Cudowny poranek po równie cudownej nocy

107 20 3
                                    

Następnego dnia ociągałam się z pójściem na śniadanie, jak najbardziej mogłam. Wiedziałam, że dzięki uprzejmości Pana Pottera z dnia na dzień zyskałam nowy przydomek, przez który ciężko wypracowana reputacja porządnej pani prefekt pękła niczym bańka mydlana. 

Jednak jedno wciąż nie dawało mi spokoju. Zupełnie nie rozumiałam dlaczego to zrobił. Czy naprawdę aż tak bardzo bolała go moja zawziętość, że pokusił się o coś tak podłego?

— Lily, nie możesz spędzić całego dnia w łóżku — poganiała mnie Grace, czesząc swoje długie, blond pasma przed wiszącym na ścianie lustrem. — Olej ich. Nie takim przeciwnościom dawałaś radę.

— Łatwo ci mówić. — Zakryłam się kolejnym kocem, mają nadzieję, że nie będę musiała opuszczać go do końca dnia. — To nie ty uległaś Potterowi, w którym skrycie kochasz się od pierwszej klasy — dodałam ironicznie, przypominając sobie wersję plotki, którą usłyszałam wieczorem od drugiej współlokatorki.

— Emma jeszcze śpi?

Powoli podniosłam się do pozycji siedzącej i, nie schodząc tyłkiem z materaca, wyciągnęłam rękę w stronę najbliższego łóżka. — Emma! — Zaczęłam uderzać poduszką, leżącą pod kołdrą nastolatkę. — Pobudka!

— Chcę spać — wymamrotała, nie wynurzając się spod grubej warstwy koców i poduszek.

— Grace przed chwilą widziała jak Thomas z siódmego roku szedł sam na śniadanie — skłamałam ledwo powstrzymując śmiech.

W przypadku tej dziewczyny jedynie kłamstwo mogło wyciągnąć ją z łóżka. Prawda była taka, że nie ruszyłaby się nawet gdyby zaczęto bombardować zamek, a jedynym sposobem, by wybudzić ją ze snu, jest uświadomienie jej, że może ominąć ją okazja, na spędzenie czasu z atrakcyjnym przedstawicielem płci męskiej. Emma zdecydowanie miała słabość do facetów.

— O czym ty mówisz? — Wstała, zrzucając koce na ziemię. — Jesteście wredne. Dobrze wiecie, że go lubię, a teraz nie zdążę się nawet pomalować. — Zaczęła szukać w stojącym przy jej łóżku kufrze w czystej szaty. — Niby takie przyjaciółki — mamrotała, doprowadzając tym samym mnie i Grace do śmiechu.

— Spinaj te loczki, blondynko, i idziemy na śniadanie — rzuciła Grace, ignorując tymczasową złość współlokatorki.

— Jestem brunetką, idiotko. — Wciągnęła na siebie dżinsowe spodnie i, nie czekając na nas, wyszła, zapewne wciąż mając nadzieję, że zdąży dogonić Thomasa.

Nie przejmując się humorkami Emmy, wstałam z łóżka i ubrałam się w mundurek. Co prawda, najchętniej nie wychodziłabym z dormitorium przez tydzień albo i więcej, ale niestety nic bym w ten sposób nie zyskała, i w dodatku narobiłabym sobie zaległości na zajęciach. Już na samą myśl o zaległościach z Transmutacji przeszły mnie dreszcze.

— Dasz radę. — Grace po raz kolejny rozpoczęła motywacyjną gadkę. — Słyszałam, że wczoraj na kolacji Frank narobił niezłego zamieszania. Pewnie większość już zapomniała o tobie i skupiła na nim.

Może gdybym nie znała Franka Longbottoma, to bym jej uwierzyła, ale słyszałam o nim wystarczająco, żeby wiedzieć, że nie ma czegoś, co mogłoby osłabić jego wizerunek.

Frank był o rok starszym ode mnie Gryfonem. Należał do tych ciamajd, które na każdym kroku nieświadomie rozśmieszają innych. Tyle że równocześnie był nieziemsko przystojny, dzięki czemu nikt nigdy nie kpił z niego ani nie ośmieszał publicznie. Znałam nawet dziewczyny, które uważały, że jego „ciamajdowatość" jest na swój sposób urocza.

— Obyś miała rację — wyszeptałam, schodząc po zakręcanych schodach do pokoju wspólnego Gryffindoru, z którego jak co dzień o tej porze dochodził. Miałam cichą nadzieję, że przez ogólne zamieszanie uda mi się niezauważonej wyjść z wieży. Och, jaka ja byłam naiwna.

 W chwili, gdy zeskoczyłam z ostatniego schodka, zauważyłam, że w pomieszczeniu znajduję się mała grupka uczniów, która na mój widok wybuchła niepohamowanym śmiechem. Stałam jak spetryfikowana. 

— Jesteście żałośni — odezwała się Grace, obserwując z pogardą otaczających nas Gryfonów. — Nie macie nic lepszego do roboty?

Przez moment w pomieszczeniu panowała całkowita cisza.

Nagle z kanapy znajdującej się przy kominku wstała Bethany Clark. Szatynka, której urody zazdrościła co najmniej połowa dziewczyn w szkole, i przy której moje rude włosy wyglądały jak jakaś pomyłka genetyczna. 

— Nie na tyle żałośni, żeby puszczać się na prawo i lewo — odparła, patrząc na nas z góry. — Następny, jak mniemam, będzie Pettigrew?

Byłam zażenowana swoją reakcją, a raczej jej brakiem. Od wczoraj nie potrafiłam odzyskać kontroli i pozwalałam wszystkim na dosłowną zabawę mną. Clark, pomimo stereotypów odznaczała się wysoką inteligencją, więc łatwo dostrzegła to i wykorzystała. Stałam jak słup soli, patrząc z niedowierzaniem w dziewczynę, która właśnie ze mnie drwiła. Miała ogrom szczęścia. W końcu dzięki Potterowi miała kolejny powód, żeby obrażać i śmiać się ze mnie na oczach innych.

Jak przez mgłę zaczął do mnie docierać głos Grace, niebezpiecznie zbliżającej się w stronę szatynki. — Radzę ci się zamknąć.

— Co mi zrobisz, krasnalku? — melodyjny śmiech rozniósł się po pomieszczeniu. Rzeczywiście, zarówno wzrost mój, jak i Grace, prezentował się śmiesznie, przy idealnych stu siedemdziesięciu pięciu centymetrach Bethany.

— Zabrakło ci argumentów, że szydzisz z wyglądu? — Grace nie dawała za wygraną.

— Co to za zbiorowisko? Za dziesięć minut kończy się śniadanie!

Do Pokoju Wspólnego weszła podenerwowana profesor McGonagall, opiekunka domu Godryka Gryffindora. Była to koścista, młoda kobieta o bladej cerze i brązowych włosach spiętych w elegancki kok. Jak zawsze miała na sobie długą szmaragdową pelerynę, która kończyła się idealnie przy ziemi.

— Jeżeli, od któregokolwiek z profesorów usłyszę, że mój podopieczny spóźnił się na zajęcia, to przysięgam, że pożegna się on z listopadowym wyjściem do Hogsmeade! — oznajmiła, zatrzymując się przy mnie. — Clark, Charlton, jeżeli zaraz nie przestaniecie rzucać sobie tych groźnych spojrzeń, to odejmę każdej po pięć punktów.

W kilka sekund przejęci groźbą uczniowie rozbiegli się do dormitoriów lub zniknęli za magicznym portretem, przypominając sobie o śniadaniu. W pomieszczeniu zostałam tylko ja, Grace i nauczycielka.

— Evans, jak dobrze, że cię widzę — rozejrzała się podejrzanie po pokoju, zatrzymując na moment spojrzenie na mojej współlokatorce  — Profesor Dumbledore prosił, żebym ci to przekazała.

Z niewidzialnej kieszeni wyciągnęła małą, beżową kopertę z pieczęcią szkoły. Podała mi ją i, przypominając o zbliżających się lekcjach, zniknęła za portretem.

Grace odetchnęła z ulgą, gdy zostałyśmy same. 

— Zabiję kiedyś tą Clark.

Red FlourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz