do góry piosenka, od której wszystko się zaczęło...
rozdział miał być w sobotę, ale sprawy u mnie trochę się namieszały, więc jestem dopiero teraz
przepraszam:(×××
Czas do lutego minął w mgnieniu oka. Zanim się obejrzeli, a byli już w drodze na lotnisko, aby dotrzeć do Wiednia na pierwszy koncert orkiestry Harry'ego na rozpoczynającej się trasie.
Miniony miesiąc przebiegł na przygotowaniach i ostatnich poprawkach do występów. Wszystko miało zostać zagrane bez najmniejszego zawahania. Styles dokładnie wyuczył się partytur i każdy utwór spod jego batuty wychodził znakomicie, bez żadnej skazy. Był prawdziwym wirtuozem z nieskazitelnym słuchem i czuł, że najbliższe występy zostaną okrzyknięte czymś genialnym. Nie żeby przechwalał swoje umiejętności, bo bez niesamowicie uzdolnionych ludzi, którymi dyrygował nigdy nie sądziłby, że osiągnie sukces.
Praca, czyli całodzienne przebywanie w murach filharmonii odbiły się nieco na relacjach z Louisem. Ten oczywiście rozumiał zaistniałą sytuację i wiedział, że jego chłopak dążył do czystej perfekcji, ale również domagał się zasłużonej mu uwagi. Niestety Harry wychodził wcześnie rano i wracał wykończony późnymi popołudniami, a czasem i wieczorami, więc Louis po prostu nie chciał jeszcze bardziej go męczyć. Robił wszystko, aby tylko uszczęśliwić jego osobę i trzymać go w swoich ramionach, gdy zasypiał w połowie zdania, kiedy to opowiadał o minionym dniu. Każdej nocy leżał z nim do późnych godzin i podziwiał jego zmęczoną, lecz wciąż piękną twarz, scałowując sińce pod oczami. Owszem, pojawił się kilka razy na jego próbach, ale czuł się przeszkodą, a pogardliwe spojrzenia rzucane przez jego menedżerkę jedynie zniechęcały go do spędzania tam czasu. Nerwy prawie puszczały mu za każdym razem, kiedy ta kobieta chociażby na niego zerknęła. Po prostu w jej oczach widział tę złośliwość i żądzę mordu, których nie potrafił znieść. Miał szacunek do kobiet, ale od wszczęcia kłótni z nią dzieliło go naprawdę niewiele i powstrzymywał go jedynie fakt, że Harry by mu tego nie wybaczył, a ona sprawiłaby, aby ten pojechał w trasę zostawiając Louisa gnijącego w samotności.
Dwa dni temu Harry wyszedł do domu wcześniej, aby mógł świętować swoje dwudzieste trzecie urodziny. Nie chciał urządzać żadnej wielkiej imprezy, spędził je z Louisem. Gdy przyjechał, zastała go niespodzianka. Korytarz zdobiła droga z ułożonych róż o błękitnych płatkach. Zaczął zbierać je, tworząc coraz to większy bukiet. Prowadziły go na piętro, aż chwycił ostatnią – dwudziestą trzecią, trzymaną w ręku przez Louisa, który siedział przed fortepianem z czułym wyrazem twarzy.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, szatyn rozpoczął grę. Znał ten utwór doskonale. Znajome mu były nawet kartki papieru z nutami, z których czytał Louis. "Ballada dla Adeline" była pierwszym utworem jakiego Harry wyuczył się i poprosił kilka osób z orkiestry czy mógłby nimi dyrygować. To było coś szczególnego dla niego i nigdy nie spodziewałby się, że Louis w jakiś sposób zagrałby to, w dodatku z jego własnych zapisków. Nie potrafił przestać uśmiechać się i podziwiać swojego chłopaka grającego tak cudownie dla niego. Duma rozpierała mu pierś, kiedy trzymał bukiet przepięknych róż w kolorze nieba, które zapewne miały jakieś specjalne znaczenie, bo to był Louis i zawsze dbał, aby wszystkie te kwiaty mówiły coś. One szeptały słowa, które nie zostały powiedziane na głos.
Louis zakończył swój występ, odwracając się z zadowolonym wyrazem twarzy.
- Wszystkiego najlepszego mój Haroldzie! – wykrzyknął radośnie, ściskając szczelnie jego ciało. Chciał posmakować warg bruneta, ale ten złośliwie wyprostował się, więc Louis był za niski, aby ich dosięgnąć. Zaśmiał się perliście, wciąż trzymając go w objęciach i ułożywszy usta na czubku głowy, wycisnął tam pocałunek.
CZYTASZ
bitter sweet symphony × stylinson [✔️]
FanfictionKto powiedział, że dwa smaki muszą do siebie pasować, aby smakować wyśmienicie? © princeloui 2016