-3-

7K 500 48
                                    



3.


Jake nie mógł się nie wściec, kiedy w sobotni wieczór James zadzwonił do niego z prośbą o odholowanie auta na policyjny parking. Jest weekend. Konkretnie sobota. Może Jake miał plany (nie miał, ale James nawet nie zapytał)? Może była u niego jakaś przemiła dama oferująca swoje ponętne kształty do jego dyspozycji ( nie była, ale tego James też nie wiedział i o to nie zapytał)? Nie. Po prostu "Trzeba przyprowadzić samochód" i już. I do tego zaczynał padać coraz silniejszy śnieg. Jake wsiadając do swojego holowniczego mercedesa, rzucał przekleństwami na prawo i lewo. Nakopie Jamesowi do dupy na treningu. Trzeba pokazać staruszkowi kto tu rządzi.

                                                                           ***

-Co. To. Kurwa. JEST?! - zawołał do siebie, podjeżdżając po pikapa. - Trumna na kółkach!

Wyskoczył z ciężarówki i podszedł bliżej samochodu. Nie mógł uwierzyć, że to jeszcze gdzieś miało  pojechać. Miało za to prawo się zepsuć. Ledwie trzymało się kupy. Na pewno jechali tym hipisi albo inna grupa, kochająca eksploatację wszystkiego do końca, żeby nie marnować darów matki natury, czyli niemal porośniętego mchem grata. Zajrzał do środka i zobaczył koce i śmieci schowane do reklamówki. PSP i książka o Śpiącej Królewnie. Zdziwił się, bo spodziewał się butelek po piwie i resztek skrętów. Miał złe przeczucia. Zaraz przypomniał sobie kobietę ze sklepu i jej dwójkę maluchów. Przypadek? Zbyt wiele ich ostatnio przydarzyło się w jego rodzinie. Popatrzył na przyczepę i pod brezentem zobaczył mnóstwo nieskładnie porozrzucanych rzeczy. Walizki, jakieś pudełka, zabawki. To wyglądało jakby ktoś w pośpiechu się pakował. Jake odetchnął głęboko, nie chcąc zastanawiać się zbyt długo nad tym, co przydarzyło się właścicielom tego złomu. To nie jego sprawa.


                                                                                         ***


Nina z przerażeniem zastanowiła się czy sweter jaki ma na sobie, zakrywa przemokniętą krwią koszulkę. Modliła się, żeby zakrywał, bo nie chciała zbytnio tłumaczyć się szeryfowi z ran jakie ma na ciele. Chciała załatwić sprawę pokojowo i opuścić to miejsce.  Ostrożnie zdjęła kurtkę, starając się ukryć grymas bólu. Ale najwidoczniej  szeryf White był naprawdę dobry, bo wpatrywał się w każdy jej ruch.

- Coś nie tak? - zapytał.

- Nie, nie .- Uśmiechnęła się delikatnie.

Wiedziała, że go nie przekonała. Ciągle obserwowała swoje dzieci i trochę się rozluźniła widząc, że one bez problemu mogą na nią patrzeć. Nie patrzyły zbytnio, bo policjant, który się nimi zajmował opowiadał im najwyraźniej jakąś fascynującą historię.

- Dobrze. - Odetchnął szeryf, biorąc w rękę długopis. - Zacznijmy od tego czy ma pani jakiś dowód tożsamości.

- W samochodzie - odparła spokojnie. - Wszystkie dokumenty mam w samochodzie.

Zabrała je przewidując, że coś się może zdarzyć  i będzie ich potrzebowała.

- Dobrze - powiedział powoli. - Czy jest pani matką tej dwójki maluchów? Pani wybaczy pytanie, ale wygląda pani bardzo młodo, a chłopiec ma ile? Sześć lat?

Nina pokiwała głową. Często spotykała się z takimi pytaniami. Żadna nowość.

- Ma na imię Timothy. Urodziłam go jak miałam siedemnaście lat i tak, ma sześć lat. Victoria cztery.

In amore (Seria White cz. 3)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz