1. "Jestem Tamara"

807 27 9
                                    

Był pierwszy września 2008 roku. Wstałam wczesnym rankiem, nie mogłam spać. Dziś miałam rozpocząć moją naukę w Hogwarcie. Byłam tak zestresowana, że aż mnie skręcało od bólu brzucha. Nie miałam wybitnych zdolności magicznych. Ba! Dopóki nie dostałam listu, żyłam z myślą, że jestem charłakiem. Oczywiście z nikim nie dzieliłam się swoimi przypuszczeniami. Zbyt wielkie nadzieje we mnie pokładają moi opiekunowie: Chuck i Veronica Jones. Są oni dość specyficznym małżeństwem. Za wszelką cenę zakazali mi nazywać ich mamą i tatą, jest to jedyna rzecz jaką mi kiedykolwiek nakazali. Poza tym nigdy nawet nie śmieliby podnieść na mnie głosu. To wszystko odbija się na moim starszym, przyrodnim bracie. A powód jest jeden – mój ojciec. Kiedy jeszcze żył byli jego oddanymi ludźmi, mimo że mieszkali w Ameryce i nie byli w stanie bezpośrednio mu pomagać. A po jego śmierci przyrzekli sobie, że zrobią wszystko, bym ja – Tamara Meropa Riddle, była najpotężniejsza czarownicą jaką widział ten świat. Jak już pewnie się domyśliliście, moim ojcem jest Tom Marvolo Riddle. Tak, jestem córką Voldemorta.

Tamtego ranka ignorując cały zbierany przez lata stres, przygotowywałam się do wyjazdu z rezydencji Jones'ów. Miałam szczerą nadzieję nigdy tam nie wrócić. Wyjazd był chyba jedyną zaletą tego, że dostałam list. Zaraz po wstaniu udałam się do łazienki. Umyłam zęby i uczesałam swoje czarne włosy. Zaplotłam je w niedbały warkocz i spojrzałam w lustro. Miałam worki pod moimi przekrwionymi, srebrzystymi oczami. Dodając do tego moją niemal trupio-bladą cerę wyglądałam strasznie – cel osiągnięty! Zeszłam na dół, do kuchni i zjadłam śniadanie przygotowane przez naszą służącą – Panią Ruth. Była to młoda, wysoka dziewczyna z długimi czarnymi włosami. Kiedyś mieliśmy skrzata domowego, ale wbrew wszystkiemu, zwróciłam mu wolność. Jednego jestem pewna – nie wdałam się w ojca.

Czekałam w salonie jeszcze godzinę nim mój brat był gotowy. Wpatrywałam się na zmianę w marmurowe posągi oraz w moją różdżkę. Nie za bardzo chciałam jej używać. Była to pierwsza różdżka Sami Wiecie Kogo. I jakimś cudem była mi zupełnie posłuszna. Te głupie zbiegi okoliczności... Na przykład data mojego urodzenia: 30 czerwca 1997 roku. Urodziłam się dokładnie w chwili, w której Albus Dumbledore spadał z Wieży Astronomicznej.

- Tammy, idziemy! - z zamyślenia wybił mnie mój brat. - Już czas!

- Dobra, dobra... - mruknęłam po czym wstałam ze skórzanej kanapy i ruszyłam za nim w stronę wyjścia. - To ja musiałam na ciebie czekać Oscar.

Na stację King's Cross przyjechaliśmy limuzyną. Jones'owie byli wręcz absurdalnie bogaci. Kupowali mi wszystko czego potrzebowałam, jeszcze zanim zdążyłam o tym pomyśleć. Na stacji byłam jedynie z Oscarem. Biegłam za nim cały czas pchając mój obładowany walizkami wózek. Na całe szczęście nie szło nie zauważyć mojego o dwa lata starszego towarzysza. Miał ognistorudą, gęstą czuprynę, zupełnie jak jakiś Wesley. Oczywiście nie był z nimi ani trochę spokrewniony, co wypominał każdemu, który choćby o tym pomyślał. Dodatkowo towarzyszyła mu wyjątkowa, całkowicie czarna sowa. Bez problemu podążałam za nim i dostałam się na peron 9 i 3/4..Wsiadłam do pociągu i zajęłam miejsce w przedziale razem z Oscarem i jego kumplami ze Slytherinu. Sporą część z nich znałam już wcześniej, ponieważ byli oni dziećmi tzw. „Niezupełnych Śmierciożerców". Sama wymyśliłam tę nazwę. Określa ona wszystkich popleczników mojego ojca, którzy jakimś cudem uniknęli śmierci lub Azkabanu. Przez całą drogę musiałam wysłuchiwać ich narzekań na temat nauczycieli.

Zostawili mnie dopiero na miejscu, ponieważ jakiś ogromny mężczyzna kazał zebrać się wszystkim pierwszorocznym. Miał długie siwawe już włosy i taką też brodę. Przedstawił się jako Rubeus Hagrid. Zaprowadził nas nad jezioro i kazał wsiadać do łódek. Mnie przypadła ostatnia. Wraz ze mną płynął jakiś chłopak. Był wyższy ode mnie. Miał śliczne kasztanowe włosy, które układały się na wietrze. Spoglądał na mnie swoimi przenikliwymi, zielonymi niczym łuski bazyliszka oczami.

- Jestem Eryk Griffin, a ty? - odezwał się w końcu melodyjnym głosem.

- Tamara... - powiedziałam niepewnie. - Tamara Jones.

- Będę ci mówić Mary, co ty na to? - uśmiechnął się przyjaźnie.

- Jak chcesz... - powiedziałam nie okazując zainteresowania. -Wszystko tylko nie Tammy.

Chłopak aż wybuchł śmiechem. Nie wyobrażał sobie, że ktoś mógłby wymyślić mi tak głupią ksywkę. Niemal wypadł z łodzi. Na całe szczęście udało mi się do złapać w ostatnim momencie. Chłopak był tak wygięty, że widział tylko niebo. Zauważył wtedy na nim coś niezwykłego. Po chwili spostrzegłam, że wszyscy przyglądali się czemuś co latało nad nami. Nie mieliśmy pojęcia co to może być. Jednak usłyszałam Hagrida mówiącego: „O cholibka, nikt nie widział feniksa od śmierci Dumbledora. A tu niespodzianka, wrócił sobie skubaniec".

Niedługo potem wyszliśmy na brzeg i ogromny mężczyzna zaprowadził nas wszystkich do Wielkiej Sali. Wyglądała lepiej niż to sobie wyobrażałam. Nocne niebo zamiast sufitu i tysiące oczu patrzących w moim kierunku. Nigdy nie byłam tak wystraszona. Postawiłam stopę w pomieszczeniu i ostatni raz spojrzałam za siebie. Zobaczyłam tam feniksa siedzącego na czyimś posągu. Wyglądał jakby uśmiechał się do mnie tym swoim dzióbkiem. To był znak. Nie ma już miejsca na strach. Teraz rozpoczyna się moja przygoda.

****

To zaczynam mój pierwszy Fanfiction! Mam nadzieję, że będzie coś odrobinę oryginalny. ;)

Chciałabym bardzo podziękować za okładkę Patronusce. 

PS: Rozdziały będą się pojawiać zazwyczaj raz w miesiącu.

Czarna pani | Miecz GodrykaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz