Rozdział dziewiąty

2.9K 118 3
                                    

W pośpiechu zgarnęłam torbę z siedzenia pasażera, wyciągnęłam kluczyk ze stacyjki i wyszłam z samochodu, trochę zbyt mocno zatrzaskując drzwi. Szybko zamknęłam je na zamek i biegiem ruszyłam do wejścia do hotelu. W drodze jeszcze tylko przeczesałam dłonią włosy, których z pośpiechu zapomniałam uczesać i wpadłam niczym huragan do holu bocznym wejściem. Był pełen gości dlatego zwolniłam, nie chcąc wzbudzać zamieszania. To, czy gość siedzący w moim gabinecie poczeka dwadzieścia sekund więcej, myślę, że nie miało znaczenia, a przynajmniej miałam chwilę na unormowanie oddechu. 

Wczorajsza impreza nieźle mi dała w kość, co potwierdzał mój dziesięciogodzinny sen. I to tak twardy sen, że nie słyszałam dzwoniącego budzika. W ten sposób wstałam dopiero o dwunastej i mały włos nie dostałabym zawału. Jeszcze nigdy w życiu nie zaspałam do pracy. Do szkoło się zdarzało, raz specjalnie, raz nie, ale do pracy? W życiu. Szanowałam swoich pracodawców i zawsze robiłam wszystko, żeby tylko być na czas. Dobrze, że tutaj nikt nie mógł mnie zwolnić, bo przyjście do pracy po czternastej byłoby dobrym powodem. 

Skinęłam jeszcze głową do recepcjonistki, wskazując palcem w kierunku korytarza, gdzie był mój gabinet i popatrzyłam na nią z nadzieją, że wie, kto na mnie czeka, ale tylko wzruszyła ramionami. Westchnęłam zawiedziona, ale za to troszkę przyśpieszyłam. Sama byłam ciekawa, któż był tak ważnym gościem, że nie mógł czekać. Kiedy tylko znalazłam się w niedużym białym korytarzyku, zmarszczyłam brwi, bo nikogo tam nie było. Niepewnie chwyciłam klamkę drzwi i ku mojemu zaskoczeniu drzwi ustąpiły. Otworzyłam je powoli i stanęłam w przejściu, przypatrując się zgarbionemu mężczyźnie, który bezczelnie oglądał zdjęcia w ramkach stojące na moim biurku. Nic nie zrobił sobie z mojej obecności, kontynuując. 

Odchrząknęłam, zamknąwszy drzwi i weszłam do środka. 

- Co ty tu robisz? - zapytałam zachrypniętym, czytaj przepitym, głosem. Dopiero wtedy odłożył ramkę na swoje miejsce i raczył mnie swoim spojrzeniem. Na mój widok uśmiechnął się, sprawiając, że mój żołądek związał się w supeł. 

- Ładnie ci z uśmiechem. - powiedział, zbijając mnie z tropu i po prostu rozsadził się na krześle przy moim biurku. Automatycznie spojrzałam na zdjęcie w ramce. - Z tym szczerym oczywiście. 

- Świetnie. - mruknęłam, zupełnie nie będąc zadowoloną z tego, że jest miły. Miał być chamski, nie przeprosić Sophie, a ja miałam mieć o nim okropne zdanie i powód, żeby unikać jakichkolwiek kontaktów z nim. Ignorując go nieco, otworzyłam szufladę w biurku i odnalazłam interesującą mnie fakturę, którą miałam z rana przesłać. 

- Sądząc po twojej wczorajszej kondycji, domyśliłem się, że ta dzisiejsza też nie będzie najlepsza, więc przyniosłem kawę. - rzekł, kiedy wstałam do drukarki, aby zeskanować dokument, a następnie go wysłać. - Zdążyła już wystygnąć. 

Naprawdę musiałam powstrzymać się przed uśmiechem, dlatego jeden z moich kącików ust drgnął do góry. Od razu to wyłapał, bo posłał mi szczery uśmiech. 

Znów był taki serdeczny. Nie podobało mi się to.

Spojrzałam na biurko za moim otwartym laptopem i faktycznie stały tam dwa plastikowe kubki. 

- Czarna? - uniosłam pytająco brew. Szczerze miałam nadzieję, że zaprzeczy. W końcu jak już przyniósł kawę, to nie mogła się zmarnować. Poza tym ja uwielbiałam kawę.

Pokręcił głową.

- Biała. 

- Z cukrem? 

Uniósł kąciki ust do góry i dumny, że pomyślał o wszystkim, wyciągnął w moim kierunku wąskie saszetki. Szybko wzięłam od niego wszystkie, które miał w ręce i sięgnęłam po jeden kubek. Gdy tylko otworzyłam wieczko, poczułam ten piękny zapach, więc zaciągnęłam się mocno. Wsypałam cukier, zamieszałam i wzięłam duży łyk. 

- Będę wiedział na przyszłość, jak wkupić się w twoje łaski. - powiedział, zwracając na siebie moją uwagę. Zamiast się uśmiechnąć, jak zrobiłoby dziewięćdziesiąt procent ludzi w tej sytuacji, skinęłam tylko głową.  

- Dzięki. 

- Do usług. Wracałem właśnie z treningu, więc miałem po drodze. 

Nie żeby coś, ale miałam dużo pracy i wolałam dla własnego dobra, żeby po prostu stąd poszedł, a on co? Siedział sobie w najlepsze, rozglądając się po pomieszczeniu. Ja zaś jak gdyby nigdy nic, zaczęłam czytać jakieś dokumenty, które Marco zostawił na moim biurku i to co trzeba było, podpisywałam. 

- Fajna... lama. - usłyszałam jego głos, więc podniosłam na niego wzrok. Wpatrywał się z zainteresowaniem w figurkę, stojącą na białej komodzie przy szafie. Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Kaszlnęłam lekko. 

- To słoń. - burknęłam i po prostu się zaśmiałam.  Tak. Ja, Marisol, zaśmiałam się przy obcym facecie. Na początku, jakby zaskoczony moją reakcją,  patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, ale później sam zaczął się śmiać. - Fakt faktem pozbawiony trąby. Niestety wpadłam tu raz po ciemku, bo zapomniałam telefonu i wylądował na twardych kaflach. 

Wzruszyłam delikatnie ramionami i ponownie wróciłam do swojego zajęcia.Nie chciał mi szczególnie przeszkadzać, więc sam coś opowiadał, to o sobie, to o synu...  a ja chociaż nie chciałam, to słuchałam wszystkiego. Jednak udawałam jakby było zupełnie inaczej, bo przecież nie mogłam się przy nim złamać. Nie po to budowałam przez te sześć miesięcy mur wokół siebie, żeby on teraz rozbił go butami.

Bo ja... nie mogłam go przecież polubić. 

*

Dajcie znać, jak wam się podoba.

Muszę tym czasem spiąć tyłek i napisać ostatnie rozdziały tego opowiadania, żeby nawet w roku szkolnym regularnie wam coś tu publikować ;)



Let me love you | C.ROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz