Penny Pulp #16 - Grzybowa

7 0 0
                                    

Pojechałem na wezwanie w zeszły wtorek: paranormalna aktywność za płotem u Grzybów, za górką. Wezwała mnie stara Grzybowa (he, he), że niby jakieś srebrzysto-niebieskie smugi za sztachetami jej migają, a to z okna w kuchni widać i ona się stresuje, a odkąd stary Grzyb (he, he) jeździ na ósmą do roboty, to ona sama w domu i się boi. Zrobiłem wywiad środowiskowy, i albo jakaś chysarna, albo wyżwizg, albo chuj wie co. Trzeba było sprawdzić.

Więc pojechałem. Domek taki typowy, kwadraciak, na górze pusty, odkąd młode Grzyby (he, he) z Grzybkami wyjechali do Niemiec czy chuj wie gdzie. Podjeżdżam, a tam, o dziwo, stoi jakiś mały peżocik. I stoi ta Grzybowa na ganku, w tym fartuchu, w tej podomce, i żal na kobiecinę patrzeć, bo wzrok zbolały i ogólnie smutnawa się wydaje. Wysiadam z auta, mojego któregoś z rzędu starego, ledwo jeżdżącego nissana, i na powitanie postanowiłem przyżartować, mówiąc:

Wywózkę wielkogabarytowych macie? To przed bramę trzeba! I wskazuję na peżocika z uśmiechem. Grzybowa robi konspiracyjną minę, że jakaś tam siostrzenica czy też córka bratanicy przyjechała na wakacje na wieś odpocząć i mieszka na górze, w dawnym pokoju jej syna, Antoniego. Antoniego? No, tego co siedział, dodaje. Czyli Grzybka, miejscowego rozbójnika drużyny WKS Żarno, LKS Radło, czy jakoś tak, który po odsiadce ożenił się i wyjechał na Zachód.

To jakaś młoda ta dziewczyna?

Dopiero osiemnaście ma w tym roku, ale prawo jazdy ma z tym dla młodych bo coś tam w Niemczech można, i że ona może, powiedziała mi na ucho Grzybowa.

A to od kiedy ona tu jest? Pytam, bo Grzybowa nie raczyła wspomnieć wcześniej. No, od początku wakacji, wyznała mi, spuszczając wzrok, Grzybowa.

To raczej nie boicie się boście samotni, ino o nią się boicie?

Pokiwała głową. Kawy zrobić, doktorze?

Herbaty. A ja idę na rekonesans.

Znikła za drzwiami, a ja do bagażnika, w jedną rękę Makarow, w drugą rura z przyspawanym niby młotkiem, takie coś, i idę jej przez ogród. Idę, mijam rozłożone leżaki, myślę "spoko", idę dalej, przeskakuję przez płot i gwiżdżę na chysarny. Nic. Nie ma. Gwizdek na wyżwigi też nic nie dał. Wyczerpałem możliwości srebrzystego błękitu. Nic, stoję dalej. Stukam Makarowem o młotek (specjalnie strojony), żeby przyśpiki i wajwoły z okolicy wiedziały, że mają spierdalać bo Okropny w okolicy. Jeden wajwoł wystawił głowę z jamy w ziemi, zrobił "o, kurwa" i się zakopał z powrotem. A poza tym nic! Pusto. Grzybowa ma zwidy, na pewno. Patrzę na tą Grzybową, jak mi macha z okna ostrzegawczo. Macha rękami jak popieprzona! Co jest?

Przychodzę w pokoju, herr Okropny, usłyszałem za plecami.

***

Odwróciłem się, a tam stoi pierwsze w historii Opolszczyzny wendigo. Pewnie nie wiecie, co to takiego. Otóż wendigo to taki pojebany, dwumetrowy pół-wampir, pół-strzyga, o kolorze błyskawicy w ciemną noc. Rusza się tak szybko, że można go przeoczyć, bo się rozmywa w oczach, tak jakby. Ma szpony u rąk rozmiarów bananów... O ile banan byłby ostry jak brzytwa i twardy jak granit. Albo nanorurka. Czy coś.

Schowałem Makarowa za pasek, a młotek zważyłem w dłoni. Żadnym niczym, co mam przy sobie, nie obroniłbym się przed wendigo.

Stwór był wyższy ode mnie o pół głowy, porośnięty gęstym futrem, coś jak foka, a kły miał schowane. Na nosie miał Ray-Bany jak Elwood Blues. Wyciągnąłem do niego rękę.

Okropny, powiedziałem. Uścisnął ją delikatnie, usiłując jej nie pokaleczyć szponami. Swój chłop, pomyślałem.

Wolfram Joerg von Rou- Levinsson, powiedział stwór uroczyście. Na moją uniesioną brew dodał: Z niemieckiej gałęzi Rou-Levinssonów, herr doktor.

PENNY PULPOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz