Blondyn nadal nie pogodził się z Sherlockiem, zresztą on sprawia wrażenie, jakby nic się nie wydarzyło. Normalnie wstaje i przechadza się po mieszkaniu, zaczepnie wołając Johna. Wciąż wyczekuje codziennych usług, takich jak poranny napój czy śniadanie.
—Zrobisz mi herbatę?—zapytał z nadzieją, widząc mężczyznę. Nie odrywał wzroku od urządzenia, raz po raz przenosząc je go na pilota.
—Sam sobie zrób.—odburknął, nawet na niego nie spoglądając.
—Ja nie umiem.—oznajmił smutnym tonem.
—To się naucz. —powiedział, odwróciwszy się.— Eksperymenty zawsze Ci wychodzą, a herbaty nie umiesz zaparzyć?
Watson usiadł wygodnie w swoim fotelu, mając dosyć bezsensownego krzątania się i unikania go. Chcąc się czymś zająć, włączył telewizję i skakał po kanałach. Niestety, jak to w zwyczaju, gdy chciał coś obejrzeć- nic wartego uwagi nie znalazł. Z nadzieją chwycił gazetkę, lecz i na niej się zawiódł. Żadnych ciekawostek, nawet morderstw tylko same plotki na temat pseudoznanych artystów. Westchnąwszy, stwierdził, że jednak najodpowiedniejsze będzie udanie się z powrotem do łóżka i pójście spać. Położył się wygodnie i nawet nie zdając sobie sprawy- zasnął. Obudził go nacisk klamki i słyszalne skrzypienie drzwi. Poczuł uginający się materac i odwróciwszy się, ujrzał Holmesa.
—Coś się stało?— zapytał z nieukrywaną troską. Spojrzał na niego, a później spuścił wzrok na podłogę.— John, powiedz mi.
Stawał się coraz bardziej natrętny, jeszcze bardziej niż zwykle. Watsona denerwował fakt, że udawał, że nie wie, o co chodzi, mimo że doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Naprawdę, trudno mu było wierzyć, że nie zdążył tego wydedukować i zanalizować kilkukrotnie, zanim tu przyszedł. Wiedział też, że i tak mu wybaczy, niezależnie jaką krzywdę by mu wyrządził. W końcu był jego jedynym przyjacielem, a ten nie umiał go opuścić.
—O co Ci chodzi?—krzyknął, licząc na odpowiedź. Stawał się coraz bardziej wściekły, a na jego czole zaczęły pojawiać się żyły.—Do jasnej cholery powiesz mi w końcu?
—Przecież wiesz.—syknął blondyn, kładąc się plecami do niego.
Brunet otworzył ze zdziwienia buzię, lecz powstrzymując się, ponownie ją zamknął. Przymrużył oczy i próbował wywnioskować, co wpłynęło na nastrój przyjaciela.
—Myślałem, że jestem dla Ciebie ważny.—zaczął poirytowany blondyn, parskając ironicznie.
—Jesteś.—oznajmił.
—Doprawdy?
Sherlock uniósł brwi. John zauważył, jak zmienia się wyraz jego twarzy. Wyglądał jakby analizował cały ostatni dzień, minute po minucie. Po chwili uśmiechnął się, a jego oczy rozbłysnęły.
—Miałem zły dzień.—powiedział, promieniejąc z uzyskanych informacji.— Odstawiłem kokainę, papierosy i jeszcze ta bezsensowna sprawa.
—Bezsensowna?—ponowił.—Odstawiłeś papierosy?
—Tak. Jedno z najbardziej oczywistych- samobójstwo. Naprawdę nie wiem jak można tego nie zauważyć, przecież to było tak oczywiste nawet na umysł niżej niż przeciętny, na przykład takiego Andersona. Zmarnowali mój i twój czas, a moglibyśmy spędzić go milej, niż podziwiając zwłoki samobójcy.
—Nie każdy jest tak inteligentny jak Ty.— Z zafascynowaniem przyglądałem się, tłumaczącemu się przede mną Holmesowi. Robił to bardzo rzadko, w sumie prawie nigdy się to nie zdarzało, ale jeśli już to tylko przede mną. Nigdy nie słyszałem żeby usprawiedliwiał się bądź przepraszał kogoś innego.
CZYTASZ
Studium miłości
FanficMa umysł naukowca albo filozofa, ale woli być detektywem. Jak to świadczy o jego sercu? Do czego doprowadzi relacja dwóch przyjaciół? John: Nie masz dziewczyny? Sherlock: Nie, to nie moja działka. John: Ro...