17. "Pierwsze zadanie"

114 6 1
                                    


Nie minęło dużo czasu od mojej ostatniej furii, a w Proroku Codziennym ukazał się kolejny oczerniający mnie artykuł. W tamtej chwili liczyło się co innego. Nadszedł dzień rozpoczęcia Turnieju. Wszyscy uczniowie ustawiali się w kolejkach, by jak najszybciej dostać się na stadion i zająć najlepsze miejsca. Natomiast uczestnicy Turnieju, czyli Ramiz, Eryk i ja, przygotowywaliśmy się do zawodów. Nie były to żadne szczególne przygotowania, gdyż nie wiedzieliśmy co nas czeka.

W momencie, gdy nasze nerwy były już na granicach wytrzymałości, dyrektorzy szkół wreszcie zaszczycili nas swą obecnością. Nim jednak ogłosili zasady pierwszej konkurencji, życzyli nam szczęścia i pokazali uszyty z jedwabiu woreczek.

- Pierwsze zadanie będzie polegało na pojedynku czarodziejów – odrzekła surowym głosem profesor McGonnagall. – Nie będziecie walczyć między sobą, będą to pojedynki jeden na jednego. Swojego przeciwnika, jakim będzie jeden z nauczycieli z Hogwartu, poznacie na podstawie losowania.

- Może niech panna Riddle losuje jako pierwsza – zaproponował pan Poliakow.

Podeszłam do nauczycieli i z lekką obawą włożyłam dłoń do woreczka. Nie wiedziałam jak poradzę sobie z pojedynkiem, z którymkolwiek z nauczycieli. Chwyciłam jednak pierwszy przedmiot jaki wpadł mi do ręki i szybko go wyciągnęłam. Była to karta, podobna do tych z czekoladowych żab, które uwielbiam, wiec nieco poprawiło mi to humor. Z nadzieją spojrzałam na wynik mojego losowania. Zaskoczona wpatrywałam się w wizerunek nauczyciela zielarstwa, nie wiedząc czego się po nim spodziewać. Zażenowana pokazałam wszystkim kartę z napisem Neville Longbottom.

Zaraz po mnie losował Ramiz, a na końcu Eryk. Na ich kartach byli kolejno profesor Magdon i profesor Slughorn. Obaj przyjęli swój los bez słowa, z pełną powagą. Wyszliśmy na areną wszyscy razem, by zobaczyć, że została ona podzielona na trzy mniej więcej równe części kamiennymi murami. Każde z nas zostało przydzielone do swojej części. Przez kilka minut, gdy widownia zapoznawała się z naszym zadaniem, staliśmy w niepewności, a przynajmniej ja. Nie mogłam zobaczyć chłopców aż do zakończenia wszystkich pojedynków. Wiedziałam niewiele o moim przeciwniku. Profesor Longbottom uczył zielarstwa, Śmierciożercy torturowali jego rodziców, gdy był mały. Nie miałam jednak zielonego pojęcia o tym jakim rodzajem osoby był, ani czy znał potężne zaklęcia. Żadnych pożytecznych informacji o nim nie znałam.

Z powodu mojej niewiedzy czekałam na mój pojedynek w niepokoju. Dreszcze ogarnęły całe moje ciało. Ręka, w której trzymałam różdżkę drżała. Spoglądałam na wejście na arenę ignorując jesienny chłód. Usłyszałam kroki, by po chwili ujrzeć najpierw jasne włosy, a później całą sylwetkę profesora Longbottom'a. Był to mężczyzna o potężnej posturze. Oczywiście przy Hagridzie wciąż wyglądałby mizernie. Jednak mino swojej sylwetki wyglądał niegroźnie, jego twarz zdawała się być niezdolna do okazywania gniewu, chodź zapewne były i dla niej takie momenty.

Pojedynek poprzedził uścisk dłoni i oddalenie się od siebie na dwadzieścia kroków. Po dotarciu na odpowiednie pozycje, profesor wycelował we mnie pierwsze zaklęcie. Z nerwów nawet nie byłam w stanie go usłyszeć. Na szczęście udało mi się szybko zrobić unik. Nie było jednak czasu na obmyślenie strategii, czy chociażby wzięcie głębszego oddechu. Longbottom nacierał bez ustanku. Większość zaklęć udawało mi się sparować. Innych unikałam szybkimi susami, lecz nie miałam okazji zaatakować. A może miałam? Czasem profesor dawał mi wystarczająco dużo czasu, bym mogła użyć ofensywnego zaklęcia, lecz wykorzystywałam te chwile na próby ustalenia gdzie teraz zaatakuje. Zagonił mnie na środek areny i atakował z różnych stron. Krążył wokół mnie niczym wilk wokół swojej ofiary.

Czarna pani | Miecz GodrykaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz