26.

2.1K 97 4
                                    


Wychodząc rano z mieszkania, przytrzasnęłam sobie szalik drzwiami.

Wspinając się trzema, oblodzonymi schodkami, prowadzącymi do szkoły, niemal zginęłam rozbijając sobie głowę o skuty lodem beton.

Z szafki zapomniałam wyjąć książki na pierwszą lekcję.

Idzie o mało co nie roztrzaskałam ekranu w telefonie, kiedy wypadł mi z ręki i tylko cudem upadł na sweter, a nie na twarde kafelki.

Nauczycielom nie potrafiłam odpowiedzieć na najprostsze pytanie, chociaż całą resztę wczorajszego wieczoru spędziłam z nosem w podręcznikach, mechanicznie powtarzając lekcje.

Kuba miał niezły ze mnie ubaw, kiedy na wychowaniu fizycznym ani razu nie udało mi się dobrze przebić piłki nad siatką, choć nigdy nie miałam z tym najmniejszego problemu.

Ledwo przebrałam się po wuefie, kiedy zadzwonił do mnie Damian z pretensjami, że zjadłam mu jego specjalnie odłożone pomidory. Odwarknęłam mu, żeby ruszył tłustą dupę do sklepu i sobie kupił, jeśli tak bardzo mu się pomidorów chce ani trochę nie przejmując się tym, że byłam niegrzeczna i niesprawiedliwa.

A to wszystko przez Michała.

Od wczorajszego wieczoru zachowywałam się jak nawiedzona. Nie potrafiłam się skupić na niczym. Przerastało mnie nawet przejście dwóch kroków bez potknięcia się. Dwukrotnego. Nie miałam już siły, by po raz kolejny coś upuścić, przypadkowo o coś zahaczyć, zatrzasnąć się w ubikacji, czy wywalić się na środku korytarza, zbierając w nagrodę głośne śmiechy pozostałych uczniów.

Do końca lekcji starałam się dosłownie siedzieć bez ruchu. Ida wpatrywała się we mnie zmartwiona. Choć na początku moje dzisiejsze gapiostwo bardzo ją śmieszyło, szybko zauważyła, że byłam na skraju załamania. Nie odezwałam się ani słowem do nikogo od więcej niż trzech godzin. Z każdym 'wypadkiem' jedynie mocniej zaciskałam usta. A wszelkie pytania, dotyczące mojego dzisiejszego 'roztargnienia', zbywałam z niebywałą wprawą. Wszyscy jakby zrozumieli, że miałam gorszy dzień i nawet nie próbowali się do mnie zbliżać.

Ostatni dzwonek. Zerwałam się z miejsca szybkim i, o dziwo, pewnym krokiem, zmierzając w stronę basenu. To nie był dzień treningu. Ale potrzebowałam go dziś o wiele bardziej niż można by się tego spodziewać.

Cały dzisiejszy dzień dał mi w kość. Emocje kotłowały się we mnie.

Rozdrażnienie. Irytacja. Złość. Gniew. Wstyd. Zmieszanie. Niezrozumienie. Frustracja. Strach. Niepewność.

To wszystko siedziało we mnie. I czułam, że jeśli cokolwiek z tym nie zrobię, to za minutę, dziesięć albo za dwie sekundy wybuchnę.

Konrad szykował się do wyjścia, kiedy wpadłam jak huragan do jego kantorka. Zdziwiony moim widokiem, ale jeszcze bardziej zdziwiony moją wojowniczą miną, stał osłupiały. A ja walczyłam o jeszcze pięć minut. Pięć minut pozornego spokoju. Szybko wrzuciłam z siebie prośbę o przełożenie jutrzejszego treningu na dziś. Tonem nieznoszącym sprzeciwu poprosiłam go, by dał mi klucz do szatni. Sięgnął po niego, ale zanim położył go na mojej wyciągniętej dłoni, powiedział mi, że nie może dzisiaj zostać dłużej. Moja pewność siebie lekko się skruszyła. Konrad chyba rozumiał, dlaczego tak bardzo potrzebuję w tym momencie zanurzyć się w wodzie. Poczuć jej spokój. Ale nie mógł zostać. Nie mógł dać mi tego, czego w tej chwili potrzebowałam. Wiedział, że jeśli zostawi mnie samą, mogę przesadzić. Widział, że to ryzyko. Wiedział, że w tej chwili nie myślałam racjonalnie. A mimo to położył kluczyk na mojej ręce.

- Proszę cię, nie rób niczego głupiego.

Odwróciłam się na pięcie, nie czekając dłużej. Ten jeden raz skorzystałam ze szkolnego stroju kąpielowego, nie będąc przygotowana na taki zwrot akcji. Ten jeden raz wcale nie miało to znaczenia.

Serca DekalogOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz