Rozdział XI

375 34 5
                                    

Dzień po "wypadku" Zayn wrócił do szkoły. Uznał, że jeśli jeszcze raz będzie bezczynnie siedział w domu - oszaleje. I mimo nalegań moich i swojej mamy uparł się przy swoim. Prosił tylko by nikomu nie opowiadać, co się stało.

Jak mi powiedział, jego ojciec wyjechał w delegacje. To znaczyło ze chwilowo mamy spokój.

Bogu dzięki.

Po siódmej godzinie lekcyjnej jak zwykle czekałem na niego w szatni. Wypuszczono nas wcześniej przez nieobecność nauczyciela.

Mogłem iść potrenować z kumplami albo poczekać na swojego chłopaka.

Chłopcy od jakiegoś czasu trochę marudzili ze zaniedbuję drużynę. Mimo tego, to co zrobiłem jest raczej oczywiste.

Szczególnie, że dopiero wczoraj wyszedł ze szpitala.

Ten to ma szczęście. Już drugi raz od początku naszej znajomości odwiedził szpital.

Zadzwonił dzwonek. Sekundę potem do szatni wlał się tłum uczniów.
Po jakimś czasie dostrzegłem go w tłumie.

Szedł trochę zgarbiony i dziwnie zamyślony. Gdy mnie zobaczył uśmiechnął się. Nie trzeba być geniuszem by dotrzeć że radość była wymuszona.

- Czołem - otworzył swoją szawkę. Na górze po mojej lewej.- Porobimy coś? Nie chce jeszcze iść do domu.

- Hej. Nie mam żadnych planów i dobry chumor, więc decyduj gdzie - uznałem że nie będę dążyć tematu.

- Um... Starbucks.

- Stawiam.

Gdy zmienił już buty wyzliśmy przed budynek.

- Poczekaj chwilę.

Spojrzałem na niego. Znowu był blady. Podszedłem do niego i położyłem rękę na ramieniu.

- Wszystko okay?

- Tak... Słabo mi. Nie patrz tak. Zaraz przejdzie.

Westchnąłem sfrustrowany.

- A jak mam się patrzeć. Mówiłem żebyś został w domu. Chodź, usiądź.

Usiedliśmy na jednym z szerokich stopni w wejściu do budynku.

- Który to już raz? W dzisiejszym dniu?

- Trzeci.

Przyłożył rękę do czoła i przymknął oczy powoli oddychając.

- Jutro zostajesz w domu - postanowiłem.

- Loui, przestań mi matkować...

- Dlaczego tak się upierasz? Parę dni przerwy nie zaszkodzi.

Nie odpowiedział. Wzruszył ramionami i odjął rękę od czoła.

I wtedy zobaczyłem.
Jakieś... ciemne uwypuklenie nad jego prawym łukiem brwiowym.

Nie myśląc wyciągnąłem rękę i przejechałem po nim palcami.

Wzdrygnał się i odwrócił wzrok.

Na moich opuszkach palców pozostał puder. Resztki. Sam nieświadomie większość starł.
Jeszcze raz spojrzałem w tamto miejsce. Rana. Ledwo zaschnieta.

- Zayn... wytłumacz się.

- Przewróciłem się.

- Przewróciłeś się?- powtórzyłem z niedowierzaniem.

- Tak.

- Na pewno?

- Nie wierzysz mi? - mruknął wymijajaco.

- Trochę ciężko mi uwierzyć że tylko się przewrocileś biorąc pod uwagę, że...-zamilkłem szukając słów - że nie masz za ciekawej sytuacji... rodzinnej.

- Oj, przestań - przewrócił oczami.

- Zayn. Znam cię. Nie o szukasz mnie.- powiedziałem coraz bardziej wkurzony.

- Proszę cię nie drąż...

- Zadam ci pytanie. Tylko raz. Spójrz mi w oczy.

Czekałem aż wykona prośbę.

- Czy ktoś się nad tobą znęca, dokucza lub bije?

- Nie.

Powieka mu drgnęła.

Zayney ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz