4

47.9K 3.2K 1.1K
                                    

Weszłam niepewnym krokiem do szkoły. Jak co dzień, lekko się spięłam widząc tłumy ludzi dookoła. Mimo, że nikt nie zwracał na mnie uwagi, czułam, jakby każdy wiercił dziurę w moim ciele swoim spojrzeniem. Całe szczęście, że miałam koło siebie Stellę. Inaczej bym zwariowała.

Przerwy oczywiście spędziłyśmy na czytaniu wiadomości z Montym. Stella zwijała się ze śmiechu, a po chwili ja do niej dołączyłam.

- To co, szukamy następnej osoby? – przyjaciółka spojrzała na mnie z cwanym uśmieszkiem.

- Bez wątpienia – kiwnęłam głową.

W tym momencie zobaczyłam Monty'ego. Siedział pod klasą ze spuszczoną głową. Poczekałam, aż złapie ze mną kontakt wzrokowy. Kiedy spojrzał na mnie, w jego oczach zobaczyłam łzy odbijające światło. Jego koledzy z klasy stali parę metrów dalej, śmiejąc się i wytykając go palcami. Posłałam mu złośliwie zwycięski uśmiech.

Czy go "zabiłam"? Niedosłownie. Ale zrujnowanie samooceny, życia w szkole i jakiegokolwiek powodzenia u płci przeciwnej mogło go troszeczkę zranić.

***

Weszłam do klasy matematycznej z miną, jakbym szła co najmniej na ścięcie. Oczywiście wlekłam się ostatnia, więc zamknęłam drzwi i skierowałam się do swojej ławki na samym końcu. Rzuciłam plecak pod ścianę, opierając głowę na ręce. Popatrzyłam chwilę na nauczycielkę, później na tablicę, potem za okno, a następnie zaczęłam liczyć rośliny w doniczkach w klasie.

Dokładnie dwanaście.

Westchnęłam ze znudzeniem, kierując wzrok na ławkę. Ze zdziwieniem zauważyłam pod moim wczorajszym napisem „Też tego nie kumasz?", nowy.

"Niestety, też. Co polecasz robić na tak nudnej lekcji?"

Uśmiechnęłam się do siebie. Napis był poprawiony chyba kilkanaście razy. Nieźle musiało się komuś nudzić.

"Ja osobiście liczę doniczki."

Dopisałam powoli, dokładnie poprawiając każdą literkę. Na tym zleciały mi ostatnie minuty do końca lekcji. Z głupkowatym uśmiechem wyszłam z sali. Ciekawe, kto to napisał. Chłopak, dziewczyna? Z której klasy?

Jednak nie chciałam się tego dowiadywać.

- Maddie! – krzyknęła Stella, pędząc za mną.

- Czego? – spytałam.

- Jadę już, mama po mnie przyjechała. Jedziemy do dentysty, mówiłam ci wczoraj – przewróciła oczami, widząc moje zdziwienie.

- Co? Ale, że tak już? – spytałam przerażona.

- Tak, teraz – zaśmiała się.

Nabrałam powietrza, zaciskając dłoń. Nie chciałam wyjść na jeszcze większą wariatkę.

- Dobra, jedź. Powodzenia – wysiliłam się na sztuczny uśmiech.

- Poradzisz sobie, pa! – Pomachała mi i wybiegła ze szkoły.

Stałam na środku korytarza, nie mając nikogo, z kim mogłabym iść lub pogadać. Nogi trzęsły mi się jak galareta, a twarz zrobiła się zapewne całkowicie blada. Spojrzałam na grupkę chłopaków prowadzących głośną rozmowę. Śmiali się.

W mojej głowie natychmiastowo pojawił się wyimaginowany obraz.

A w nim każdy z nich odwracał głowę. Każdy z nich na mnie patrzył. Pary oczu zlewały się w jedno, rozmazując widok. Zbliżyli się. Nieznacznie, jednak możliwość ucieczki niebezpiecznie malała. Stanęli w kręgu dookoła mnie, śmiejąc się tak głośno, że wierciło mi to dziury w skroniach.

Potrząsnęłam głową. Obraz zniknął. Chłopcy nadal siedzieli pod klasą, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Jednak mój atak paniki był coraz bliżej. Zostałam sama. Musiałam stąd wyjść. Za dużo ludzi.

Poczułam, jak oblewa mnie zimny pot, a po plecach przebiega dreszcz. Ledwo stałam na nogach. Rozszerzyłam oczy w przerażeniu, nie do końca wiedząc, gdzie jestem. Kiedy zauważyłam kolejną grupkę, która prawdopodobnie zeszła ze schodów, straciłam kontrolę.

Wbiegłam do łazienki, zamykając się w kabinie. Odetchnęłam głęboko dziesięć razy. Powietrze powoli dopływało do mózgu, a moje dłonie zaprzestały drżenia. Ataki nie były codziennością. Już nie. Teraz zdarzały się raz na jakiś czas, i mimo to, wciąż dawały w kość.

Stella o niczym nie wiedziała. Myślała, że jestem po prostu nieśmiała. Zawsze byłam. Ale nie chciałam wyprowadzać jej z błędu. Nie chciałam, by ktokolwiek o tym wiedział. Może nawet byłoby lepiej, Stella by mnie nie zostawiała i pewnie starałaby się mi pomóc. 

Ale nie chciałam wyjść na żalącą się problemami. Nigdy tego nie robiłam. Ludzi gówno obchodzą nasze problemy. Każdy ma swoje życie i chce jak najlepiej dla samego siebie. Żadna pomoc nie jest bezinteresowna, a pocieszanie w większości to zwykły bullshit. Przykre, ale taka prawda. Wszyscy jesteśmy egoistami.

Wreszcie wyszłam z kabiny. Obmyłam twarz wodą. Wyglądałam jak zjawa, a kilka czarnych kosmyków koło twarzy zaczęło mi się kręcić. Przeczesałam włosy palcami i wyszłam z toalety.

Zacisnęłam zęby i szybkim krokiem skierowałam się pod klasę. Starałam się nie patrzeć na tabuny przechodzące koło mnie. Z ulgą usiadłam pod ścianą, zasłaniając się czarną torbą. Głęboko oddychając, czekałam na koniec przerwy. Pod tym względem wolałam już te nudne lekcje, kiedy siedziałam sobie grzecznie i cichutko w ławce, nikomu nie przeszkadzając. Nikt na mnie nie patrzył ani nie zbliżał się do mnie, za wyjątkiem nauczycieli.

W końcu rozbrzmiał dzwonek, który był moim zbawieniem. Popędziłam na fizykę, której nienawidziłam. Popędziłam na przedmiot, którego nienawidziłam, byle tylko uciec od czegoś, czego nienawidziłam jeszcze bardziej. Usiadłam z ulgą w mojej ukochanej, ostatniej ławce i wyciągnęłam podręcznik. Powoli stabilizowałam swój oddech, ciesząc się nienaruszoną strefą mojego komfortu. Oby tylko nie wzięła mnie do tablicy.

Odpowiedź na środku klasy była dla mnie niczym tortura. Nie chodziło o to, że czegoś nie wiedziałam. Najczęściej byłam przygotowana do lekcji. Jednak kiedy wszyscy na mnie patrzyli z wyczekiwaniem i kpiącym spojrzeniem, traciłam jasność umysłu. Ręce mi się trzęsły, obraz pokrywały mroczki, a w głowie słyszałam jedynie echo chytrego śmiechu uczniów, który stosunkowo często był wytworem mojej wyobraźni.

Nauczyciele nie wiedzieli o mojej fobii, dlatego bardzo często trafiałam do tablicy. W ogóle nie podejrzewali, że mój paniczny stres jest spowodowany czymś innym, niż strachem przed złą oceną czy nieprzygotowaniem. Z tego powodu większość nauczycieli za mną nie przepadała, a na dodatek złośliwie mścili się, wywołując do odpowiedzi częściej niż innych. Nie wpływało to dobrze na mój i tak kiepski stan, ale sama byłam sobie winna. Wolałam zostać tu niż trafić do wariatkowa.

Przejrzałam ostatni temat na wszelki wypadek. Odetchnęłam z ulgą, kiedy do odpowiedzi poszedł najgorszy uczeń z klasy – Samuel. Nie zdziwiłam się ani trochę, kiedy po ciągnięciu go za język zdzirowata nauczycielka oceniła go na okrągłe jeden.

No cóż.

Po długich męczarniach, słysząc ostatni dzwonek, zerwałam się z ławki i popędziłam niczym wiatr na plac przed szkołą. Chciałam skierować się na autobus, ale stwierdziłam, że miałam dość kontaktów międzyludzkich na dzisiaj. Skręciłam w przeciwną stronę. Przede mną widniało osiem długich kilometrów ciągnących się przez pusty las. Weszłam do niego z uśmiechem i ulgą wypisaną na twarzy.

Poczułam się wolna i odstresowana. Ciężar spadł z mojej klatki piersiowej, a skulone ramiona w końcu się rozluźniły. Rozpostarłam ręce. Uczucie było podobne do wyjścia z wąskiego korytarza na nieograniczoną ścianami przestrzeń. Fobia społeczna była jak klaustrofobia, ale ściany, które nas dusiły, były żywe i oddychające. Nie mogliśmy znieść bycia w zamknięciu przez tłum ludzi. A najgorsze było to, że przeszkadzał nam nawet malutki słupek na ogromnej powierzchni. Nawet jedna osoba była w stanie nas złamać. 

Teraz się uwolniłam z jakichkolwiek ścian. Wreszcie mogłam oddychać. 


Zabiję Cię (wydane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz