I nastał długo wyczekiwany wieczór, ciągnący za sobą herkulesową wichurę. Ktoś by pomyślał, że niebo miało w planach się rozstąpić, Bóg planował rozpoczęcie sądu ostatecznego, a gdyby tak się stało, na pewno wszyscy rezydenci zostaliby strąceni do bram piekieł, w ramiona wieży Babel. Gotowaliby się w cyklopim kotle na parze, a Yoongi grałby z szatanem w pokera. Anemiczne kropelki deszczu zmusiły cienie osób przebywających nadal na ogrodzie do powrotu, bowiem nastała cudowna cisza przed burzą, trochę przerażająca, ale tym samym piękna. Taehyung spoglądał zza szyby salonu na porzuconą filiżankę, do której wpadł mały listek. Deszcz napełniał ją z powrotem do pełna, zupełnie jakby cofał czas, a herbata czekoladowa przechodziła reinkarnację. Ten widok był dość uspokajający. Zapewne w normalny dzień po prostu by położył się spać, ale nie dzisiaj. Już rankiem obiecał sobie, iż nie zostawi tak tej spawy. Jungkook tak jakby rozpłynął się w powietrzu, bo gdy Taehyung o niego pytał, nikt go nie widział, co wskazywało na prawdopodobieństwo, że zamknął się w sypialni lub biurze i kończył swoją papierkową robotę. Możliwe również było, iż wyjechał w trasę, bowiem Taehyung czasem widział jak czerwone lamborghini znika w tle i wraca dopiero nad ranem. Siedząc tak ciągle w oknie, chłopaczyna wydawał się być psem, który czeka z niecierpliwością na swojego właściciela, tęskni i myśli o nim, a on nie wraca. Jednak ten wieczór nie należał do kruczoczarnej czupryny, a Tae znowu narażał się dla kogoś, jednak przeczuwał, że dziewczyna może już do tej pory nie żyć. Jeśli uratowanie jej miało oznaczać ponowną chłostę, to pragnął zaryzykować. Było mu tak szkoda Jeona, chciał go pocieszyć, przytulić, a gdy ich ciała się ze sobą złączyły w jedność, zrozumiał, jak wiele do niego poczuł, jak szybko zdążył się zauroczyć. Mógłby wdychać go niczym miętę. Mimo wszystko nie mógł godzić się na tortury panienki, dlatego zebrał ze sobą latarkę, którą znalazł w składziku, po czym na palcach wydostał się z budynku. Bosymi stopami, schylony, kierował się w stronę chaszczy, gdzie trawa istniała niebezpiecznie wilgotna, a jego nagie stopy zafajdane zostały sokami matki natury. Kilka liści jesionu przyczepiły się do niego jak rzep do psiego ogona, a on odczuwał już nadchodzącą chorobę, gdy włosy zdążyły przeniknąć krystaliczną tonacją. Nie był pewny, czy podjął dobry kierunek, a latarka zawiodła po kilku minutach. Trzepnął nią o drzewo, ale to jedynie spowodowało, iż wypadło z niej szkło, rozcinając spragnioną słońca skórę. Z przecięcia zaś zaczęła wydobywać się ciurkiem czerwona barwa, spływając prosto w dół, gdzieś pomiędzy mleczami a liśćmi kapusty. Krew zakolorowała piszczel oraz ścięgno Achillesa, a w dodatku miejsce to pełne istniało robactwa nieznanego typu. Insekty wydawały z siebie niepokojące dźwięki, zupełnie jakby przebywał w puszczy amazońskiej czy panamie. Widząc tycie, drewniane drzwiczki przyśpieszył, nie zauważając nawet ślimaczego bobasa, który wpadł mu pod stopę. Charakterystyczny odgłos chrupnięcia aż zmroził Taehyunga, a śluz rozbryzgał się na jego skórze. Chłopak przełknął ślinę, dochodząc do tajemniczego wejścia, po czym przeżegnał się i pchnął wrota, prowadzące jak mu się zdawało do innego wymiaru. Nagle zdawało mu się jakby zabłądził i trafił do chatki Baby Jagi, zamontowanej na kurzej stópce.
Katakumby. Jak nic były to katakumby, a przynajmniej tak wyglądało to miejsce. Setki korytarzy rozrosło się przed zapienionymi, kawowymi tęczówkami prostytutki, a on musiał się zastanowić gdzie powinien począć wędrować. Wyliczanka doprowadziła go do wybrania lewej ścieżki, dlatego przystąpił do kroczenia cichutko niczym pajączek pomiędzy klonowymi panelami. Mijał on różne kraty, a w tym cele, co jakiś czas przed browarowymi wizjerami zaświeciła się następna pochodnia, przez co Taehyung wiedział, że trzeba iść prosto. Zimno było tu jak w grobie, co oni do cholery wyczyniali w takim miejscu? Nekrofilie? Odprawiali czarną magię? Chyba nie chciał wiedzieć. Szedł i szedł, a korytarz dalej się wydłużał. Stracił poczucie czasu, nie wiedział czy minęło pięć minut, czy dwie godziny, lecz na swej drodze nie spotkał żadnego człowieka ani ducha, nawet pszczółki Mai, związanej niczym w filmach typu bondage. Niegdyś był przekonany, iż wszystkie postacie z kreskówek kończyły w takich miejscach. Po pewnym czasie usłyszał chlipnięcie. Ktoś płakał? Boże, czuł się jakby trafił do jakiegoś krwiożerczego thrilleru, a co jeśli przeniósł się tu przez przypadek? Może był znów rok 1910? I Korea była pod okupacją przez japońskie siły? Nie, musiał przestać dramatyzować. Jego priorytetem było teraz znalezienie panienki. Lotem błyskawicy poruszał się w stronę miejsca, z którego dochodził ten przeraźliwy dźwięk, a kiedy dotrwał do krańca ziemi by się zdawało, jego tygrysie ślipia przybrały rozmiaru kół młyńskich. W kącie dojrzał dziewczę przebrane w zasmolone łachmany, jej przetłuszczone loki spływały, aż na zimną posadzkę, a skóra w kolorze mleka koziego nosiła na sobie ślady przemocy, Taehyung dobrze wiedział jak wyglądały. Przez chwilę nic nie mówił, stał tam jak wryty, zupełnie jakby znowu sparaliżował go wąż swym trującym jadem. Zapłakana niewiasta chlipała we własnych objęciach, do tego pociągając zaczerwienionym, jarzębinowym noskiem. Dopiero po jakimś czasie podniosła głowę, jej paciorki były rozmazane przez czarny tusz, a błyszczyk, który przyodziała wcześniej, pozostawał teraz praktycznie niewidoczny. Widząc V odżyła, podbiegła do krat, wyciągając do niego malutką dłoń. Taehyung szybko ją złapał, nadal istniejąc w głębokim szoku. Gryzło go przeczucie, że działo się tu coś niedobrego.
CZYTASZ
˹Wires˼ ✧ ᵛᵏᵒᵒᵏ
FanfictionJungkook to znudzony bogacz, który założył we własnej willi burdel. Jego życie wydaje się proste, póki nie pojawia się w nim sprzedany mu V. ✦ top - jjk → silny angst → smut → slave & master → pet play → prostytucja → okaleczanie #1 w Kpop - 20200...