-Gdzie się wybierasz? - ścisnął mój nadgarstek.
- Pobito mnie, prawie zgwałcono, porwano oraz śmiejesz się ze mnie więc to chyba zrozumiałe, że chcę iść w jakieś bezpieczne miejsce ( o ile takie gdziekolwiek istnieje).
Do domu nie mam po co wracać..
-Nigdzie nie idziesz - stwierdził stanowczo.
-Ahh tak? Niby dlaczego? Nie zabronisz mi.
- Uwierz mi, że zabronię- mój nadgarstek już nie wytrzymuje jego uścisku.
-Puść mnie.
-Nigdzie nie idziesz.
Zostajesz ze mną. - czułam jak łamie mi kość.
-To boli! Jeff puść mój nadgarstek!-
Łzy napływały mi do oczu.
Starałam się mu wyrwać, ale było gorzej.
Pociągnął mnie do siebie i w tym momencie leżałam pod nim na tych paskudnych panelach.
Okropnie bolała mnie ręką.
Jego oczy łaknęły mordu.
-Jeff... Przestań.. Proszę - łzy spływały mi po policzku.
Otworzył szeroko oczy.
Starł kapiące łzy z mojej twarzy.
Jego wzrok wrócił do normy. Nie..
W nim był smutek, zmieszanie i... Współczucie?
Dziwne jak na mordercę..
Wstał gwałtownie spojrzał na mój nadgarstek i na jego twarzy momentalnie zagościł gniew i złość.
Czyżby był na siebie zły za to co zrobił?
Nie rozumiem już z tego nic a nic.....
-Wstawaj. Idziemy się przejść.. - burknął w końcu.
Kiedy próbowałam wstać nacisnęłam na nadgarstek. Poczułam oraz usłyszałam jak się złamał. Jeff też musiał usłyszeć bo odwrócił się gwałtownie po czym szybko wziął mnie na ręce i wybiegł z tych ruin.
-Co ty Robisz?!
Pobiegł ze mną na rękach w ciemny las. Jęczałam z bólu kiedy .
Jeff przyspieszył. W końcu dotarliśmy do szpitala.. A raczej za szpital. Położył mnie obok wierzby.
-Nie ruszaj się z tąd . Zaraz wrócę. - jak strzała pobiegł w stronę tylnego wejścia.
Bolało jak cholera ale myślałam o reakcji mordercy.. Dlaczego mi pomógł i pomaga? Dlaczego to robi? Dlaczego mnie nie zabił, jak to zwykle robi ze swoimi ofiarami?
Dlaczego jeszcze żyję? Po co żyję.... ?
*
*
*
*
*
*
*
*Jest i następny rozdział. Bardzo dziękuję za miłe komentarze i gwiazdki 😊
Dobranoc ❤