Fiołkowe dusze

3 1 0
                                    


Ptaszek przysiadł na gałęzi klonu. Chowając się wśród powoli rozkwitających zielonych liści, złożył niebieskie, drobne skrzydełka i z zaciekawieniem spojrzał na scenę odbywającą się tuż pod nim. Przekręcił małą główkę, uważnie wsłuchując się w każdy dźwięk, w każde słowo padające między dwójką ludzi. Przez chwilę siedział tak, urozmaicając sobie nudną monotonię dnia nową rozrywką, aż do czasu, gdy powietrze przeszył krzyk. Rozdarł ciszę, tak boleśnie raniąc swoją nienawiścią i złością biednego ptaszka, że on sam podskoczył raz i drugi i odfrunął z niechęcią.

Krzyk ten, który zaczął swoją wędrówkę tuż przy ostatniej linii drzew, szybko się niósł przez cały las, zarażając mieszkańców lasu. Dotykał stare, potężne drzewa, które niewiele sobie z niego robiły, wręcz nawet kpiły z niego, lecz zdarzało mu się również musnąć małe pisklęta, wrażliwe i właściwie bezbronne, które uginały się pod jego siłą.

Co jest ptaszkiem w tej historii, a czym las?

Kim jestem ja?

Jestem krzykiem. Jestem bezradnością. Jestem gniewem. Płonącym bezustannie, trawiącym wszystko na swojej drodze, bo nie potrafię się go pozbyć. W mojej duszy jest tylko on. Gniew. Gniew. Gniew.

Stojąc bez butów na wiosennej trawie, jeszcze wilgotnej od rosy, muskającej moje łydki, patrzę na osobę stojącą naprzeciwko mnie. Również bez butów. On również patrzy na mnie, nie odrywając wzroku od mojej twarzy. Żadne z nas tego nie robi. Nasze piersi falują, jak po wysiłku, chociaż to gniew nas wykańcza, nasze ciała drżą, usta same się otwierają, aby cos powiedzieć, ale nie mamy odpowiednich słów. Tylko spojrzenia są twarde jak skała.

Dopóki niebieski ptaszek nie przeleciał tuż nad jego głową. Moje oczy natychmiast skierowały się ku niemu. Ten, który stał przede mną również spojrzał za stworzonkiem. I jak na zawołanie zerwaliśmy się biegiem w pogoni za nim wgłąb lasu. Pomiędzy mną, a mężczyzną pojawiła się wielka odległość, jaka jeszcze nigdy nas nie dzieliła. Mimo wszystko biegliśmy w tym samym kierunku. Za ptaszkiem. Goniła mnie złość, dodawała sił. Pędziłam. Niebieski kolor wyróżniał się wśród zieleni liści i brązowych gałęzi. Nie leciał szybko, jednak nie mogliśmy go dogonić. Potknęłam się, lecz biegłam dalej, bez wytchnienia, w głąb lasu. Nie zastanawiałam się. Potem On również się potknął, lecz nie przystanął nawet na chwilę. Mój wzrok skierował się ku niemu na ułamek sekundy, gdy moje stopy ponownie nie posłuchały rozkazu, bijącego od reszty ciała: Biegnij! Biegnij! Zahaczyły o wystające korzenie. A potem znowu. I znowu. Bez przerwy. A odległość, z każdym potknięciem, z każdym błędem zmniejszała się pomiędzy mną, a mężczyzną, który od zawsze był dla mnie chłopcem. I powoli znów się w niego zmieniał, z każdym centymentrem który nas do siebie przybliżał. Biegliśmy, biegliśmy, biegliśmy. Palący ból nagle rozlał się po moich łydkach, udach, piersi. Rozprzestrzeniał się szybko, pojawiał się w każdym zakamarku mojego ciała. Przestałam myśleć o ptaszku, o celu, moje myśli zajmował ból. Chciałam krzyczeć, lecz nie wiedziałam czy krzyczę. Ból mnie pożerał, pochłaniał.

Potknęłam się, lecz nie zdołałam odzyskać równowagi. Krzyk w końcu uciekł z moich ust. Prośba o pomoc. Poczułam, że lecę, widziałam przed oczami ziemię, twardą, nieprzystępną. Zbliżała się nieubłagalnie, z przerażającą szybkością.

I nagle jej widok zastąpiło mi błękitne niebo. Puszyste chmurki leniwie poruszały się po nim, słońce świeciło mi prosto w oczy, dopóki nie zasłoniła go czyjaś głowa. Mój przyjaciel. Mój chłopiec. Mój ukochany. Twarz rozświetlał mu łagodny uśmiech. Wyciągnął do mnie rękę. Poczułam jak ląduje na plecach miękko, jakbym spadła na poduszki. Dopiero wtedy podałam mu dłoń, pozwoliłam sobie pomóc wstać.

Gniew zniknął. Ból zniknął.

Biegliśmy dalej, przeskakiwaliśmy nad powalonymi konarami i omijając krzaki. I znowu na chwilę oderwaliśmy wzrok od ptaszka, spojrzeliśmy przed siebie. A przed nami pojawił się ciemny tunel. Drzewa wyciągały ku nam swoje szpony, a my brnęliśmy w tą nieprzejadnaną ciemność. Ogarnął nas strach. Strach paraliżujący. Strach sprawiający, że nie ma się czym oddychać, że cały świat wokół wiruje, a ty czujesz, że nie możesz nic zrobić, oprócz przypatrywania się.

Poczułam musnięcie na nagim ramieniu, zaraz potem ktoś położył mi dłoń na nim.

Dotyk był jak boleśnie szybkie obudzenie z koszmaru nocnego. Zaczerpnęłam świeżego powietrze i spojrzałam na mężczyznę stojącego obok mnie. Szarpnęłam jego ręką, chcąc go wybudzić z transu. Musimy biec! Musimy biec! Brnąc przed siebie.

Zamrugał. Spojrzał na mnie.

Ruszyliśmy dalej.

I wybiegliśmy spomiędzy drzew. Na polanę, na której środku stał mały, drewniany domek. A wokół niego wśród niesamowicie zielonej trawy, rosły piękne fiołki. Rozejrzeliśmy się za ptaszkiem.

Zniknął.

Więc skierowaliśmy się ku domku.

***

- Nad czym tak myślisz?

- Nad sobą.

- Tylko?

- Nad tobą też.

- O nas?

- O nas.

Uśmiecham się, włosy opadają mi na twarz, gdy się pochyla w moim kierunku. Jego oczy z pozoru zwyczajne, przypominają mi o tym co jest najważniejsze. Pokazują mi jego duszę, polanę usianą fiołkami, które tak uwielbiam wąchać. Jego dłonie przypominają mi o jego pracy i wytrwałości, korę drzewa, w której są wyżłobione koryta. Całość jednak przypomina mi o jednym. Jego usta, nos, brwi, barki, brzuch, nogi, nawet mały palec u stopy każą mi pamiętać o jednym.

Jest przy mnie.

PajęczynyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz