wysoką temperaturę. Poderwałem się z łóżka i pobiegłem do łazienki. Wziąłem termometr i zimne okłady. Wróciłem do pokoju i lekko włożyłem mu termometr do ust i przykleiłem zimny okład na czoło. Pobiegłem do kuchni przygotować herbatę. Gdy wróciłem Ritsu leżał spokojnie. Wydałem termometr, wskazywał czterdzieści jeden stopni. Otworzyłem szeroko oczy. Potrząsnąłem jego ciałem.
- Ritsu! Obudź się!
Chłopak zmarszczek brwi i uniósł powieki.
- T..Takano-san? - zapytał.
Na dźwięk jego głosu serce zabiło mi szybciej. Złapałem go za chude ramiona i przeciągnąłem do siebie.
- Przepraszam. - szepnąłem prosto do jego ucha.
Zadrżał i lekko objął mnie ramionami.
- Ja też. - gdy to powiedział, jego ramiona opadły bezwładnie wzdłuż ciała. Odsunąłem go od siebie.
- Ritsu.. - szepnąłem zdenerwowany - Ritsu?! - powtórzyłem.
Miał zamknięte oczy i ciężko oddychał. Wziąłem go na ręce i wyszedłem z mieszkania kierując się na podziemny parking. Serce biło mi jak oszalałe i to nie ze zmęczenia, ale z nerwów. Do głowy przychodziło mi wiele różnych pomysłów. Wziąłem głęboki oddech i włożyłem Ritsu do samochodu. Odpaliłem silnik i skierowałem się w stronę szpitala.

~ ♥ ~
Pełny nerwów siedziałem w poczekalni. Co kilka minut przebiegała koło mnie pielęgniarka i wchodziła do sali, w której leżał Ritsu. Tupałem nogami ze zniecierpliwienia. Minuty mijały, a ja nadal niczego się nie dowiedziałem. W międzyczasie zadzwoniłem do Isaki i poinformowałem, że jutro nas nie będzie. Nie wydawał się zachwycony, więc pełny nerwów odpowiedziałem, a raczej wykrzyczałem, całą sytuację i rozłączyłem się zaraz potem.
- Przepraszam, Pan Takano-san? - zapytała mnie pielęgniarka.
- Coś się stało? - nie mogłem już siedzieć w miejscu.
- Za mną. - powiedziała tylko.
Jak na zawołanie przypomniała mi się sytuacja z recepcji.


Wybiegłem do szpitala cały zdyszany.
- Przepraszam! - krzyknąłem.
Recepcjonistka podbierak do mnie.
- Co się stało? - zapytała.
Najbardziej szczegółowo jak umiałem odpowiedziałem jej bo objawy jakie zauważyłem. Zrobiła się blada jak ściana.
- Zaraz do Pana wrócę. - powiedziała szybko i pobiegła za lekarzami.
Usiadłem na krześle w poczekalni. Wypatrywałem pomiędzy ludźmi pulchnej pielęgniarki, z którą rozmawiałem chwilę wcześniej.
- Przepraszam, czy tu jest wolne? - odwróciłem się i zauważyłem młodą kobietę.
- Tak. - powiedziałem tylko i wróciłem do mojego wcześniejszego zadania.
- Atmosfera w szpitalu jest straszna, prawda? - szepnęła.
Skinąłem głową. Nigdy w życiu nie miałem takiej sytuacji jak teraz, sam nigdy nie miałem potrzeby, by pójść do szpitala. Teraz było całkiem inaczej. Siedziałem jak na szpilkach na jakąkolwiek wiadomość o stanie Ritsu. Po minie pielęgniarki nie można było wywnioskować, że jest dobrze.
- Pan Takano-san? - usłyszałem głos.
- Tak.
- Proszę za mną. Zaprowadzę Pana pod salę, w której badają pana przyjaciela.
- Nic jeszcze nie wiadomo? - zapytałem pełny nadziei.
- Nie, przykro mi. Proszę za mną.
Westchnąłem i ruszyłem za nią


Wszedłem do małego pomieszczenia, w którym siedział starszy człowiek.
- Masamune Takano? - zapytał mnie.
- Tak, to ja. Czy coś już wiadomo? - zapytałem zniecierpliwiony.
- Proszę usiąść. - ulokowałem się na krześle przed nim. - Powiem prosto z mostu. Jest źle.
Serce podeszło mi do gardła.
- Co ma pan na myśli?
- Pacjent jest chory na gruźlicę opłucną.
- To znaczy?
- Straszna choroba, proszę pana. Najczęściej chorują na nią młodzi ludzie, głównie do trzydziestego roku życia. Niestety, ale jest to choroba śmiertelna.
Cały świat, w jednym momencie rozsypał mi się na drobne kawałeczki.
- Nic się nie da zrobić? - mój głos drżał od nadmiaru emocji.
- Ależ oczywiście, że się da. Tę chorobę można leczyć, choć może to potrwać długie miesiące.
- To nie ma znaczenia! Proszę go tylko wyleczyć. - powiedziałem zdesperowany.
- Musimy jeszcze porozmawiać o tym z pacjentem. Jeśli zgodzi się na leczenie, dzisiaj jest ostatni dzień, kiedy może go pan zobaczyć.
- Jak to?
- Tak choroba jest także zakaźna. W każdej chwili pacjent może zacząć prątkować.
- W takim razie, mogę go zobaczyć?
- Tak, tak. Proszę za mną.
Ruszyłem za lekarzem. Na korytarzu unosił się zapach leków i bandaży.
- To tutaj.
- Czy mógłby pan.. - powiedziałem niepewnie.
- Oczywiście. - wyszedł chwilę później.
Na szpitalnym łóżku leżał Ritsu. Był tak blady, że jego ciało zlewało się ze śnieżnobiałą kołdrą. Odznaczały się tylko jego ciemne, kasztanowe włosy. Przysiadłem na brzegu łóżka. Nie mogłem sobie wybaczyć, że zostawiłem go samego. Przed moim wyjazdem, sam wspominał, że ma gorączkę. Mogłem lepiej mu się przyglądać! Nachodziły mnie same przygnębiające myśli. Do tego już jutro nie będę mógł się z nim zobaczyć. Chwyciłem go za lodowatą dłoń. Różnorakie kabelki były przyczepione do jego małego, chudego ciała. Już raz się rozstaliśmy, a teraz miała mi go zabrać choroba. Ze złości zacisnąłem zęby. Czy znowu muszę go stracić? Myślenie przerwał mi odgłos telefonu.
- Tak? - odebrałem.
- Szefie?
- Kisa? O co chodzi?
- Przepraszam, ze dzwonie, ale ma pan może adres Rit-chan'a? - zapytał mnie.
- Onodery? A tobie, to po co?
- Chciałem mu dać prezent.
- Z jakiej okazji? - powiedziałem zdziwiony.
- Za to, że przez ostatni tydzień tak bardzo nam pomógł. Do tego ma dzisiaj urodziny, to znaczy miał wczoraj, ale..
- Urodziny?
- To szef nie wiedział?
- Nie, nie wiedziałem.. - powiedziałem bardziej do siebie, niż do niego. - Niestety chyba to nie będzie możliwe.
- He?! Jak to? - zapytał zawiedziony.
- Opowiem wam dzisiaj w biurze. Na razie.
- Ale.. - usłyszałem jeszcze, ale było za późno, już się rozłączyłem.
Westchnąłem zrezygnowany.
- Co się stało? - usłyszałem.
Najszybciej jak mogłem odwróciłem głowę w stronę łóżka. Ritsu patrzył na mnie swoimi wielkimi, zielonymi i zaciekawionymi oczami.

Sekaiichi HatsukoiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz