(jak chcecie ten tekst w innej, ponoć lepszej odsłonie, zacznijcie od "#")
Ciąg dalszy naszego urlopu. Kleo i ja podróżujemy kradzionym vanem chrześcijańskiej organizacji pokojowej "Nieludzie do piachu", który sobie wziąłem, razem z wyposażeniem i bronią komandosów, po mojej ostatniej wpadce towarzyskiej, gdy szukałem sposobu na pozbycie się banshee... Tak, wiem, że troszkę zamotane, ale naprawdę się staram być przejrzystym. Serio.
***
Siedzimy przy stoliku na dworze w "Caro", knajpie nad morzem, która nie zmieniła się od czasów, gdy Edward Gierek siedział na tronie. Kleo, oczywiście przyciągająca setki spojrzeń, siedziała w cieniu parasola i uśmiechała się figlarnie, gdy kolejni faceci robili jej fotki smartfonami. Jak wstała, żeby podejść do baru po menu, jeden z gości zadławił się obwarzankiem i trzeba go było ratować. Innemu, chamsko się przystawiającemu do Kleo mięśniakowi, Ślepnir nasikał na zderzak jego przyciemnionego, nabłyszczonego kabrioletu... A potem nie dowierzał, że tylko jemu się stopił. Ślepnir był niezastąpiony w takich chwilach, pod warunkiem, że nie zrywał się z elektronicznej smyczy tylko po to, żeby dawać się głaskać małolatom po jajach... Albo gwałcić te stworzenia, które swym szczekaniem uniemożliwiały nam, czyli jemu, Kleo i mnie, wypoczynek. Jak przymierzał się do zerżnięcia wydzierającej się na promenadzie przekupy, to musiałem zareagować. Po co mają próbować go uśpić... Pani, zachęcona przez Ślepnira, zwiała i zostawiła kasetkę z kilkoma stówami w dychach i dwudziechach. Wiem, bo mój wspaniały, najlepszy zmutowany przyjaciel człowieka, raczył był ją połknąć w całości.
I tak sobie siedzieliśmy, relaksując się na tyle, na ile możliwe jest relaksowanie się, gdy co chwilę ktoś się dławi na twój widok, albo usiłuje z partyzanta zrobić ci fotkę. W sensie, Kleo. Ona i mój pies zbierali całą atencję, a ja mogłem wypoczywać i obserwować okolicę, przyrodę i ludzi na promenadzie.
Zaobserwowałem śmieszną sytuację: Idzie facet, dresik brzuchaty, w dziarach i podtatusiały, z młodziutką lalunią w mini za rękę. Ona podchodzi do stoiska z pamiątkami, odwraca się do niego, szczebiocze błyskając zębami i trzepocząc rzęsami, a on wyciąga opasłe portfelisko, odlicza banknoty i wręcza sprzedawcy. I tak w co drugim stoisku. Po dziesięciu minutach, on ma w rękach kilkanaście siateczek i woreczków pełnych bursztynowych piramidek, muszelek i kamiennych rybek, suszonych rozgwiazd i tym podobnych gówienek, a ona w drobnych dłońkach trzyma wielkiego gofra z toną bitej śmietany i co chwilę pyta go, czy chce, a on co chwilę odpowiada, że nie. I tak się kręcą po promenadzie i zaglądają do sklepików, na których modnymi czcionkami mienią się kolorowe napisy informujące o promocjach, wyprzedażach i hitach sezonu... Poza jednym, który odpycha swoim wyglądem. Oto centralnie, jak się przyjrzeć, vis-a-vis ogromnej palmy, stał wcześniej niezauważony przeze mnie sklep, wyglądający jak wejście do przedwojennego radzieckiego domu towarowego. Wielkie, solidne szklano-stalowe drzwi, z obłażącą, starą farbą, gdzieniegdzie całkiem odrapaną i zdartą, z pajęczynką utłuczonego w rogu drzwi, przeraźliwie brudnego szkła... Cudo!
Patrzyłem z fascynacją, jak zdawałoby się opuszczony budynek, ba! Gmach! prezentował się na tle tych wszystkich sklepiczków i butików. Pod warstwą brudu i pajęczyn, było widać stare, pokryte patyną litery, które układały się w Luksusowy Dom Towarowy, a pod nimi była plastikowa tablica z wyblakłym napisem "Niep wta rzalnc Przez ie" a niżej "czyn c codz. 12-1 ". Z ciekawości zerknąłem na zegarek, była, oczywiście, 11.57.
Myślisz, że otworzą? Kleo wyrwała mnie z transu, bo najwyraźniej podążała wzrokiem za mną i gdy się najbardziej zamyśliłem, szepnęła mi uwodzicielsko prosto w ucho. Aż podskoczyłem.
Co? Co? Jak? Zapytałem, jak idiota robiąc raban i ściągając niepotrzebnie uwagę gawiedzi przy stolikach. Zerknąłem podejrzliwie na Kleo - znowu usiadła naprzeciwko i patrzyła na mnie wesoło znad ciemnych okularów, sącząc niewinnie drinka przez grubą słomkę koktajlową, na którą patrzyła chyba każda para oczu w promieniu rzutu klapkiem basenowym.
CZYTASZ
PENNY PULP
ParanormalPierwsza myśl: abstrakcja i absurd z dodatkiem czarnego humoru. Druga: chcesz żyć w tym świecie. Witajcie w Oberforst, małej wsi na Śląsku, gdzie obok siebie żyją ghule, wilkołaki i seksbomby, a gdzie doktor Okropny (który wcale nie jest doktorem) m...