Imprezowe niespodzianki cz.2

59 14 37
                                    

Kłótnia Remusa z Syriuszem trwała około dwudziestu minut, ale nie zakończyła się w sposób, którego Lupin oczekiwał, bo czarnowłosy przez większość czasu albo wybuchał śmiechem, albo argumentował to tym, że Ślizgonom się należało. Przypominało to sprzeczkę dorosłego z dzieckiem, które dopiero poznaje reguły panujące na świecie. W końcu ile razy można tłumaczyć siedemnastolatkowi, że nie zawsze zasada ,,oko za oko, ząb za ząb" jest właściwa?

Zrezygnowany ,,dorosły" w pewnym momencie po prostu wstał i wyszedł, na wskutek czego, to ja zostałam zmuszona do rzucenia zaklęcia wyciszającego na Pokój Wspólny. Nie czułam się dobrze pomagając Huncwotowi w organizowaniu imprezy, za którą McGonagall zapewne odjęłaby Gryffindorowi wszystkie zdobyte do tej pory punkty, ale wiedziałam, że wykonanie prośby było jedynym sposobem na upragniony święty spokój.

Do pomocy namówiłam Alice i Marlenę, które pojawiły się w Pokoju Wspólnym akurat w chwili, gdy przystałam na błagania Blacka, dzięki czemu po niecałych dziesięciu minutach wieża była gotowa na wszystko. Dumna z siebie i koleżanek skierowałam się w stronę sypialni z zamiarem udania się na wyczekiwany odpoczynek.

Po głośnej wymianie zdań pomiędzy mądrym Huncwotem, a jego podopiecznym nie miałam siły na analizowanie zbliżającego się spisku Ślizgonów. Przez całe popołudnie pomimo usilnych prób nie trafiłam na ani jedną poszlakę, więc z czystym sumieniem postanowiłam zapomnieć o sprawie i fakcie, że jako idealna Prefekt powinnam działać.

Zrzuciłam z łóżka wszystkie podręczniki i ubrania nie dbając o to, że tym samym zablokowałam potencjalnym chętnym dostęp do mojej osoby. Na swój sposób poczułam się nawet z siebie dumna, w końcu kto lepiej zadba o zaznaczenie mojej strefy komfortu, jak nie ja sama? Pokusiłam się nawet o rozwinięcie baldachimów, żeby w wyraźny i jakże  wymowny sposób zaznaczyć, że nie mam ochoty na jakiekolwiek towarzystwo.

To nie tak, że mój pełen dumy i podziwu do własnej osoby humor zniknął, bo najprawdopodobniej będę przeżywać ten sukces jeszcze przez następny miesiąc lub tydzień, w zależności od tego, kiedy ponownie stanę się pośmiewiskiem na lekcji McGonagall. Zwyczajnie byłam zmęczona atrakcjami, które dzisiaj przygotowali dla mnie Ślizgoni czy Huncwoci. Pragnęłam spokoju i świętego spokoju, na który według dumy towarzyszącej mi od południa, w pełni zasługiwałam.

Ułożyłam się w ulubionej pozycji pod stertą koców i z niewyobrażalną radością zamknęłam oczy.

Od razu przypomniałam sobie poranny sukces i minę nauczycielki, gdy poprawnie wykonałam jej ostatnie polecenie. Tak, ta mina była zdecydowanie warta zapamiętania.

Jednak zdecydowanie niewartym zapamiętania był widok Pottera z Clark, który następnie pojawił mi się przed oczami. Beth, z obrzydzeniem poprawiłam się przypominając sobie przesłodzony ton chłopaka, gdy zdrobnił imię wrednej szatynki.

Zdrobnienia powinny określać słodkość i cudowność osoby, a moim skromnym zdaniem ta dziewczyna nie miała w sobie ani krzty któregokolwiek z nich. Była wredna i mściwa, chociaż nie potrafiłam przypomnieć sobie, co takiego jej zrobiłam, że obrażała mnie publicznie. Ale mściwość nie należała do pozytywnych cech, dzięki czemu doskonale współgrała z moim opisem Clark. Beth.

Obraz tej dwójki zaczynał mnie męczyć. Nie lubiłam Pottera, więc irytował mnie fakt, że ktoś taki jak on, człowiek z ego wielkości jeziora znajdującego się przy Hogwarcie, zakłóca mój odpoczynek. Ostatecznie, spróbowałam w miarę obiektywny sposób znaleźć przyczynę tego zamieszania, ale żaden z wyciągniętych wniosków nie sprostał moim wymaganiom.

Omal nie spadłam z łóżka, gdy ktoś z impetem trzasnął drzwiami od dormitorium. W sekundę przypomniałam sobie dlaczego już pierwszej nocy znienawidziłam burgundowe zasłony i za wszelką cenę próbowałam się ich pozbyć. W sytuacjach takich, jak ta, można było zejść na zawał.

Red FlourOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz