8.

303 23 7
                                    

Biegłam tak szybko jak tylko potrafiłam tak dobrze znaną mi drogą. Byłam już prawie na miejscu. Właściwie nie wiedziałam czy dobrze robie.
Przecież miałam dać sobie spokój, ale prawda jest taka, że po prostu nie potrafię.
Zatrzymałam się przed jego drzwiami i już miałam je otworzyć,gdy wyprzedził mnie właśnie Sasuke, który pośpiesznie wybiegł z domu, uderzając we mnie.
Nie mogłam utrzymać równowagi i gdyby nie on, upadłabym.
Stał bardzo blisko, aż za blisko, trzymając mnie w pasie.
-Właśnie do Ciebie szedłem. -powiedział cicho.
-Musimy porozmawiać.
-Wchodź. -mruknął przepuszczając mnie przodem.
Gdy tylko weszłam zobaczyłam uśmiechniętego Itachiego. Automatycznie zachciało mi się płakać. Uwielbiałam go, a kompletnie zapomniałam się z nim pożegnać. Był dla mnie prawie jak brat, dosłownie, miałam z nim nawet lepszy kontakt niż z Sasorim.
No.
A teraz widzę go ostatni raz.
Jak z resztą wszystkich.
Wal się na ryj ty pierdolony świecie.
-Saki! Dawno Cię tu nie było! Może umówimy się na jutro, co ty na to? Wpadlibyście do nas z Sasorim. -uśmiechnął się tak szeroko i szczerze, że przysięgam, moje serce pękło na miliony malutkich kawałeczków.
-To Sasori o niczym ci nie powiedział? - powiedziałam łamiącym się głosem. Byłam na skraju. Tak bardzo chciało mi się płakać.
-O czym ty mówisz mała? -powiedział troskliwym głosem, podchodząc bliżej. Zdecydowanie zauważył mój fatalny nastrój.
-Przeprowadzamy się. Dzisiaj. - zacięłam się. Spojrzałam kątem oka na Sasuke, który stał kompletnie niewzruszony. Chyba już pogodził się z moim odejściem. -Do Nowego Jorku.
-CO?! I SASORI NIC MI O TYM NIE POWIEDZIAŁ? -wybuchnął.
I Boże.. Przysięgam. Nigdy, przenigdy nie widziałam tak zdenerwowanego Itachiego.
-Najwidoczniej. -zakpił Sasuke. Mam już po dziurki w nosie tego jego chłodnego, obojętnego tonu....
-Idę do niego. -powiedział stanowczo starszy z braci i podszedł do mnie.
-Trzymaj się mała.- przytulił mnie. Jakbym mogła, to nigdy bym go nie puściła. Zawsze dawał mi ogromne wsparcie, kiedy np miałam problemy z Sasuke i naprawdę jestem mu cholernie za to wszystko wdzięczna. -No i powodzenia wam. -powiedział smutno i wyszedł. I już. Nie ma go. Poszedł sobie i zostawił mnie samą z...
-Sakura.- aaa no właśnie. Z NIM.
Spojrzałam na NIEGO. Wyglądał tak cholernie przystojnie, jak za każdym pieprzonym razem. Nie wytrzymam. Wygrał.
Nim się obejrzałam podeszłam i pocałowałam go, nie dając mu dokończyć. Chciałam tego. Ten ostatni raz.
Całował mnie bardzo delikatnie, jakbym miała zaraz uciec i już nigdy nie wrócić. Jakby widział mnie ostatni raz..
Cholera.
Tak właśnie było.
Przerwał pocałunek, stając bardzo, powtarzam, BARDZO blisko mnie.
-Przepraszam Cię za wszystko.-szepnął.
Dopiero teraz przypomniałam sobie co tak właściwie zrobił. I czar prysł.
Zrobiłam się cholernie zła.
Tak.
Jeszcze minute temu całowałam go w najlepsze, a teraz jestem na niego wściekła.
Dokładnie. A kto mi zabroni.
-I robisz to dopiero teraz?-wysyczałam. Dosłownie. Miałam wrażenie, że nawet wyczuł to, jak zdenerwowana jestem.
-Nie dochodziło to do mnie, dopóki nie zrozumiałem, że za chwilę tak po prostu sobie wyjedziesz.
-Dobrze wiesz, że to nie moja decyzja.- wyszeptałam, a na policzkach poczułam łzy.
-Bądźmy w związku na odległość.-powiedział. Nie wierzyłam własnym uszom. Przez całe trzy dni ignorował mnie i ranił tylko dlatego żeby przed wyjazdem powiedzieć mi, że CHCE BYĆ W ZWIĄZKU NA ODLEGŁOŚĆ.
-Mówisz poważnie? -zapytałam przez łzy. Spojrzał na mnie prawdopodobnie nie rozumiejąc mojej reakcji. - A gdzie byłeś przez te dni, kiedy tak cholernie Cię potrzebowałam?
Czułam się jak kałuża, która wysycha przez brak deszczu. Albo jak człowiek, który traci powietrze. Ooo, to porównanie idealne, bo dosłownie nie dałam rady oddychać. Bo cholera.. On był tym moim deszczem, powietrzem... ygh wiecie o co chodzi..
Spojrzałam prosto w jego oczy i miałam wrażenie że jest cholernie smutny.
-Wyjdź.- powiedział ledwo słyszalnie. A to jedno słowo unosiło się echem w mojej głowie. Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale równie szybko ponownie zamknęłam je rozumiejąc, że żadne słowa i tak niczego nie zmienią.
To już. Koniec.
Koniec naszej wspólnej historii.
Byłam już za drzwiami, gdy po raz ostatni odwróciłam się, by na niego spojrzeć.
-Kocham Cię.-powiedziałam. Musiałam to zrobić. I wiecie co zabolało mnie najbardziej?
Brak odpowiedzi.
Tak. To był cios prosto w serce.
Chwilę później usłyszałam tylko trzask zamykanych mi przed nosem drzwi.
I miałam wrażenie jakby ktoś właśnie we mnie strzelił.
Na prawdę.
Jakbym ... umierała.
---
- Ja Ciebie też.- odpowiedziałem, gdy byłem pewny, że mnie nie usłyszy.
Nie.. Nie... Nieee!
To nie tak miało się skończyć.
Uderzyłem pięścią w ścianę. Musiałem odreagować.
Co mam do cholery jasnej teraz zrobić?!
Przez te prawie 2 lata myślałem o niej non stop. Spotykaliśmy się codziennie, bo bez niej każdy dzień był stracony.
TAK. TAK IDEALNIE BYŁO.
Mieliśmy nawet wspólnie plany na przyszłość. Po gimnazjum mieliśmy iść razem do liceum. Interesowało nas to samo. Te same kierunki.
To mogła być miłość na całe życie.
Kompletnie jej nie rozumiem! Czemu tak się zachowała? Czemu nie chciała ze mną być?
Nie.
Nie mogę przecież teraz o tym myśleć.
To i tak nic nie da.
-Ona odeszła Sasuke. Już nigdy więcej jej nie zobaczysz. Musisz żyć dalej, jakby nigdy nic. - powiedziałem sam do siebie nie mając nawet pojęcia jakie to wszystko będzie cholernie trudne.
---
Biegłam do domu. Przynajmniej miałam nadzieje, że biegnę w dobrą stronę, bo przez łzy nie widziałam dosłownie nic.
Rozejrzałam się dookoła, ale jedyne co widziałam to rozmazane domy i ulicę. Przetarłam oczy. Gdzie ja w ogóle jestem i, cholera jasna, czemu nie mogę się uspokoić!
-Sakura!- usłyszałam wołanie. Nie musiałam nic widzieć, od razu wiedziałam kto to i w duchu dziękowałam Bogu, że zesłał mi go tu i teraz.
-Itachi.- wyjąkałam. Widziałam przed sobą rozmazaną sylwetkę Uchihy. Szybko przybliżyłam się do niego i objęłam najmocniej jak potrafiłam. Tak, zdecydowanie tego właśnie potrzebowałam. -To nie miało prawa się tak skończyć. -chciałam to wykrzyczeć, ale skończyło się na tym że nie byłam pewna nawet czy zrozumiał i usłyszał cokolwiek. Mój głos okazał się bowiem być cichy i zachrypnięty.
-Wiem mała, wiem. - powiedział. Jego głos mnie uspokajał. -Zawsze powtarzam, że Bóg robi wszystko, abyśmy mieli jak najgorzej. Bawi się nami.- Itachi był ateistą, więc jego wypowiedź kompletnie mnie nie zdziwiła, jednak nie zgadzałam się z nią. Wierzę, i nie sądzę aby Bóg miał z tym jakkolwiek do czynienia.
-Nie gadaj głupot Itachi. -westchnęłam.
-Dobra, okej. Powiem inaczej.. -mówiąc to odsunął mnie od siebie i trzymając za ramiona trzymał prosto przed sobą.
Cholera. Był taki podobny do Sasuke.
-Mój młodszy braciszek w zasadzie nie zna się na uczuciach. - pff, no co ty nie powiesz....- ale jestem pewny, że bardzo cię kocha i nic tego nie zmieni. To idiota, fakt, ale musisz mu wybaczyć.
-Itachi problem w tym, że wyjeżdżam. Nie pamiętasz!? Nie będzie mnie. Nie będzie i nie będziemy się już widywać. Już nigdy. Rozumiesz? Więc to nie ma najmniejszego znaczenia czy mu wybaczę czy nie. -powiedziałam i coraz bardziej zdawałam sobie sprawę że im więcej myślę o przeprowadzce tym bardziej mi niedobrze. -Muszę już iść.
-Dasz radę?- zapytał widząc zapewne w jak okropnym jestem stanie.
-Tak. - sama nie byłam tego do końca pewna, ale nie chciałam robić problemu.
Trochę się uspokoiłam, więc po chwili wzorkiem odnalazłam swój dom, który swoją drogą był zadziwiająco blisko. Wchodząc do domu prawie od razu zobaczyłam Sasoriego chodzącego po domu. Zawsze tak robił gdy był zdenerwowany lub miał jakiś problem.
-Hej.- powiedział smutnym głosem. Chyba pożegnanie z Itachim nieźle dało mu w kość. Podszedł do mnie i otarł łzy, które nadal spływały po moich policzkach. -Nie płacz, nie warto.
- Muszę się jeszcze spakować. - uśmiechnęłam się lekko i wymijając go udałam się do pokoju. Zignorowałam to, co powiedział bo w zasadzie nie wiedziałam jak mogę mu odpowiedzieć.
Szybko znalazłam się w pokoju a tam wszystko dobiło mnie jeszcze bardziej. Na ścianie wisiało przecież mnóstwo zdjęć z Sasuke i innymi.
Kompletnie o nich zapomniałam.
Zaczęłam je wszystkie pośpiesznie zdejmować. Chciałam je mieć dla siebie, w Nowym Jorku.
-Sakura! Masz pół godziny! -usłyszałam  głos mamy i znowu zaczęłam płakać.
Gdy zdjęłam już wszystkie zdjęcia wyjęłam z szafy 2 ogromne walizki i pakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Wszystkie moje ulubione koszulki, spodnie, bluzy... Oczywiście nie obyło się bez bluzy i koszulek Uchihy.
Swoją drogą jedną z nich ubrałam na podróż.
Nadal pachniała nim.
-Już gotowa? -usłyszałam głos Pakury. Dziwne. Myślałam, że już wczoraj pojechała do siebie.
-Prawie. A co ty tu robisz?
-Chyba nie myślisz że pojechałabym bez pożegnania? -uśmiechnęłam się. Pakura była najwspanialszą siostrą na świecie. Zawsze bardzo ją podziwiałam, a zarazem zazdrościłam jej.
Ma super życie. Jest naprawdę przepiękna. Ma ciemne włosy i rude pasemka. Może wydaje się to dziwne, ale uwierzcie mi- wygląda nieziemsko. Oczy ma takie hmm.. piwno rude. Jest na dobrych studiach, ma super chłopaka i przede wszystkim nie musi zostawiać go i wyjechać!
-Będę za wami bardzo tęsknić. - powiedziała gdy zobaczyła, że nie mam zamiaru nic mówić. -Wiem,że obwiniasz teraz o wszystko rodziców i jesteś bardzo zła ale zobaczysz, że wszystko będzie dobrze. A teraz chodź, pomogę ci się pakować.

Pakowanie nie zajęło nam dużo czasu. Teraz wystarczyło mi tylko spakować torbę podręczną.
Wzięłam słuchawki, telefon, ładowarkę, kosmetyczkę i książkę, którą dostałam od Sasuke na święta.
-Sakura pośpiesz się! Nie mamy całego dnia! -krzyczała już setny raz mama.
-Już idę, idę!
Ostatni raz spojrzałam na mój pokój i znowu zrobiło mi się niesamowicie przykro.
Stanęłam przed lustrem i starannie przetarłam oczy. Tak, żeby się przypadkiem nie rozmazać. Byłam ubrana w szary dres tak, aby było mi wygodnie. Mimo tego dresu i zapuchniętych od płaczu oczu wyglądałam bardzo ładnie. W ogóle cała moja rodzina była jakaś taka ładna...
Przecież Pakura i Sasori...
Każdy w szkole się za nimi zawsze uganiał.
Chyba dlatego czuję się dużo gorsza od nich.
-Sakura na litość boską! -o nie, czemu ta kobieta nie może mi dać ani chwili spokoju? -Mówię ci od pół godziny że musimy już jechać a ty stoisz i pindrzysz się przed lustrem!
-Sama wiesz, że ten wyjazd to ostatnie co chce teraz robić. - powiedziałam spokojnie. Nauczyłam się już życia z tymi rodzicami. Spokój to podstawa.
-Ale ja się nie pytam co ty chcesz teraz robić.. Musisz zawsze wszystko utrudniać? - jak zawsze, kochana.
Zignorowałam jej słowa i zbiegłam na dół gdzie czekał już tata i Sasori.
-Na reszcie! Ile można na ciebie czekać? - Wywróciłam oczami.
Nie miałam zamiaru mu odpowiadać.
Szybko wyminęłam ich i wyszłam na zewnątrz. Przed domem zobaczyłam Pakurę więc wsiadłam do jej samochodu.
-W tym całym pośpiechu nawet nie zastanawiałam się kto zawiezie nas na lotnisko.- zaśmiałam się. Pakura nie zdążyła nawet nic odpowiedzieć, bo do samochodu wparowała cała reszta rodziny.
Ich zachowanie było jakieś dziwne.
Sasori usiadł obok mnie i od razu włożył słuchawki i puścił muzykę.
Dobra, to rozumiem -normalny odruch nastolatka.
Ale rodzice?
Słowem nawet się do Pakury nie odezwali. A przecież to ich ukochana córeczka.
Eh, dość tego Sakura. Zajmij się sobą.
Boze, to juz na prawde koniec?
No wez przestań, nie możesz uczynić jakiegoś niesamowitego cudu?
Mam pomysł!
Jakieś małe trzęsienie ziemi? Odwołane loty? Cokolwiek!
Może tata uzna to za znak!
Ygh, nie wiem, nie znam sie na tym, to ty jestes cudotwórcą, nie ja... Jestem
pewna, że coś wymyślisz. No bo przecież to się nie może tak skończyć!
No, tak przynajmniej myślałam.
Przez pierwsze 2 godziny drogi.
Gdy byliśmy już na lotnisku i wsiadaliśmy do samolotu cała nadzieja umarła.
Żegnaj, moje życie.

Sasusaku-mynewOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz