«3»

2.8K 172 13
                                    

To, że zemdlała, pomogło Clarke. Mogła spokojnie wyjąć pocisk z jej barku, a później zaszyć ranę. Po zaczerpnięciu świeżego powietrza wróciłem do dziewczyny i siedziałem przy niej całą noc, czekając aż się obudzi. Clarke też czekała, ale kazałem jej iść spać. Zabijałem czas obserwując jej spokojną twarz.
Otworzyła oczy nad ranem. Byłem pierwszą osobą, na którą patrzyła. Rozgląda się i dotyka ręką opatrunku na barku, a później siada z lekkim sykiem, by obejrzeć swoją nogę. Nie potrafię rozczytać wyrazu jej twarzy.
- Wszystko jest dobrze. - to pierwsze co przychodzi mi na myśl powiedzieć ziemiance. - Clarke się Tobą zaopiekowała, ale musisz odpoczywać. Minie trochę czasu zanim twoja noga się zagoi. - mówię, a ona spogląda na mnie kątem oka. - Na prawdę nie chcemy cię skrzywdzić. Jesteś tu całkowicie bezpieczna. - czekam, ale ona nic nie mówi. - I przepraszam za tamtego debila, który cię postrzelił, nikt tego nie chciał. Mogę przynieść ci wody, albo coś do jedzenia jeśli jesteś głodna. - rozgląda się po pomieszczeniu zaciekawiona, ale jest wcześnie i wszyscy jeszcze śpią - Jasne. Pewnie nie zrozumiałaś ani słowa. - wzdycham - Przyniosę ci tej wody.
Wstaję i mimowolnie wypuszczam głośno powietrze z bólu. Zupełnie to ignoruję i chcę wyjść z kapsuły, ale czuję jak dziewczyna chwyta mnie za dłoń. Spoglądam na nią szczerze zdziwiony. Patrzy na mnie tymi ogromnymi oczami i pociąga lekko za dłoń, więc siadam obok niej. Skina głową na mój brzuch, ale nie przejmuję się zbytnio plamą krwi na koszulce. Na ziemi to normalność. Krew, pot, czasami łzy. Bez tego się nie obędzie, jeżeli chcesz przeżyć za wszelką cenę.
- To nic takiego. - wzruszam ramionami. - Świeża rana od noża.
Dziewczyna patrzy mi przez chwilę w oczy, a później dotyka rękoma krańców mojej koszulki. Wzdrygam się, gdy zachacza chłodnymi palcami o moją skórę. Patrzy na mnie, a z jej ust wydobywa się cichy, miękki szept.
- Chcę pomóc.
Patrzę na nią przez chwilę zdziwiony.
- Więc jednak rozumiesz. - uśmiecham się lekko. Nie odwzajemnia go, czego się spodziewałem. Sięga na kupkę swoich rzeczy i wyciąga z torby mały słoik. Unosi skraj mojej koszulki. Nie mogę powstrzymać ciężkiego oddechu, gdy znów dotyka mojej skóry. Nakłada zimną maść na ranę i od razu czuję wielką ulgę. Chłód niszczy uczucie palącej żywym ogniem skóry. Jej dotyk w końcu znika.
- Jak masz na imię? - pytam, i od razu chcę się ugryźć w język, powinienem podziękować.
Zakręca słoik i chowa go z powrotem do torby, przez chwilę waha się czy odpowiedzieć.
- Kyla. -  odpowiada w końcu, nie patrząc na mnie.
- Ja jestem...
- Bellamy. - przerywa mi. - Znam twoje imię człowieku z nieba. - dodaje i podnosi na mnie wzrok mrużąc podejrzliwie oczy. - Dlaczego?
- Dlaczego co? - zaciekawia mnie pytaniem.
-  Dlaczego mnie uratowałeś? Dlaczego twoja żona mnie uzdrowiła? - pyta drążąc we mnie dziurę swoimi czarnymi oczami.
- Clarke? - śmieję się niedorzecznie - Clarke nie jest moją żoną.
- To nie o to pytałam. - upomina.
Zastanawiam się chwilę zamykając i otwierając usta. Przecież zawsze mam odpowiedź na każde pytanie.
- Nie wiem. - zaskakujące. - Chyba dlatego, że nie miałaś się czym bronić. Walka byłaby niesprawiedliwa. - odpowiadam w końcu.
- Ta wersja nie zaspokoi mojej ciekawości na długo. - szepcze pochylając się w moją stronę. - Wrócimy do tej rozmowy. - mówi i spogląda na drzwi kapsuły, w których po chwili pojawia się Clarke z miską wody.
- Jak się czujesz? - pyta uśmiechając się do Kyli. Próbuje zasmakować zmęczenie czające się w jej oczach.
- Dzięki tobie dobrze. Dziękuję. Na prawdę mi pomogłaś i jestem ci winna przysługę. Wam obojgu. - patrzy na mnie przez ułamek sekundy, a później wraca do Clarke. - Ale muszę wracać do domu.
Próbuje wstać, ale delikatnie ją powstrzymuję, jej oczy błyszczą przez ułamek sekundy strachem, który widziałem już wcześniej. Natychmiast cofam rękę.
- Ze złamaną nogą? - Clarke odkłada miskę i zanurza w niej kubek następnie podając Kyli - Nie ma mowy. Wrócisz dopiero jak twoja noga się zrośnie, a to, muszę cię zmartwić trochę potrwa. Dziewczyna odbiera od niej kubek i upija łyk. Podziwiam jej miękkie usta.
- Nie, jeśli będziesz namaczała moje opatrunki w naparze, który pomogę ci przygotować. Nauczę cię też robić maść, która ukoi jego ból. - zerka na mnie. - Jesteś obiecującą uzdrowicielką. W ten sposób będę mogła się odwdzięczyć.
Clarke kiwa głową szeroko się uśmiechając. Po chwili do kapsuły wchodzi Murphy. Zatrzymuje się widząc naszą grupę i posyła Kyli spojrzenie pełne odrazy. Zaciskam pięści, mam ogromną ochotę go walnąć.
- Nie bój się. - mówi Clarke. - On już cię nie skrzywdzi. Nikt z nas tego nie zrobi.
Jestem jej wdzięczny za to, że mówi to, czego ja nie byłem pewny.
- Nie boję się. - mówi do blondynki, ale jej oczy są utkwione w mojej osobie. - Bo wiem, że tego nie zrobią. On im nie pozwoli.

""""""""""""""""""""""
Dziękuję z wszystkie gwiazdki i komentarze. Dużo dla mnie znaczą.  Z góry przepraszam za wszystkie błędy, ale niestety byłam zmuszona pisać rozdział na telefonie :( I kilka pytań, zależy mi na waszym zdaniu :)
Jak myślicie, w co przerodzi się relacja między Bellamym, a Kylą? Jak setka przyjmie ziemiankę w swoim obozie? Czy Kyla powróci do swoich?
Dziękuję :)

You Can't Be Here  «Bellamy Blake» [CZĘŚĆ 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz