Tyle czasu czekałem na tę chwilę.
Zemsta.
Nie mogłem się doczekać miny Charlotte, kiedy nas zobaczy. Kiedy zobaczy MNIE. Jednak, wszystko w swoim czasie. Każdy, kto ma choćby minimalną wiedzę o Bangour, dobrze wie, że Charlotte spędza całe dnie w pracy. Dosłownie - zero życia prywatnego. Nie wiem, czy nie wzięła jakiegoś pokoju na sypialnię. W oknie jej gabinetu paliło się światło. Była tam.
Musieliśmy niezauważeni dostać się do środka. Pracownicy, którzy byli potrzebni, siedzieli w sektorze pacjentów, pilnując ich. Niezrównoważone psychicznie świry na wolności. Piękna wizja. Ale nie. Najpierw zemsta.
Weszliśmy do środka, w dokładnie taki sam sposób, w jaki Dalia się stąd wydostała. W piwnicach było od lat nieużywane szambo. Kratki przy spływie były tylko prowizoryczne, więc bez większego problemu dało się je odsunąć. Dziewczyna poszła przodem, wyznaczając nam trasę, a ja pilnowałem, czy aby na pewno, nikt za nami nie idzie. Po około kwadransie, brunetka stanęła w miejscu i zaczęła szukać klapki w sklepieniu szamba. Znalazłszy ją, podniosła pokrywę do góry i zaczęła się wspinać. Bezskutecznie. Patrząc na jej bezowocne próby, zdecydowałem się ją podsadzić, po czym sam wszedłem wyżej, zasuwając dekiel, aby nie pozostawić żądnych śladów naszej obecności.
Najciszej jak tylko mogliśmy, przemierzaliśmy ciemne korytarze Bangour Village Hospital, w nadziei, że nikt nas nie złapie. Gdyby tak było, resztę życia spędzilibyśmy w murach tego upiornego budynku.
Skręciliśmy do skrzydła, w którym znajdował się gabinet Charlotte. Dobrze znałem tę drogę. Kiedyś przemierzałem ją kilka razy dziennie.
Wtorek, 13 marca 2012
Siedziałem już drugą godzinę w świetlicy, za towarzystwo mając upośledzonych mieszkańców Bangour. Jeśli, coś na świecie miałoby mnie przerażać, to myślę, że byliby to oni. Nie chodzi tu wcale o zagrożenie jakie stanowią dla społeczeństwa, lecz o ich głupotę. Nie zdają sobie sprawy, z tego co robią. Nie widzą konsekwencji swoich czynów. Są kierowani głosami żyjącymi w ich głowach. To one podpowiadają im, co mają robić. Prowadzą do zbrodni. Niektóre głosy cichną, inne milczą, jednak wiele z nich krzyczy. Oni, niczym marionetki, wykonują polecenia. Bez świadomości. Bez wyobraźni. Bez wyrzutów sumienia.
Zaczynam się poważnie irytować. Wszystko wygląda naturalnie i spokojnie. Jakby tak właśnie miało być. Jakbyśmy nie siedzieli w więzieniu dla wariatów, tylko na międzypokoleniowym spotkaniu przy kawie i ciastkach. Ludzie, czy też nierozumne karykatury ludzi, otępione przez leki i eksperymenty Charlotte, cicho siedzą w jednym pomieszczeniu. Nie odzywają się, chociaż w ich oczach widać wołanie o pomoc. Każda osoba w tym pomieszczeniu potrzebowała ratunku. Wszyscy udawali, że tego nie dostrzegają. Śmieszne, że to właśnie nas traktowali jak potwory. Moim zdaniem, oni byli gorsi. Kaftan ograniczał moje ruchy do tego stopnia, że gdybym przesunął się na krześle i upadł, nie potrafiłbym wrócić do swojej dawnej pozycji. Masakra. Kilka razy, udało mi się z niego uwolnić, aczkolwiek uważam, że jawna tego demonstracja, doprowadziłaby do tego, że w moich żyłach krążyłyby substancje odurzające nieznanego pochodzenia.
Siedziałem i wgapiałem się w ścianę przez następne minuty (godziny?) i czekałem, aż zabiorą mnie do gabinetu Wspaniałej Doktor Baltimore.
- Ej Straszydło, twoja kolej. - Rzucił jeden ze strażników przy drzwiach.
- Ta, dzięki.
Wstałem i poszedłem za kretynem do gabinetu Charlotte.
- Usiądź, Noah. - powiedziała, nie odrywając wzroku od dokumentów.
Wykonałem jej polecenie i zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu. Nic takiego. Biurko, szafki, regały i cholernie dużo teczek. Ciekawe ilu z tych ludzi nie żyje.
WSZYSCY ŻYWI SĄ JUŻ MARTWI.
CZYTASZ
Milczące Głosy ✔️
Teen FictionImię: Noah Drugie imię: Aiden Nazwisko: Morgan Diagnoza: Schizofrenia paranoidalna, ujawnione skłonności socjopatyczne. -------------------------------------------------------------------------- PATRZ, ZNOWU ZYSKUJEMY ROZGŁOS. - Zamknij się, nie ch...