Chciałam się zmienić. Być mniej marudną, obojętną i nieopanowaną osobą niż do tej pory. Zacząć cieszyć się z tego co mam. Przecież gdyby się tak chwilę zastanowić to miałam więcej szczęścia niż niektórzy. Dwie przyjaciółki, które w razie potrzeby były gotowe mi pomóc (przynajmniej taką mam nadzieję), możliwość nauki w najwspanialszej szkole magii na świecie, ale przede wszystkim miałam rodzinę. W każdej chwili miałam gdzie wrócić. A wiem, że bez względu na humorki mojej siostry Petunii, ona też ucieszyłaby się na mój widok.
Od momentu moich jedenastych urodzin, od chwili gdy profesor McGonagall przekroczyła próg mojego domu i opowiedziała o świecie magii. Od tamtej pory prawie w ogóle z nią nie rozmawiałam. Oczywiście nie licząc wrzasków i przezwisk rzucanych w obie strony, bo wierzcie mi. Na początku byłam wyrozumiała. Dwa lata spędziłam zastanawiając się czy istnieje coś co sprawi, że nasze relacje chociaż w części ulegną zmianie. Dwa lata jak durna szukałam słów, które wyrażą ból po stracie siostry. Dwa lata starałam się zrozumieć i wyjaśnić dlaczego tak łatwo odpuściła naszą przyjaźń.
Ale to było zwyczajnie niemożliwe. Nie było słów, które zmieniłyby jej stosunek do mnie. W końcu nienawidziła mnie i jej zdaniem w pełni sobie na to zasłużyłam. Uważała mnie za dziwadło i nienawidziła za moją inność. Chociaż z czasem co raz częściej skłaniałam się ku temu, że powodem jej nienawiści było to, że sama nie była taka jak ja i zwyczajnie mi zazdrościła.
Tak więc ja, Lily Evans. Odpowiedzialna, sztywna i niezrównoważona pani prefekt siedziałam właśnie w jednym z ciemniejszych zakątków szkolnej biblioteki i tępo wpatrywałam w podręcznik od Transmutacji, na którym leżało małe, lekko wyblakłe zdjęcie.
Przedstawiało one mnie i śmiejąca się Petunię. Obraz oczywiście nie ruszał się. Było to zdjęcie zrobione w wakacje po moich jedenastych urodzinach. Już wtedy wiedziałam o swoich nadzwyczajnych zdolnościach. Ale wraz z siostrą niewiele z tego rozumiałyśmy, więc nie było o co się kłócić.
Niechętnie schowałam zdjęcie pod książką i po raz kolejny przeczytałam akapit tekstu, z którego nic nie zrozumiałam. Transmutacja miała swoje definicje i sposoby zapisywania, które zawsze z trudem tłumaczyłam. Tak jak i tym razem. Z przeczytanego tekstu nie zrozumiałam kompletnie nic.
Wstałam i z pełną zrezygnowania miną podeszłam do biurka bibliotekarki.
- Nie ma pani może czegoś... czegoś co lepiej wytłumaczy mi przemianę i użycie zaklęcia homomorficznego? - wyjąkałam starając się ściszyć głos na tyle, żeby siedzący przy stolikach za mną uczniowie nie usłyszeli mojej prośby. Powód był prosty. Równie prosty co zaklęcie, którego nie rozumiałam i z którym jako jedyna z klasy miałam problem.
Poczułam się zażenowana widząc minę kobiety. Patrzyła na mnie w pełen współczucia sposób. Chociaż gdyby się tak chwilę zastanowić, to nie było w tym nic dziwnego. W końcu w ciągu ostatniej godziny spytałam ją o to samo już cztery razy, wciąż mając nadzieję, że może jednak skrywa pod biurkiem magiczny podręcznik, z którego byłabym w stanie cokolwiek zrozumieć.
- Naprawdę mi przykro, ale nie mam takiej książki i szczerze wątpię w to, że kiedykolwiek takowa istniała. - wyjaśniła ukrywając wzrok w pełnym dat notesie. Potraktowałam to jako zakończenie rozmowy i z miną męczennika wróciłam na swoje miejsce.
- Cholerna transmutacja, cholerna transmutacja, cholerna...
- Hej.
Podniosłam wzrok znad księgi męczenników i z niemałym zaskoczeniem przywitałam dziewczynę, która zdecydowała się na moje towarzystwo. Prawdopodobnie nie była jeszcze świadoma głupoty, którą popełniła siadając obok mnie.
CZYTASZ
Red Flour
FanfictionHistoria przepełniona sarkazmem dnia codziennego i Huncwotami sprawdzającymi wytrzymałość nieidealnej i pokręconej Lily Evans. Ale przede wszystkim problemy dojrzewania nastoletnich czarownic i ich słabości w postaci atrakcyjnych przedstawicieli płc...