Sunset

22 4 0
                                    


Za chwilę dzień się skończy. Za kilka minut słońce zniknie za horyzontem, nastąpi ciemna i groźna noc, a na jego miejsce pojawi się srebrny księżyc - wieczny strażnik snów. Ptaki ucichną, wilki rozpoczną łowy, nocne życie będzie przebiegało zgodnie z naturą. Tak jak zawsze. Uśmiechnęłam się lekko do zachodzącego słońca, które wydawało się zwlekać z rozstaniem. Jego jasne promienie sięgały jeszcze moich wiszących nad przepaścią stóp, którymi machałam wesoło. Tak, słońce, pora się pożegnać. Niedługo się spotkamy z powrotem, ale na razie musisz odejść. Podparłam się rękami i zwróciłam twarz ku coraz ciemniejszemu niebu. Poczułam na dłoniach wilgotną rosę, lekkie muskanie ździebeł traw. Przymknęłam oczy, czując się jak królowa. Królowa nieba i ziemi. Całego świata.

Kilka lat temu podczas podobnie pięknego zachodu słońca, razem ze starszą siostrą siedziałyśmy na starym molo nad morzem.Tak mi się spodobało to miejsce, że spytałam się jej, czy będziemy przychodzić co roku w to miejsce. "Tak, słoneczko, ty będziesz siedziała tu, w tym właśnie miejscu, a ja będę na ciebie patrzyła z góry". Nie zrozumiałam, ale smutek w jej głosie sprawił, że do oczu napłynęły mi łzy. Nie chcąc pokazać słabości starszej siostrze, zerwałam się na równe nogi i uciekłam. Nie dogoniła mnie, nie wołała.

Rok później zmarła.

Miała raka.

Uśmiech zniknął z mojej twarzy, na tą myśl. Westchnęłam ciężko, spoglądając na słońce, które powoli opuszczało tą część planety.

Znikało z mojego pola widzenia tak, jak moja siostra mi. Marniała z dnia na dzień, było z nią coraz gorzej. Starałam się jej pomagać, być pełna radości, uśmiechać się jak najczęściej, jednak za każdym razem, gdy ją spotykałam łzy napływały mi do oczu. Nie dałam rady. Oh, tak bardzo chciałam jej pomóc, a nie potrafiłam. Nie potrafiłam wziąć się w garść, nie mogłam zrozumieć, dlaczego to właśnie ona odchodzi. Każdego dnia budziłam się z coraz większymi wyrzutami sumienia, czując, że dzień rozstania jest coraz bliżej...

Wstałam, otrzepując stare spodnie po mamie z trawy i ziemi. Słońce już prawie całe znikło, nade mną niebo pociemniało, pojawiły się gwiazdy. Wyciągnęłam przed siebie dłonie, układając je w taki sposób, by było widać pomiędzy nimi słońce. Uśmiech wrócił na twarz, choć już nie tak radosny jaki był przedtem.

W dniu pogrzebu złożyłam obietnicę. Przysięgłam kwiatom, chmurom, słońcu, gwiazdom i księżycowi, że nie będę stać bezczynnie, widząc, że ktoś potrzebuje pomocy. Obiecałam sobie, rodzinie, przyjaciołom, obcym ludziom, że będę pomagać. Nie chciałam więcej się czuć tak bezradna i bezużyteczna. Chciałam pomagać, mieć świadomość, że zrobiłam co mogłam. Obietnica obowiązuje do dziś. Trzy lata od pogrzebu. Trzy lata nieustannej pomocy. Trzy dobre lata.

Usłyszałam za sobą stłumione przez trawę kroki. Oczy mi zabłyszczały, gdy tylko się domyśliłam kto to.

- Cześć, tato - szepnęłam, nie odwracając się

- Cześć, córciu - odpowiedział swoim niskim, gardłowym, lecz dla mnie całkiem idealnym głosem. Pierwszym, który na dobre zamieszkał w moim sercu. - Chyba pora się pożegnać, prawda?

- Tak... Tak myślę.

Uniosłam dumnie głowę, podnosząc przy tym nad nią rękę. Pomachałam nią powoli w kierunku zachodzącego słońca. W tej samej chwili tata podszedł do mnie i mnie przytulił. Jego ramiona mocne i pewne dały mi poczucie bezpieczeństwa i wrażenie wszechmocy. Teraz mogę zrobić wszystko wraz z tatą.

Słońce zaszło...

PajęczynyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz