Rozdział V

207 27 5
                                    

- Obyś zginęła w piekle, Mario Magdaleno! - wrzasnęła Apollina, gdy kat przywiązywał ją do pala.

- Sześćdziesiąt batów - nakazał Klaudiusz.

Kat chwycił odpowiednie narzędzie i zamachnął się. Apollina drgnęła. Za drugim razem wyglądała, jakby chciała wrzasnąć, ale zagryzła wargi. Jeszcze przez dziesięć batów tylko drżała i popiskiwała.

Wtedy przybiegła Maria z koszykiem pełnym zakupów, błyszczącymi oczami i krzykiem:

- Klaudiusz, nie!

Trybun spojrzał na nią ze zdziwieniem i delikatnie objął.

- Co się stało, Mario?

- Zatrzymaj to! Zatrzymaj kata, błagam!

Apollina nie wytrzymała. Przy dwunastym bacie zawyła i ugięła nogi.

- Moja miła, przecież to kara.

- Już wystarczy! Zatrzymaj go!

- Jeśli chodzi ci o odpowiedzialność, nawet, jeśli naniosłaś ją na siebie, to teraz znowu przenoszę ja na mnie. Już dobrze?

- Nie! - krzyknęła Magdalena. - Błagam!

Siedemnasty bat. Nie doszli jeszcze do połowy, a szczupłe ciało Apolliny od tyłu było niemal całe czerwone.

- Traci dużo krwi, nie przeżyje tego - zachlipała Maria. - Klaudiuszu, jeśli mnie kochasz, każ mu przestać.

Chwilę patrzyli sobie w oczy. On - lekko zirytowany, ona - smutna i zdesperowana.

- Dobrze, niech ci będzie - mruknął, po czym zwrócił się do kata:

- Koniec kary na trzydziestu batach.

Maria zmarszczyła brwi.

- Dlaczego jeszcze osiem?

- Bo taka jest moja wola.

Magdalena z trudem powstrzymała się od uderzenia Trybuna w policzek.

Po jakimś czasie kat odłożył narzędzie tortur.

- Coś jeszcze, panie?

- Możesz już iść, dziękuję.

Kat ukłonił się i odszedł.

Maria podbiegła do Apolliny i odwiązała jej dłonie od słupa. Pobita niewolnica upadła bezwładnie na ziemię.

- Hej, odezwij się! Powiedz coś, błagam! - szeptała nerwowo Magdalena.

- Daj... mi... spokój - wychrypiała Apollina.

- Mam nadzieję, że nie straciła za dużo krwi. - Maria zwróciła się do Trybuna. - Opatrzymy ją i...

- Umieram. Nic na to nie poradzisz - mruknęła dziewczyna.

- Ależ...

- Nie jest łatwo przestać kogoś nienawidzić z sekundy na sekundę - powiedziała wolno Apollina - ale wiedz, że w pewnym stopniu jestem ci wdzięczna. Gdyby nie ty, może nie miałabym okazji pożegnać się z naszym panem.

Powoli skierowała wzrok na stojącego obok mężczyznę.

- Klaudiuszu, wiedz, że zawsze cię kochałam, a miłość nigdy nie ustaje. Nie mam do ciebie żalu za to, że umrę przez ciebie, może to i lepiej. Trochę mi przykro, że cię już nie obchodzę, ale jeśli jesteś szczęśliwy z Magdaleną... Według mnie w tej kobiecie kryje się zło, ale przynajmniej ma jeszcze resztki sumienia.

- "Ta kobieta" cię uratowała - warknął Trybun. - Jak śmiesz tak o niej mówić?

- Dlaczego jesteś dla mnie taki oschły...? - Z oczu Apolliny wypłynęły nowe łzy, po szlaku tych sprzed kilku minut.

Klaudiusz przykucnął i delikatnie dotknął policzka konającej niewolnicy.

- Byłem w tobie bardzo zakochany, ale to minęło. Teraz życzę ci tylko, żebyś po śmierci trafiła tam, gdzie będziesz szczęśliwa.

- Także ci tego życzę, Klaudiuszu. Żegnaj.

Zamknęła oczy i wyzionęła ducha.

***

Tydzień po tym wydarzeniu Maria ponownie obudziła się z krzykiem. Klaudiusz westchnął, powoli siadając na łóżku.

- Przepraszam - wyszeptała Magdalena. - Znowu koszmar.

- To ciągnie się zbyt długo. Pierwszy raz miałaś go w noc po śmierci Apolliny, prawda?

Maria przytaknęła, popijając wodą niesmak w ustach.

- Ta dziewczyna rzuciła na ciebie jakąś klątwę.

- Obawiam się, że to możliwe. - Magdalena odstawiła kubek i otarła łzy z oczu. - Z dnia na dzień jest coraz gorzej. Czuję się obserwowana. Boję się ciemności. Lękam się, choć nie wiem, przed czym. No i te sny. Okropne i bardzo rzeczywiste.

- Jutro wezmę medyka, żeby cię zbadał. Jeśli on nie pomoże, skontaktuję się z kapłanem.

- Ach, Klaudiuszu - wyszeptała Maria. - Nie powiedziałam ci o czymś. Wczoraj zbadał mnie medyk. Powiedział, że nie pomoże w niczym, ale...

Dziewczyna spuściła wzrok.

- Będziemy mieli dziecko, Klaudiuszu.

Zapadła cisza. Po chwili Trybun objął Marię serdecznie i ucałował w czoło.

- Nawet nie wiesz, jak się z tego cieszę - powiedział. - To błogosławieństwo od bogów.

- Bałam się, że... będziesz zły - pisnęła Magdalena.

- Dlaczego miałbym być zły? - roześmiał się Klaudiusz.

- Nie wiem. Takie niemądre przeczucia.

Trybun powoli odsunął się od dziewczyny.

- Nasze dziecko będzie kimś wielkim. Jeśli urodzi się syn, zostanie potężnym zarządcą, najwyższym urzędnikiem, jakim być zdoła. Córkę natomiast wydamy za dobrego, bogatego człowieka. Nie będzie z tym problemu, bo jeśli odziedziczy urodę po matce, z pewnością będzie miała wielu adoratorów.

Maria uśmiechnęła się, spoglądając na swój brzuch.

- Jestem około trzeciego miesiąca... - Uśmiech nagle zbladł. - Boję się, Klaudiuszu. Boję się, że jeśli moja paranoja będzie się pogłębiać, zrobię krzywdę sobie i dziecku.

- Nic takiego się nie stanie. Nie dopuszczę do tego. Teraz uspokój się i idź spać. - Trybun pocałował ją. - Jeśli kapłan zwróci się o pomoc do bogów, pomogą ci. Jutro będzie lepiej, zobaczysz. Dobrych snów.

- Nawzajem, Klaudiuszu - wyszeptała Maria, kładąc głowę na poduszkę.

Nie wiedzieć, czemu, pod jej powiekami pojawił się mężczyzna o pięknych oczach, na którego wpadła w dniu egzekucji Apolliny.

Ale po chwili zniknął.

Pasja i FortunaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz