«15»

1.3K 73 6
                                    

To nigdy mi się nie znudzi.
Wracanie do niego co wieczór.
Patrzenie jak uśmiecha się na mój widok.
Umieranie za każdym razem gdy odchodzi.
I wracanie do życia gdy znów mnie dotyka.
Rozmyślanie czy to słuszne gdy go przy mnie nie ma i zapominanie o wszystkim gdy słyszę jego głos.
Dziś leżymy obok siebie, wsłuchując się w melodię naszych serc i oddechów.
Przez chwilę nigdzie nie biegniemy, o niczym nie myślimy, niczym się nie martwimy.
Przez chwilę naprawdę żyjemy.
Tkwimy w tej małej wieczności nie pozwalając by strach przyćmił nasze umysły.
Ale ta myśl i tak tli się w zakątkach naszych umysłów.
Każde z nas może umrzeć w każdej chwili.
Odwlekamy ten fakt na później, na jutro, na nigdy. Byle jak najdłużej pozostać na tej krawędzi, balansując i biorąc od życia jak najwięcej.
- O czym myślisz? - zadaje pytanie odgarniając kosmyk moich włosów za ucho.
- O tym samym co ty - szepczę obserwując jak jego oczy smutnieją.
Już wkrótce z pobliskich wiosek zgromadzą się oddziały i ruszą na Skikru by raz i porządnie zgładzić ich z powierzchnią ziemii.
- Ucieknijmy - szepczę. Przeciągam palcem wzdłuż linii mięśni na brzuchu Bellamy'ego. - Razem. Nikt nas nigdy nie znajdzie. Dopilnuję tego - patrzę w jego oczy i szukam czegokolwiek. Zgody, strachu, gniewu... Ale jest tam tylko ból i odrobinę politowania.
Odwracam głowę nie chcąc tego widzieć.
- Nie mogę - mruczy dotykając mojego ramienia. - Wiesz, że nie mogę. Ty postąpiłabyś tak samo w mojej sytuacji. Nie zostawię swoich ludzi.
W zamian zostawisz tylko mnie.
- Nie prawda - zerkam na niego z oburzeniem. - Nie widzisz? - niedowierzam. - Ja zrobiłabym dla ciebie wszystko. Jestem gotowa zostawić ich wszystkich - orientuję się, że jestem bliska łez, więc przecieram szybko oczy dłonią. - Jeśli myślisz, że pozwolę żeby coś ci się stało, to jesteś w wielkim błędzie.
Warczę i próbuję zejść z łóżka, ale Bellamy chwyta mnie za biodra popychając z powrotem by móc przygnieść mnie swoim ciałem i wpić się w moje wargi. Nie protestuję. Jak mogłabym?
- Nic mi nie będzie - mruczy w końcu oderwując usta i delikatnie wyciera kciukiem łzę, która jednak wydobyła się spod moich powiek.
Patrzę na niego i gubię się w tym ciemnych tęczówkach. Jedyne co mogę robić to błagać.
- Czasami myślę... Jak wszystko by się potoczyło gdybym nigdy nie weszła na tamto drzewo. Nikt by nie umarł. Nikt z nas. Nikt z was.
- Ale wtedy byśmy się nie poznali - marszczy brwi.
- Ale wtedy byś żył.
Milknie i jego wyraz twarzy łagodnieje. Całuje delikatnie moją dolną wargę i obraca się na plecy kładąc mnie na sobie.
- Będę żył. Obiecuję - gładzi mnie po nagich plecach, przymykam oczy i myślę o tym jak cudownie byłoby, spędzić tak resztę wieczności.
- Gdybym tylko mogła... - wzdycham, ale po chwili myślę, że przecież bym mogła. Mogłabym chociaż spróbować. - Oczywiście. Muszę już iść.
Zrywam się na nogi i zbieram porozrzucane rzeczy.
- Tak szybko? - Bellamy siada na brzegu zdezorientowany obserwując jak się ubieram.
- Mam pomysł. Muszę czegoś spróbować - wciągam przez głowę koszulkę i naciągam buty na nogi.
- To znaczy? - zerkam na niego. Blask świec odbija się od jego skóry.
- To znaczy, że nikt cię nie dotknie jeśli się uda - tłumaczę.
- Ale... Mówiłaś, że chcesz zemsty.
- Cóż, wygląda na to, że będę musiała zadowolić się sprawiedliwością - uśmiecham się delikatnie i składam pocałunek na jego ustach.
Zarzucam futra na plecy i kieruję się w stronę wyjścia z podziemnego bunkra.
- Mało z tego rozumiem, ale ufam ci - mówi. - Za trzy dni o zachodzie słońca w tym samym miejscu? - spoglądam na niego przez ramię próbując zapamiętać każdy szczegół jego twarzy. - Tylko nie zrób nic głupiego, dobrze?
Skinam głową i zaczynam wspinać po drabince, by już po chwili znaleźć się na powierzchni.

***

- Gdzie byłaś? - niby beztrosko pyta mama gdy przechodzę przez próg domu. Ale widzę jak zerka na mnie kątem oka znad garnka z parującą zupą.
- W lesie - odpowiadam wzruszając ramionami i siadam przy stole.
- Ostatnio często tam bywasz - nalewa zupy do miski i stawia ją przede mną.
Zaczynam jeść łapczywie, jestem taka głodna, że nie zwracam uwagi na poparzony od wrzątku język. Zerkam na stojącą nade mną mamę. Unosi brwi wyczekująco.
- Szukam nowych odmian ziół - tłumaczę.
- Oczywiście - wzdycha wracając do swoich obowiązków.
- Umiem o siebie zadbać mamo - szepczę czując się źle z tym, że ją okłamuję. - Sama mnie tego nauczyłaś - wstaję ze stołka i obejmują ją mocno. Na jej skroni widzę pierwszy siwy włos. Kiedy to się stało? - Przepraszam, że tak często mnie nie ma.
Nagle kątem oka rejestruję miagające światła za oknem, odwracam głowę i widzę tlące się płomienie pochodni, a do moich uszu docierają wiwaty i okrzyki. Podchodzę do okna by lepiej się przyjrzeć.
- Co się tam dzieje? - pytam.
- Pewnie komandor przybyła - mama staje obok mnie i obie przyglądamy maszerującej środkiem wioski armii.
- Tak wcześnie? - z moich ust wydobywa się cichy jęk. - Nawet nie zdążyłam się pożegnać.
- Pożegnać? - pyta zdezorientowana kobieta. - Kyla! A zupa? Gdzie idziesz!?
Jestem już za daleko by móc jej odpowiedzieć. Wybiegam z domu i przeciskam się przez tłum ludzi by móc dotrzeć do namiotu Hedy. Musieli go rozbić kiedy mnie nie było. Gdzie jest Lincoln? Próbuję się za nim rozglądać, ale w blasku pochodni wszyscy wyglądają tak samo. Docieram do wejścia przed którym stoi dwóch strażników. Chcę przejść dalej ale zastępują mi drogę skrzyżowanymi włóczniami.
- Ai don kom chich op Heda* - syczę ze złością. - Tylko moje świadectwo rozpęta wojnę.

----------------------------------

*Muszę porozmawiać z Hedą.

Do końca zostało jeszcze kilka rozdziałów... Kto się jeszcze trzyma?

xoxo harriet

You Can't Be Here  «Bellamy Blake» [CZĘŚĆ 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz