Z samego lotu nie pamiętam zbyt wiele. Tylko niekończący się błękit morza i nieba. Może dla tego tak szybko zasnęłam. Gdy się obudziłam, właśnie mieliśmy lądować. Z tego powodu byłam prze szczęśliwa, bo sześć i pół godziny lotu to wystarczająco dużo. Gdy wyszłam, z samolotu było już ciemno, tylko olbrzymie lampy rozpraszały mroki.
- Babciu, która jest godzina?
- Dwudziesta pierwsza trzydzieści.
- Aha.
- Nie martw się, przyzwyczaisz się do nowego klimatu. No i do strefy czasowej.
- Tak teraz mogę wyprzedzać moje stare jutro. Szkoda, że wtedy nie mogłam wyprzedzić życia.
- Nie będę ci powtarzać, że zapomnisz, bo to nie prawda. Ale mogę ci pomóc, nie myśleć tyle o tym.
- Gdyby to było takie proste.
I tak rozmawiając poszłyśmy po walizki. A w sali przylotów czekali już na nas jacyś panowie. Jak się później okazało był to szofer i lokaj mojej babci.
- Dobry wieczór pani Berg.
- Witam Krisie. Zabierz bagaże do samochodu.
- A ta pani, to zapewne pani wnuczka?
- Tak, Lilianna.
- Wystarczy Lili.
Gdy szłyśmy do samochodu, patrzyłam jak wygląda Edynburg Airport nocą. Muszę przyznać, że zmienił się od mojej ostatniej wizyty. Gdy podeszłam, do wielkiej czarnej limuzyny zaniemówiłam.
- Babciu, to jest ten twój malutki samochodzik?
- Tak, a co? Baronowa ma jeździć taksówką, moja droga musisz się jeszcze wiele nauczyć.
- No dobra.
To nie był samochód, a przenośny dom. Było tam wszystko od telewizora, tablet z internetem na mini barku kończąc. Gdy podjechaliśmy pod wielki dwupiętrowy dom doznałam kolejnego szoku.
- Babciu, ale ten dom. On był mniejszy. Te domy obok to są.
- Tak są maleńkie. A teraz nie marudź. Musisz coś zjeść.
- Dobrze, a moje rzeczy?
- Nie martw się o nie. Są w dobrych rękach.
Ja nie wiedziałam co mówić. Pierwszy raz w życiu, dobrowolnie milczałam z zachwytu. Weszłam do ogromnego holu, a tam schody jak w zamku. Jedna z pokojówek zaprowadziła mnie do jadalni. Był to pokój z czterema oknami, pianinem i olbrzymim stołem dla dwudziestu osób. A kolacja to był majstersztyk. Kucharki specjalnie dla mnie przygotowały pieczone mięsa, różne sosy, sałatki. No czułam się jak królowa.
- Babciu, i tak masz na co dzień? Bo mi by brakowało swobody.
- Nie. To tylko skromne powitanie.
- Skromne powitanie?
Babcia nie zdążyła odpowiedzieć, bo rozległ się dzwonek do drzwi.
- Babciu, nie otworzysz?
- To należy do obowiązków Lindy.
- Ach tak.
Wtedy do pokoju weszła kobieta, około czterdziestu pięciu lat. Ubrana w białą bluzkę i czarne spodnie.
- Pani Berg przyszedł pan Jack Franks.
- Wpuść go.
- Babciu kto to?
- Wnuk mojej przyjaciółki. Zawsze wpada mnie powitać.
- Jak mniemam też to jakiś baron bez ziemi.
I wtedy palnęłam pierwszą gafę.
- Nie baron, ale hrabia. Pani..
- Jack to moja wnuczka Lilianna. Ale mów do niej Lili.
- Babciu!
- Cicho dziecko rozmawiam.
- W takim razie idę na taras.
- Dobrze. A ja sobie utnę pogawędkę.
Moja babcia zawsze umiała mnie, doprowadzić do białej gorączki. A ten cały hrabia, wyglądał jak zwykły mieszkaniec choćby USA. No może był bardziej naburmuszony niż typowy nowojorczyk. Nie zdążyłam mu się nawet przyjrzeć. Wiem tylko tyle, że ma niebieskie oczy. I taka cała rozwścieczona usiadłam sobie na krześle i patrzyłam w niebo. A tam w środku toczyła się debata.
- Jack jak tam pobyt w USA? Wszystko dobrze.
- Tak, na szczęście wszystko poszło dobrze. I mogłem wczoraj przylecieć do domu.
- Ciesze się, że chodź tobie życie się poukładało. Bo moja wnuczka, ma teraz jeden z gorszych etapów w życiu.
- Słyszałem, mama mi opowiadała. O tej tragedii.
- Czemu się tak pocisz?
- Nic, jeszcze nie jestem w pełni sił.
- Mam nadziej, że za niedługo twoja choroba będzie przeszłością.
- Oby. No nic, idę się pożegnam z tą kapryśnicą.
No i jakby tego było mało, on ośmielił się mi przerwać moją zadumę. Moja zaduma polegająca na płaczu i oglądaniu zdjęć, które miałam w telefonie.
- Do widzenia Lili, nie Lilianno.
- Dobranoc.
- Chyba tak silna osoba, jak ty nie płacze?
- A skąd wiesz, że jestem silną osobą?
- No bo na wejściu mnie, już prawie z ziemią zrównałaś.
- Sory.
- Nie ma za co. A o czym myślisz?
- O tym, czy dane mi będzie, jeszcze kogoś pokochać. Dotrzymać danych obietnic.
- A jakich?
- Pewni znasz moją historię. Chce znaleźć osoby, które mają narządy mojego Bila. No i jest jeszcze druga część planu. Ale tego to ci nie zdradzę.
- I co jak tam poszukiwania?
- Odnalazłam chłopca z wątrobą należącą do Bila. Ma na imie Aleks. Dobra idź już, bo rozkleję się przy obcym facecie.
- Dobra, dobra.
Uf co za ulga, nareszcie sama. Czułam się trochę niezręcznie. Poszłam do jadalni, a tam babcia już wydawała polecenia odnośnie jutra.
- Babciu, gdzie jest mój pokój.
-Lindo zaprowadź Lili.
Szłam więc posłusznie za pokojówką. Weszłam na drugie piętro.
- Pani Lili. Do końca korytarza i ostatnie drzwi.
- Dobrze. Dziękuje.
A ten pokój to był apartament, nie pokój. Miał łóżko obok okna, balkon, a nawet łazienkę. Jak na dziś było już, zbyt wiele emocji. Dlatego przebrałam się w piżamę i poszłam spać. Z myślą co mi przyniesiesz nowy dniu.

CZYTASZ
Przepraszam
AventuraJak już wcześniej mówiłam moje życie było jak bajka. Miałam wszystko, czego dusza zapragnie. Przyjaciółkę od serca Emme, wille z basenem, najnowszego Mercedesa. I co najważniejsze ukochanego chłopaka Bila Franksa. Ja i Bil znaliśmy się z moich rodzi...