«4»

2.6K 141 4
                                    


- A jeśli dodasz kilka płatków tych kwiatów, napar będzie idealny na łagodzenie różnego rodzaju oparzeń. - nachylam się, by zerwać niebieski kwiat rosnący obok koca, na którym siedzę, a następnie podaję go Clarke.
- To prawie jak magia. - mamrocze zachwycona dodając płatki do miski.
- To jest magia. - śmieję się przeciągając i zanurzając dłonie w zielonej trawie. - Magia ziemi.
- Ale... Jak ty to robisz? Dobierasz zioła, kwiaty, do tych wszystkich maści i naparów, jakby te wszystkie przepisy płynęły z twojego serca, a nie głowy.
Przymykam oczy pozwalając promieniom słońca odbijać się od mojej skóry.
- Twoje rany, noga, bark... Lada chwila nie będzie nawet blizn. - uśmiecham się lekko podziwiając jej zdolność do dziecięcego zachwytu.
- Pochodzę z 10. klanu. To klan zajmujący się lecznictwem. Uczymy się się tego od najmłodszych lat. Mamy to we krwi od pokoleń. - leniwie spoglądam na blondynkę. - Pomaganie innym to nasze dziedzictwo.
- To piękne. - szepcze.
- Tak. - wzdycham przekręcając głowę w stronę namiotu przed kapsułą kilkanaście metrów od miejsca, w którym siedzimy. Widzę tam niską dziewczynę o brązowych, dużych i wpatrzonych we mnie ze strachem oczach. Kiedy orientuje się, że też na nią patrzę, natychmiast odwraca się i biegnie ze strachem w stronę kapsuły.
Marszczę brwi i wracam wzrokiem do Clarke, której nie umknęła zaistniała sytuacja.
- Dlaczego się mnie tak boją? - pytam.
- Dzięki niemu. - skina głową na coś za mną. Odwracam się i widzę Bellamy'ego siedzącego na oddalonym o kilkanaście metrów kamieniu. Jest skupiony na czyszczeniu czegoś czarnego, odbijającego promienie słońca. - Jego wczorajsza przemowa trafiła wszystkim w pięty. Co ty mu zrobiłaś, co? - śmieje się. - Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
- Nie wiem. - przyglądam się skupionemu chłopakowi śledząc jego napinające się pod koszulką mięśnie. - Ale nie jestem z tego dumna.
Spuszczam wzrok na swoje ręce wypuszczając głośno powietrze.
- Za dwa dni moja noga będzie całkowicie sprawna. - kłamię, sprawna będzie za minimum pięć dni. - Wtedy muszę odejść.
- Nie musisz... - patrzę na złotowłosą dziewczynę. - Kyla, nie proszę cię, żebyś zostawiła swoich, tylko po prostu... On od dawna o nikogo tak nie dbał. Nie licząc swojej siostry. Proszę, nie odbieraj mu tego.
- Nie mogę zostać dłużej. - przerywam jej stanowczo. - Inaczej zaczną mnie szukać. Nie mogę na to pozwolić.
Wolno kiwa głową.
- Pozbiera się. - mamrocze bez przekonania.
- Clarke. - słyszę za plecami kobiecy głos, odwracam się i widzę wysoką, ciemnowłosą dziewczynę o wyraźnych rysach twarzy. - Olivia się obudziła. Ma wysoką gorączkę.
- Idź. - uśmiecham się do Clarke. - Ja sobie jeszcze posiedzę.
Patrzy na mnie przez chwilę nieprzekonana, ale po chwili kiwa głową i odchodzi.
Chodź jestem pewna, że blondynka wróciła już do obozu, nadal słyszę czyjś oddech za plecami.
- Zadaj swoje pytanie, dziewczyno z nieba. - mówię, a po chwili pojawia się przede mną brunetka, która przyszła do Clarke. Zajmuje jej miejsce i przygląda mi się uważnie.
- Mój brat cię przyniósł. Jestem Octavia. - mówi w końcu.
Dopiero teraz zauważam, że jest podobna do Bellamy'ego.
- Kyla. Ale założę się, że to już wiesz. Wszyscy w twojej wiosce o mnie mówią. Nawet tutaj słyszę niesione przez wiatr szepty. - mrużę lekko oczy, gdy wiatr zwiewa mi włosy z czoła.
- Nie możesz się dziwić, że się boją. Twoi ludzi zabili kilku naszych. - widzę, że nie próbuje mnie oskarżać. Próbuje bronić swoich.
- To nie są moi ludzie. - Więc robię to samo. - Pochodzę z wioski, w której nie ma wojowników.
- Dla nich to nie ma znaczenia. Wystarczy im, że wyglądasz jak tamci. - mówi spokojnie.
- Ale tobie to nie wystarcza. - mrużę oczy z lekkim uśmiechem.
Kiwa głową zamyślona. Po chwili rozgląda się na boki, otwiera i zamyka usta. Próbuje ponownie.
- Chcę zadać ci pytanie, ale mój brat nie może się dowiedzieć o czym rozmawiałyśmy. - choć nikogo nie ma w pobliżu dziewczyna i tak ścisza głos.
- Dobrze. - przytakuję.
- Jakiś czas temu w naszym obozie był ziemianin. Uratował mi życie, więc pomogłam mu uciec. Chciałabym... Myślałam, że możesz wiedzieć co się z nim dzieje, czy jest cały. Wiesz... - jąka się wyłamując nerwowo palce. - Miał na imię Lincoln.
Przez chwilę zastanawiam się co powiedzieć. Nie liczyłam, że kiedykolwiek poznam tą dziewczynę. Przez chwilę jestem zła, ale patrzę w jej oczy i widzę tyle nadziei.
- Lincoln... Tak. Zatrzymał się w naszej wiosce tylko na chwilę. - kłamię. - Nie dziwię się, że uratował ci życie. Znam go od lat, jest jednym z tych dobrych.
Jej twarz rozpromienia się uśmiechem.
- Dziękuję. - odwzajemniam ten uśmiech, a dziewczyna wstaje i wraca do obozu.
Czy dobrze, że nie powiedziałam jej całej prawdy? Przez chwilę biję się z myślami, aż dochodzę do wniosku, że najlepiej będzie jak powiem jej przy następnej okazji.
Unoszę głowę do nieba, gdy słyszę śpiew ptaków i uśmiecham się lekko. Moje myśli wypełnia obraz mojego taty. Mój uśmiech mimowolnie blednie gdy orientuję się  co by powiedział widząc mnie w tym miejscu. Byłby zawiedziony, a ja od tylko kiedy pamiętam chciałam, żeby był ze mnie dumny. Zawsze. W każdym momencie mojego życia. Dlatego muszę się stąd jak najszybciej wydostać.
Rozglądam się szybko przygryzając dolną wargę. Gdy nikogo nie widzę w pobliżu przenoszę ciężar ciała na ramiona i podnoszę się na jednej nodze przy asekuracji pobliskiego drzewa. Uśmiecham się dumnie znów widząc świat z pozycji pionowej. Unoszę stopę, by zrobić krok do przodu.
- Co ty robisz? - Unoszę głowę na dźwięk twardego głosu Bellamy'ego. - Zaraz się przewrócisz.
Stoi przede mną z założonymi rękoma i patrzy unosząc jedną brew.
- A wyglądam jakbym zamierzała? - prycham i robię krok do przodu, ale moja noga najwyraźniej jest jeszcze zbyt słaba, więc ugina się, a ja bezwładnie, razem z nią. Bellamy chwyta mnie zanim zdążę upaść.
- Nie szczerz się tak. - uderzam go dłonią klatkę piersiową, ale mój oddech, oczywiście wbrew mojej woli, mimowolnie przyspiesza, gdy zdaję sobie sprawę, że jego ramiona oplatają moje ciało. Unikam spojrzenia w jego,  wpatrzone we mnie oczy. - Tylko pomóż mi dojść do tamtej kłody.
Wskazuję palcem na powalone na skałę drzewo, na którym chcę usiąść.
- Hej! Co ty... - bezskutecznie próbuję powstrzymać chłopaka, gdy ten podnosi mnie z uśmiechem na ustach i po kilku sekundach sadza mnie na kłodzie. Siada koło mnie, patrząc z iskierkami w oczach. -  Miałeś mi pomóc. A nie mnie wyręczyć.
Uśmiecha się szeroko.
Potrząsam głową poruszona jego niedorzecznością.
- Twoi ludzie się patrzą. - skinam głową na obóz za jego plecami nadal unikając skrzyżowania naszych spojrzeń.
- Nie obchodzą mnie moi ludzie. - mruczy nie odrywając ode mnie wzroku.
- Jesteś ich królem? - zaciekawia mnie.
- Tak jakby. - już uwielbiam jak się śmieje.
- Więc gdzie twoja królowa? - pytam poważnie.
- Jest tylko księżniczka. - potrząsa głową, gdy w końcu spoglądam w jego oczy. Uśmiech nie znika z jego twarzy.
Unoszę jedną brew.
- Clarke. - wyjaśnia. - Ale ona coś kręci z Finnem.
- Finnem? - Bellamy odwraca się i skina głową na chłopaka w niebieskiej kurtce i dłuższych włosach, który nas obserwuje.
Uśmiecham się do niego, a on odwzajemnia mi się tym samym. Zaskakuje mnie tym gestem. Może jednak ci ludzie nie są źli? Może Bellamy nie jest zły? Może warto chociaż spróbować. Spoglądam w jego brązowe tęczówki i waham się przez chwilę.
- Więc żadnej królowej? - mruczę skupiając wzrok na jego ustach i przybliżam się odrobinę.
- Mhm. - po moich plecach przechodzą ciarki.
A później zatapiam się w jego gorących ustach. Ciepło promieniuje całe moje ciało, od głowy aż po stopy.
Mogę trwać tak do końca świata.

""""""
O bosz, 1174 słów °-°
Ale pojechałam, nie no trzeba przyznać.
Niedługo szkoła, więc rozdziały pewnie będą rzadziej. :(
Za to jeśli byście chcieli mogę odpowiedzieć na kilka waszych pytań odnośnie mnie lub opowiadania (opowiadań). Dajcie znać w komentarzach.

xoxo, harriet

You Can't Be Here  «Bellamy Blake» [CZĘŚĆ 1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz