We and fire

48 5 0
                                    


Ostatnio dużo myślę. Nigdy wcześniej nie zwracałam uwagi na otaczający mnie świat, na ludzi, którzy są mi obojętni, na ich emocje. Nie było to dla mnie ważne. Ot, nieistotne elementy życia.

Dużo się zmieniło. Mam więcej czasu, więc zapełniając pustkę w moim żywocie, myślę. Kreuję. Marzę.

I na oślep podążam za tworami mojej wyobraźni.

Ciszę zastępuję rozmową.

Samotność - przyjaciółmi.

Obojętność - marzeniami.

Ale pustka w sercu nadal zostanie. Nie zastąpię jej niczym.

Trudno jest uwierzyć, że zamiast zimnej celi jest ciepły pokój, że zamiast twardego, dziurawego materaca, wygodne łóżko, brudnych i postrzępionych łachmanów, modne i drogie ubrania. Że nie jestem sama na tym świecie, tylko otoczona rodziną i przyjaciółmi.

Tak, rozmawiam z nimi. Nie krzyczę tak jak inni, nie płaczę, nie modlę się. Trwam nieruchomo w kącie, często marznąć, wierząc, że wspomnienia to rzeczywistość.

Zgrzyt starych, nienaoliwionych drzwi, które muszą mieć więcej lat, niż ja sama, sprawia, że drżę. Gdy tylko się uchylają, dochodzi mnie uszu okropny krzyk. Krzyk szaleństwa, rozpaczy i bezradności. Samotności. Do celi wchodzi starszy mężczyzna, bez słów podchodzi do mnie i kładzie tacę z czerstwym chlebem przede mną. Mój wzrok pada na jego sporej wielkości brzuch, mundur ledwo się na nim trzyma. Widząc, że się mu przyglądam burczy gniewnie pod nosem. Przesuwam spojrzeniem w dół, oglądając uważnie spodnie, a nawet skarpetki, które wystają z czarnych, potężnych buciorów, byle by nie widzieć jego twarzy.

Na każdej widzę te same emocje, niesmak, te same puste oczy. Brzydzą się mnie i wszystkich więźniów. Wiem to. Wszyscy wiemy.

Strażnik wychodzi, stukając obcasami butów na kamiennej posadzce. Trzaśnięcie drzwiami, zgrzyt zamykanego zamka. Krzyk szaleńca ucichł. Zapadła cisza. Martwa cisza.

*******

Słońce powoli znika za Wielkimi Górami, które słusznie zostały tak nazwane. Wiatr powoli wzmaga się, szarpiąc moje potargane, dziurawe ubranie, bawiąc się moimi pozlepianymi od potu i brudu włosami. Czuję go na twarzy, orzeźwienie, przebudzenie. Kruki latają nade mną, kracząc i hałasując. Wzdycham wyczerpana, jednak usatysfakcjonowana. Czuję się lekka, wolna i niepokonana. Z nonszalancją, jak zwykł mawiać mój ojciec, opieram się o stare, spróchniałe drzewo, które kołysząc się i skrzypiąc pod naporem wiatru, daje mi pewną ochronę przed zimnem. Kolejny mocniejszy powiew przynosi ze sobą dym, gnę się w pół, łapiąc się za brzuch i kaszlę. Gdy ponownie się podnoszę, w moich oczach odbija się niewielki, kamienny zamek, stojący w czerwonych płomieniach. Patrzę zafascynowana na ogień, wielki pożar, wielką siłę, morderczą i niepokonaną. Krzyki ludzi już dawno ucichły, teraz słyszę tylko trzask palonego drzewa, krakanie kruków i szum wiatru.

- Nie jestem z tobą bezpieczny.

Odwracam się, słysząc za sobą cichy, acz pewny głos. Uśmiecham się lekko i krzyżuję ręce na piersi, słysząc słowa postawnego mężczyzny.

- Więc po co pomogłeś mi uciec? - pytam, podnosząc brwi. Robię krok w jego stronę, a on nie odsuwa się.

- Skąd wiesz, że to ja?

Śmieję się cicho i podchodzę do niego bliżej. Obcy mruży oczy, uśmiechając się drapieżnie. Łapie mnie za ramiona, widocznie ciekawy mojej odpowiedzi.

- Jesteśmy sami na tym pustkowiu. Wszyscy, którzy tam byli - przerywam na chwilę, pokazując ruchem głowy zamek, stojący w płomieniach - zostali spaleni żywcem. Jedyną osobą, która mogła to przeżyć byłam ja i mój wybawiciel.

- Musiałaś ich spalić? - nie traci czasu na potwierdzanie mojej tezy, obydwoje wiemy, że to prawda. Uśmiecham się, słysząc zasadniczy ton mężczyzny,

- W środku było mnóstwo drewna. Nie mogłam przegapić takiej okazji. - Odsuwa się ode mnie, opuszczając ręce, ja również robię krok w tył. - Teraz moja kolej na pytania.

- Więc pytaj.

- Jak się nazywasz?

- Nie powiem.

- Skąd wiedziałeś, że tu jestem?

- Nie powiem.

- Czemu pomogłeś mi uciec?

- Jesteś mi potrzebna.

- Do czego?

- Nie powiem.

Wzdycham zirytowana, patrzę na jego spokojną i opanowaną twarz, na brązowe, obojętne oczy, pewną siebie postawę, umięśnione ciało. Wojownik. Albo zdrajca. Albo wojownik i zdrajca. Nie dowiem się nic więcej, więc prycham i mijam go. Ruszam przed siebie, czując żar ognia na plecach. Po chwili słyszę kroki. Uśmiecham się do siebie, czując jak wzrasta we mnie podniecenie. Nowe życie. Nowy świat przede mną. Nowy cel, nowe przygody. Marzenia.

- Gdzie idziemy? - prycham, gdy słyszę jego pytanie. Szybko się reflektuje i dodaje: - Co chcesz zrobić?

- Zamierzam przeżyć, Nieznajomy. Zamierzam przeżyć jeszcze długie lata, niezależnie, jaki będzie tego koszt. I niezależnie, czy dotrwasz ze mną do końca, czy też nie. 

PajęczynyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz