Siedziałem wczoraj na werandzie, odrobaczałem leniwie psa, gdy zadzwonił telefon i odebrałem. Ojciec Kleo zadzwonił z jakąś pierdołą, a pięć minut później zaczął dwadzieścia minut opowiadania mi o korzyściach wynikających z inwestycji w polskie firmy, akcjach i giełdach... A ja jakoś nie byłem zainteresowany, więc powiedziałem że ostatnio nie mam kasy. Ślepnir w międzyczasie się zerwał i odbiegł. Może Kleo go wezwała, albo coś. Oczywiście jej ojciec jak usłyszał o mojej kasie, rzucił się do wysyłania przelewów, wspomagania, kurierów i dzwonienia do Kleo, aż jakoś tak umilkł, jak go poprosiłem, żeby kiedyś przyjechał i mi wszystko opowiedział przy zimnym, bezalkoholowym dzbanku zielonej z cytryną albo coś, bo ja przez telefon to i tak słabo rozumiem, mimo że minęło pół godziny, odkąd Ślepnir sobie poszedł. Rozłączyłem się, wziąłem książki i łyknąłem herbaty... A potem usłyszałem stukot obcasów Kleo na bazaltowych wysepkach, które ostatnio wkopałem w trawnik, żeby mogła iść i stukać.
Doktorzee!, woła Kleo. Wychylam się z okna.
Proszę? Pytam, a ona odwraca się do mnie i na mój widok rozpromienia. Tak, sypiamy ze sobą. Tak, mieszkamy osobno. Tak, daleko nie ma, przez drogę przejść i już.
Doktorze, Ślepnir chyba... Uciekł, powiedziała Kleo zatroskana. Ślepnir ot, tak by nie spierdolił, bez szans.
Próbowałaś go przywoływać? Pytam, a ona kiwa smutno głową. Biedulka. Pewnie chciała mu dać jakieś psie chrupki, czy coś. Dobre serduszko ma schowane pod tymi arbuzami ta Kleo Sewittz.
Faktycznie, spierdolił, powiedziałem gdy nie przybiegł na moje wezwanie.
Wejdź, zaraz go namierzymy. Kleo weszła, i moje eksperymentalne ćmy ją obsiadły, jak tylko przestąpiła próg.
Doktorze? Spytała Kleo, której każdy wolny kawałek ciała poza twarzą i dłońmi, pokrywały futrzaste ciemki.
Tak? Spytałem, nie odwracając się. Torowałem właśnie sobie drogę do terminala, żeby namierzyć psa.
Ciepło mi... Powiedziała Kleo słabym głosem. Ciepły dzień był, więc nie było w tym nic dziwnego. Odwróciłem się. I zamarłem.
Aaa, powiedz, że dzisiaj nie jest aż tak zimno.
Dzisiaj nie jest aż tak zimno, powtórzyła Kleo, a ćmy odkleiły się od niej i wróciły na obraz średnio znanego polskiego malarza Siemiradzkiego p.t. "Sprzedaż amuletów", który znalazłem na kupie gratów z domu Alfreda, a który jest idealnie rozmiaru dziury po szrapnelu, który przeleciał kiedyś przez pół mojego domu. Nie wiedzieć czemu lubiły na nim siadać.
Lepiej? Spytałem, patrząc jak Kleo mości się wygodnie na fotelu wśród swoich niemalże idealnych kopii, tyle że nieżywych i na ogniwo plastotermiczne.
Lepiej, odpowiedziała. Chociaż trochę dziwnie, przy tych wszystkich moich twarzach tutaj, doktorze, można je jakoś zasłonić?
Naciśnij przycisk z literką alfa, na panelu po prawej, powiedziałem. Panek, dobre sobie... Wiecznie rozkręcony, z wystającymi kablami panel, żywcem wyciągnięty z wyobrażenia technologii przyszłości z lat osiemdziesiątych. Jeden wampir go zajebał jak wychodziliśmy z jakiegoś muzeum... Ale to inna historia.
Kleo nacisnęła przycisk z grecką literą, i wszystkie STO model Kleo odwróciły się twarzą do ściany, wypinając, jeśli akurat miały, pośladki.
Och, doktorze...
Uśmiechnąłem się pod nosem. Postukałem w klawiaturę, aż mój własny chiński satelita namierzył Ślepnira. Był wioskę obok, koło jedynego we wsi banku.
CZYTASZ
PENNY PULP
ParanormalPierwsza myśl: abstrakcja i absurd z dodatkiem czarnego humoru. Druga: chcesz żyć w tym świecie. Witajcie w Oberforst, małej wsi na Śląsku, gdzie obok siebie żyją ghule, wilkołaki i seksbomby, a gdzie doktor Okropny (który wcale nie jest doktorem) m...