O tym, jak Słońce wybuchło

5 1 0
                                    


W ciemnym, dusznym pokoju, w którym unosił sie zapach palonego drewna i zapachowych świeczek, w którym przedmioty leżały na podłodze i na meblach tworząc prawdziwy chaos, w którym na ścianach migotało mnóstwo odblaskowych gwiazdek przyklejonych lata temu, w którym przygnębienie czuć było od pierwszej chwili, siedziałam ja.

Siedziałam na podłodze, owinięta w gruby, niebieski koc, na stopy wciągnęłam stare skarpetki, które chociaż dziurawe, nadal sprawiały, że czułam się bezpieczniej. Wokół mnie czyste, nie zapisane kartki mieszały się z brudnymi, pogiętymi, pełnymi losowych słów. Trzymając w ręce długopis, wbijając wzrok w kolejny biały arkusz czułam się jak żołnierz staczający najcięższą bitwę w swoim dotychczasowym życiu. Moim karabinem był długopis, przeciwnikiem natchnienie, wena, emocje, myśli. Wszystko. Nic. Z frustracją odrzuciłam stertę kartek i schowałam twarz w dłoniach.

"To twoja wina. To wszystko twoja wina"

Zadrżałam, marząc o tym, żeby głos ucichł, zniknął, wyparował. Żeby go nie było. Jak mam wrócić do swojego życia, gdy te słowa mi je zabrały? Po prostu, ot tak. Nagle mój świat skurczył się do tych dwóch zdań, które widzę, wyświetlone na telefonie, gdy zamknę oczy, które słyszę, gdy nastaje cisza, które czuję, gdy przestaję czuć cokolwiek innego. Boję się.

Moje emocje, uczucia powoli wyparowywują. Powoli staję się niczym, pustym w środku budynkiem, w którym nie zostało nic oprócz sprawiających złudne wrażenie, że nic się nie zmieniło, ścian.

Jak wyglądał początek końca? Był piękny, zapowiadał piękną wiosnę, ze śpiewającymi ptakami nad głową i słońcem świecącym prosto w twarz. A słońce to mówiło do mnie "Kocham cię". A ja mu odpowiadałam: " Ja ciebie też". I cały czas ta piękna, niemal parząca swym wewnętrznym ciepłem, gwiazda zbliżała się do mnie, a ja do niej. Jej grawitacja stała się moją grawitacją. Jej galaktyka była moją galaktyką. Czy ktoś by przewidział, że słońce może wybuchnąć?

Niestety, mi to nawet przez myśl nie przeszło. Więc trwaliśmy tak, w kosmosie czas płynie inaczej, inni ludzie byli zbyt oddaleni od nas, abyśmy się nimi przejmowali. I byliśmy. I staliśmy. I chcieliśmy. I...i... Coś nas od siebie oderwało, mała asteroida, niepozorna, wściekle sycząc, sypiąc gorącymi, wrzącymi od złości iskrami, przemknęła między nami, rozdzielając nas. Wypadłam z jego grawitacji szybko, boleśnie, brutalnie. I przez jakiś czas wędrowałam samotnie po kosmosie, nie mogąc się zatrzymać, pędzona niepowstrzymaną siłą fizyki, mijając obojętnie innych ludzi, szukając nowych słońc, myśląc jednak ciągle o starym. Aż w końcu wytworzyłam swoją własną grawitację, zatrzymałam się, zbudowałam od początku swój świat. Grawitacja z początku była słaba, lecz rosła w siłę z dnia na dzień. Dopóki piątego września nie otworzyłam telefonu. Dopóki nie przeczytałam jednej wiadomości. Dopóki cały mój nowo ułożony świat nie legł w gruzach, a jego resztki rozsypały się tak daleko, że nie było możliwości go poskładać.

"To twoja wina.To wszystko twoja wina"

Dnia piątego września moje słońce zniknęło.

Dnia piątego września moje słońce stało się moim przekleństwem.

Dnia piątego września moje słońce skoczyło w głęboką otchłań zimnego oceanu.

Oceanu pełnego niespełnionych marzeń, nadziei, oczekiwań. Pełnego bólu i samotności. Oceanu wręcz przepełnionego po same granice śmiercią.

I to moje słońce wciągnęło mnie za sobą w ten ocean. Za sobą. Za sobą. I nie potrafię się z niego wynurzyć. Tonę. Jeszcze moja głowa unosi się nad powierzchnią. Jeszcze moje usta łapią powietrze. Ale niedługo.

Nie chcę umierać, mamo, tato.

Jak jednak mam przeżyć skoro wyrzuty sumienia, tajemnica skrywana tyle czasu ciągną mnie na dno? Na samo dno. 

PajęczynyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz