Czasami gdy patrzyła w lustro, miała wrażenie, że zwariowała. Nie mogło być innego wytłumaczenia. To wszystko było wytworem jej chorego umysłu, halucynacją, która zapanowała nad całym jej życiem. Potem jednak przychodził moment, zwykłe nawiązanie w rozmowie do "jej nowych soczewek kontaktowych", Lilith ciągle powtarzała, że są szkodliwe dla oczu, i wtedy już wiedziała. Nie zwariowała. To świat dookoła niej zwariował.
Dni mijały, a Willow za każdym razem spoglądając na swoje odbicie, widziała to krwiste spojrzenie, prześladujące każdy jej krok, lecz nic się nie działo. Chodziła do szkoły, wracała do domu. Rutyna powtarzała się niczym błędne koło. Oczekiwanie, że coś nagle wyskoczy zza jej pleców, było nie do zniesienia.
Nastała niedziela. Od rana po głowie Willow chodziła uporczywa myśl, której za nic nie mogła się pozbyć. Nigdy w takie rzeczy nie wierzyła, nigdy nawet chyba nie była w kościele, jednak odkąd to wszystko się zaczęło, nie mogła przestać rozważać faktu, że jest coś więcej. Dużo więcej, niż kiedykolwiek dostrzegała.
Dlatego rano wsiadła do samochodu i ruszyła do pobliskiego kościoła. Był to mały, ceglany budynek z jedną, strzelistą wieżą, znajdującą się pośrodku trójkątnego dachu. Dokładnie pod nią były duże, drewniane drzwi. Skrzypiały za każdym razem, gdy ktoś je otwierał, lecz nie była to Willow. Ona stała na zewnątrz, zastanawiając się, co tu tak naprawdę robi.
Nagle rozległ się głos tuż za nią.
- Nie wchodzisz?
Odwróciła się i ujrzała przystojnego, wysokiego chłopaka o krótkich blond włosach i szarych jak chmury burzowe oczach. Na jego prostym nosie znajdowało się kilka piegów, najprawdopodobniej od słońca, a szczękę pokrywała jasna szczecina, jakby zapomniał się ogolić. Ubrany był w białą, wyprasowaną koszulę i ciemne dżinsy. Na nogach miał czarne, galowe buty, co nie pasowało do niechlujnego zarostu.
- Ja...- zająknęła się Willow. Nie mogła oderwać wzroku od jego ciemnych oczu, które wpatrywały się prosto w nią.- Tak- wydusiła w końcu.- Znaczy wchodzę.
Chłopak uśmiechnął się delikatnie i uniósł brwi.
- No to chodźmy.
Kiwnęła głową. Czuła się jak największa idiotka na świecie. Poczuła na swojej twarzy coraz wyżej wspinające się rumieńce.
Ruszyli w kierunku drzwi, lecz za nim weszli do środka, chłopak zapytał.
- Jak masz na imię?
- Willow- przedstawiła się, kolejny raz zerkając w jego oczy.- A ty?
- Gavin. Miło mi.
- Mi też- Kiwnęła głową, oddychając z trudem.
Umilkli, gdy przekroczyli próg, a Willow rozejrzała się dookoła. Wnętrze kościoła nie było wielkie, mimo tego robiło wrażenie. Nad rzędami białych ławek znajdowały się obrazy stacji drogi krzyżowej, a na samym końcu dostrzegła dwa konfesjonały. Szła właśnie w kierunku wolnego miejsca, co chwilę zerkając na chłopaka obok siebie, kiedy dostrzegła wielki, majestatyczny obraz.
Przedstawiał on anioła o białych, pokaźnych skrzydłach. Owiewały go niebieskie luźne szafy. W prawej dłoni dzierżył długi, cienki miecz, zakończony złotą rękojeścią. Pod jego stopami leżał umięśniony, ciemnowłosy mężczyzna o brązowych włosach i długiej, krzaczastej brodzie. Na jego twarzy zastygł niemy krzyk rozpaczy.
- To Archanioł Michael i Lucyfer- powiedział nagle Gavin, zaskakując Willow.
Zerknęła na niego, czując dławiącą gulę w gardle.
CZYTASZ
Kamień Lucyfera
Fantasy"A jeśli mój Anioł Stróż ma na imię Lucyfer? " Decyzje podejmujemy na co dzień. Wybieramy w co się ubrać, co zjeść na śniadanie, bądź, o której wstać. Na pozór są one błahe, bez znaczenia, są przecież częścią naszej codziennej rutyny, lecz co gdyb...