Z każdym dniem czułam się co raz gorzej. Przed każdym śniadaniem moje ciało trzęsło się niczym galaretka, aż do chwili gdy w moje blade dłonie trafiał Prorok Codzienny. Spanikowana przeglądałam błyskawicznie pierwsze dziesięć stron i dopiero wtedy wzdychałam z ulgą. W końcu coś ważnego nie trafiłoby na stronę dalszą niż dziesiąta. Tego byłam prawie pewna.
Odrzuciłam na bok gazetę i chwyciłam dwa tosty. Posmarowałam je dżemem brzoskwiniowym i szybko skonsumowałam.
- Dlaczego codziennie kupujesz tego szmatławca skoro nawet go nie czytasz? - przyjrzała mi się Grace zabierając leżącą przy mnie makulaturę. Przejechała wzrokiem po okładce i zrezygnowana odłożyła go na ławkę obok siebie. - Nie ważne.
- Czemu nic nie jesz? - spytałam Marleny wpatrującej się z żalem w pusty talerz z paroma okruszkami. - Błagam tylko nie mów mi, że znowu się odchudzasz!
- Nie - burknęła cicho upijając łyk herbaty miętowej. - No może trochę.
- Marlena! - wrzasnęła Grace. - Poprzewracało ci się w głowie od tej nauki? Głodówkami nic nie zdziałasz, a nawet pogorszysz sprawę!
Spojrzałam na nią wymownie, żeby ściszyła głos. Nie wydaję mi się, żeby panna McKinnon marzyła o sławie jako Panna-Od-Głodówek. Tym bardziej, że to było silniejsze od niej.
- Nie zrozumiecie - oznajmiła odsuwając od siebie pusty talerz. - Obie jesteście... cholernie chude i nie zrozumiecie. - Niepewność była wręcz wypisana na jej twarzy. Można by odnieść wrażenie, że w każdej chwili będzie zdolna cofnąć wypowiedziane słowa i udawać, że nie jest dla niej istotne ile zje.
Nim zdążyłam się obejrzeć, już jej nie było. W mgnieniu oka zabrała torbę z podręcznikami i wybiegła z Wielkiej Sali pozostawiając mnie i Grace osłupiałe. Milcząc dokończyłyśmy posiłek i dopiero wtedy zebrałam się na odwagę, żeby się odezwać.
- Myślisz, że możemy coś... jej pomoc? - spytałam niepewnie.
Grace wzruszyła ramionami nie patrząc na mnie.
- A może...
- Lily muszę lecieć - przerwała mi. - Mam Numerologię za dwadzieścia minut - pośpiesznie wytłumaczyła się i szybciej niż Marlena opuściła pomieszczenie.
Nie miałam pojęcia czym w tej chwili powinnam się najbardziej przejmować. Podejrzanym zachowaniem Grace? Niekontrolowanymi głodówkami i napadami Marleny? Bezpieczeństwem rodziców i siostry Petunii? Czy może Kate, która od niedzieli unikała mnie niczym ognia? Oczywiście pozostaje jeszcze odwieczny problem z Huncwotami, ale to już inna bajka.
Właśnie. Huncwoci. A może w szczególności jeden z nich. Najbardziej roztrzepany, nieodpowiedzialny i wymagający najwięcej opieki z całej czwórki. Unikał mnie. Tego byłam pewna. Widywałam go jedynie na lekcjach. W dodatku nie na wszystkich, ale nieszczególnie przejmowałam się wagarami pana Pottera i Syriusza Blacka, które były jako taką normą. Bardziej martwiło mnie co innego.
Od tygodnia nie wywinęli nikomu kawału. Nikogo nie ośmieszyli ani nie narazili na niebezpieczeństwo. Co prawda nie miałam co do tego stu procentowej pewności, ale zawsze albo przypadkiem stawałam się świadkiem ich psot, albo ktoś mi na nich donosił jako, że byłam jednym z Prefektów Gryffindoru. Więc możliwe, że stało się niemożliwe i paczka denerwujących, nieodpowiedzialnych psotników stała się odrobinę mniej nieodpowiedzialna. Chociaż po chwili dotarło do mnie, że prawdopodobnie jest to jedynie coś w rodzaju ciszy przed burzą.
Jak bardzo chciałam być w błędzie.
* * *
W czwartki z rana miałam okienko. Zazwyczaj wstawałam później i w samotności jadłam śniadanie, by później pełna energii ruszyć w stronę lochów z podręcznikiem od eliksirów, ale nie tym razem, więc po rozmowie z Grace nie miałam co z sobą zrobić. Jedynymi miejscami, które przychodziły mi do głowy była Wieża Astronomiczna, która przy tak chłodnym początku listopada od razu wypadała z rankingu i biblioteka, w której ostatnio spędzałam zdecydowanie za dużo czasu.
CZYTASZ
Red Flour
FanficHistoria przepełniona sarkazmem dnia codziennego i Huncwotami sprawdzającymi wytrzymałość nieidealnej i pokręconej Lily Evans. Ale przede wszystkim problemy dojrzewania nastoletnich czarownic i ich słabości w postaci atrakcyjnych przedstawicieli płc...