Gdy się obudziłam, była już dziewiąta. Zdziwiłam się, że mama mnie nie obudziła. No cóż, może chciała dać mi odpocząć, od normalnego życia. Ale czy od życia można uciec. A więc wstałam, wzięłam prysznic i ubrałam błękitną bluzkę, i czarną spódnicę do kolan. Miałam bowiem zamiar wpaść dziś do kancelarii. Gdy zeszłam na dół w domu była tylko mama i babcia.
- Witaj wnusiu. Jak ci się spało.
- No nie za dobrze. A tak ap ropo mamo, do której tata jest w kancelarii?
- Do siedemnastej. Czyli jednak jedziesz i zostawisz nas.
- Mamo, ty też kiedyś opuściłaś gniazdo. I co skończyłaś jako prawniczka, współwłaścicielka kancelarii. Więc ja mogę tylko, iść za twoim przykładem.
- Rozumiem cię. Skoro już musisz jechać to, zacznij się pakować. Jutro o dziesiątej jedziemy na Port lotniczy Nowy Jork-John F. Kennediego.
- Nie martw się zdarzę z wszystkim.
- Lili, a ja na reszcie nie będę sama w tym moim olbrzymim domu.
- Babciu a czy twój dom przy Queensferry Road coś się zmienił. Od kąt byłam tam ostatni raz.
- Kochanie sama zobaczysz. W końcu nie jest to, aż tak powalający dom.
- Uwierz mi, że na tle innych domów on wygląda jak pałac.
- Nie przesadzaj. Jako szlachcie coś z życia mi się należy. W końcu jestem baronową.
- Tak baronową bez ziemi. Wiem.
- Zaraz bez ziemi. To, że nie mam ziemi przy tytule, o niczym nie świadczy. Ty też, tak jakby jesteś baronową.
- Może, ale nie mam domu z dwudziestoma pokojami.
- Lili, ty lepiej już idź. Bo zdenerwujesz babcie.
- Dobra uciekam.
I wyszłam. Na pierwszy ogień wzięłam sobie za cel, wizytę w kancelarii. Trochę się bałam, bo była to moja pierwsza wizyta w tym miejscu od tego fatalnego wieczoru. Gdy już weszłam, a raczej wjechałam windom na szóste piętro wszyscy zachowywali się normalnie. A gdy doszłam do sekretariatu usłyszałam, coś, co znów przyprawiło mnie o ból serca.
- Pani Lili, pani tu taj?
- Tak Greto. Ja tutaj, w końcu to też tak jakby moja kancelaria.
- Ale myślałam, że pani ma wolne. Przepraszam. I proszę przyjąć wyrazy współczucia. Byliście piękną parą.
- Dziękuje. Tata u siebie?
- Tak.
I z niewygodnej rozmowy uratował mnie tata, który usłyszał mój głos.
- Lili, wejdź. Przyszłaś porozmawiać o Szkocji.
- Tak. I nie odciągniesz mnie od tego pomysłu.
- Wiem. A ty Greto przynieś dwie kawy, takie jak zwykle.
- Czarna z mlekiem. Już się robi panie Feliksie.
A ja i tata poszliśmy do obszernego gabinetu. Był tam duży stół, przy którym było zejść krzeseł. Na ścianie wisiał telewizor. Obok wielkiego okna z widokiem na Manhhatan stało biurko, a na nim zdjęcie rodziny. Zdjęcie, które już było od sześciu dni nieaktualne. Usiedliśmy więc przy stole, i zaczęło się tłumaczenie, kto i za co odpowiada w filii kancelarii F&D. Wiem nie orginalana nazwa, lecz to od imion rodziców. Mieli po dwadzieścia trzy lata, jak ją zakładali. Po dłużej chwili tata podał mi teczkę.
- Lili, to są dokumenty dotyczące tego, kto, co i jak ma robić.
- Czyli, jednak się zgadzasz.
- Robie to dla twojej babci. Ale pamiętaj mam cię na oku.
- No to słucham, co mam robić w Szkocji?
- Ty będziesz tam pełniła funkcje prezesa. Pan Ferry jest moją, a teraz już twoją prawą ręką. Nie męcz go to już starszy pan. Pani Berw jest sekretarką, tak ona mi wszystko opowie.
- Ale co papo?
- To, co babcia przemilczy. O reszcie personelu przeczytasz w teczce. Dodam jeszcze tyle, że ty masz brać najważniejsze sprawy. Bo w końcu to do prezesa obowiązków należy.
- Wiem, wiem.
Wtedy Greta przyszła z kawą.
- Przepraszam, że tak długo. Ale ekspres do kawy się zepsuł. A ja musiałam parzyć zwykłą czarną.
- Nic się nie stało.
Tata, on ma do tej kobiety tyle cierpliwości. No cóż, reszta spotkania minęła, na luźnej rozmowie. O tym, że jak się nie sprawdzę to dostane zakaz wyjazdu z kraju. Wkońcu, gdy dopiłam kawę postanowiłam już iść.
- To co, ja się już będę zbierać. To do wieczora tato.
- Pa. Idź się pakować.
Gdy szłam korytarzem, przypadkiem usłyszałam rozmowę praktykantów. I to na mój temat.
- Ta Lili, to chyba jest bez uczuć. Wczoraj pochowała narzeczonego, a jutro już wyjeżdża.
- Tak. No i jeszcze została prezesem. Ona prezesem w Szkocji.
Nie wytrzymałam i podeszłam do nich.
- Dla ciebie, twoja godność.
- Henry Korn.
- Dla ciebie Henry, pani Lili. A jak chcesz wiedzieć, nie jadę do Szkocji na wakacje. I dam sobie jako prezes rade.
Po tych słowach obróciłam się na pięcie i poszłam do windy. Następnym miejscem jaki chciałam odwiedzić był cmentarz. Chciałam się jeszcze pożegnać. I ruszyłam do Green Wood Cmentary. Zaparkowałam samochód, wysiadłam i poszłam do miejsca spoczynku połówki mego serca. Dziwne, ale mówiłam sama do siebie.
- Cześć Bil. Wiesz jutro wyjeżdżam tam, gdzie się wszystko zaczęło. Jeżeli chcesz wiedzieć, to znalazłam jedną z twych cząstek. Chłopca z twoją wątrobą. A ja, jak widzisz, dotrzymałam słowa. Nie chodzę cała na czarno.
Wyjęłam jeszcze z torebki, to zdjęcie zegara. Położyłam na grobie, zapaliłam jeszcze znicz. Popłakałam, powspominałam i poszłam. Gdy wróciłam, do domu była czternasta.
- Witaj córeczko. Obiad już na stole.
- Już idę.
Podczas obiadu nikt się nie odzywał. Wszyscy zajadali z apetytem lazanie. Po obiedzie poszłam się spakować. I uświadomiłam sobie kolejną rzecz. Że życie to podróż, a ty świecie życz mi szczęśliwej drogi.
CZYTASZ
Przepraszam
AdventureJak już wcześniej mówiłam moje życie było jak bajka. Miałam wszystko, czego dusza zapragnie. Przyjaciółkę od serca Emme, wille z basenem, najnowszego Mercedesa. I co najważniejsze ukochanego chłopaka Bila Franksa. Ja i Bil znaliśmy się z moich rodzi...