- Lilianne...Na początku czuję jak przyjemny chłód muska lekko moją skórę i otula, tak że błogie uczucie długo wyczekiwanego przez ostatnie kilka dni snu całkowicie mnie przepełnia. Pozwalam mu na to, całkowicie się temu poddaje. Czekam cierpliwie aż ponownie odpłynę, odnoszę tymczasem wrażenie jakby to miłe powietrze zaczynało stopniowo lodowacieć do takiego stopnia, iż ze snu wybudza mnie nic innego jak moje trzęsące się, zupełnie przemarznięte ciało, które zdażyło już jakiś czas temu posinieć. Z tego miejsca czuję nagle paskudny, odpychający, a przede wszystkim duszący zapach pyłu unoszącego się wszędzie wokół, który jak sądzę, zdążył się już dostać nie tylko do moich płuc, ale też oczu.
Kiedy odruchowo próbuję podnieść rękę by przetrzeć oczy, orientuję się, że nie jestem w stanie. Mimo bólu, otwieram oczy i wtem od razu dostaję nagłego ataku paniki z jakim dotąd nigdy wcześniej się ze swojej strony nie spotkałam. Mam związane ręce, szmatę przewiązaną przez usta. Od razu zdaję sobie sprawę z tego, gdzie jestem, a właściwie, gdzie na pewno mnie nie ma. Gdy próbuję przypomnieć sobie ostatnie wspomnienie, które pamiętam, moje myśli szybko przynoszą mi odpowiedź, Baker Street. Spotkanie z detektywem i Watsonem. Co stało się później - tu w pamięci tkwiła luka. Przejęta i pełna obaw pędem podnoszę głowę znad kolan by moment później przeżyć jeszcze większy szok i przerazić się bardziej, niż kiedykolwiek sądziłam to za możliwe gdy spostrzegam przed sobą mężczyznę trzymającego pistolet tuż przed moją twarzą.
- Lillianne! - krzyknął stojący nade mną oprawca tak przeraźliwie głośno, że nie mogąc zasłonić przez bezlitosnym hałasem uszu, z oczu niepostrzeżenie ciekną mi łzy bólu.
- No proszę! Idealnie w porę! - kolejny nielitościwy ryk wydobył się z jego gęby, którego echo pobrzmiewało jeszcze kilka dobrych sekund. Dopiero teraz zdołałam przyjrzeć mu się bardziej. Twarz wydawała mi się znajoma, jednak wciąż byłam zbyt oniemiała ze strachu i zdezorientowana by ją rozpoznać. Zdążyłam spostrzec jednak, iż znajdowaliśmy się w małej, zupełnie niewyremontowanej klitce, z której jedynym wyjściem prowadzącym na zewnątrz był wysoki otwór w zakurzonej ścianie, wyglądający jak przeznaczony na drzwi. Kiedy tylko mój prześladowca zorientował się, iż spoglądam kątem oka na wyjście, zarechotał donośnie, zamachnął się i z całych sił zdzielił mnie dolną częścią rewolweru w lewą skroń, powalając tym samym na brudny grunt. Bezwładnie upadam z twarzą skierowaną w ziemię, chwilowo tracąc wątek mających aktualnie miejsce wydarzeń. Kiedy mija dłuższa chwila, a ja nadal nie wstaję, starszy mężczyzna nachyla się nade mną. Przez głowę przechodzi mi myśl, że może zdążył wyładować już na mnie wszystkie swoje emocje, jednak to wrażenie szybko mija gdy cholernie mocno chwyta mnie za włosy i błyskawicznie pociąga je do siebie, prowokując tym samym mnie do niezależnego od mojej woli podniesienia się na nogi. Tym razem, łzy spływają już masowo, przez co walający się na podłożu piach poprzyklejał się do mojej spuchniętej od bezsilnego płaczu twarzy. Kolejnym zdziwieniem okazuje się fakt, iż nawet gdy stoję, dręczyciel nie zmniejsza uścisku ani trochę, a przykłada ponownie spluwę do mojej głowy, popychając mnie przed siebie, nakazując mi tym sposobem bym szła przed siebie. W tej także chwili dochodzi do mnie dlaczego twarz oprawcy nie wydała mi się obca.
Flashback
Strach jest tu całkowicie adekwatny, bo jakżeby inaczej nazwać uczucie, gdy odkrywasz, że obcy mężczyzna obkleił sobie ścianę zdjęciami wszystkich z twoich zmarłych krewnych?
- Zdjęcia na ścianie detektywa. Był na jednym ze zdjęć Sherlocka. - myślę.
- Malcolm! Nazywasz się Malcolm! - podnoszę głos, próbując zostać zrozumianą przez porywacza mimo zawiązanej w ustach szmaty. Niestety odpowiedź mężczyzny poprzedza kolejny bolesny cios, tym razem popchnął mnie całą na ścianę obok i trzymał przez chwilę.
- Chyba ktoś tu próbuje zgrywać bystrą. - syczy przez zaciśnięta szczękę, naciskając na mnie swoim obrzydliwym, spoconym ciałem. - Nie wysilaj się, i tak zaraz będzie po wszystkim. - prychnął i ponownie pociągnął mnie za włosy, wciąż nie odrywając ode mnie pistoletu. Mimo przerażenia, starałam się na tyle ile to było możliwe racjonalnie myśleć i zebrać jak najwięcej informacji.
Moim oczom ukazały się wysokie schody, na które oprawca również kazał mi się wdrapać mimo mojego niezbyt dobrego fizycznie stanu. Idąc, a właściwie to kulejąc, gdy dotarliśmy już na samą górę, w mroku nocy, która najwyraźniej zdążyła już nadejść, odnalazłam wzrokiem wielki zegar tuż naprzeciwko naszej dwójki. W tym właśnie momencie uzmysłowiłam sobie gdzie jestem. O zgrozo, byłam prawie, że na samym szczycie budynku największej londyńskiej stacji kolejowej - King's Cross. Kolejny już raz nogi ugięły się pode mną, a oddech gwałtownie przyspieszył. Klęczałam z rozdziawionymi ustami na dwudziestometrowej kondygnacji sama z psychopatą, z którym jak się okazało, łączyły mnie więzy krwi co dodatkowo przyprawiało mnie o jeszcze większe zawroty głowy. Czułam całą sobą beznadziejność swojej sytuacji. King's Cross był najwidoczniej w trakcie gigantycznego remontu, przez co o tak później porze nie było mowy o tym by zastać tu kogokolwiek. Sytuacja wydała mi się beznadziejna.
Czując coraz bliżej przysuwający się do mnie pistolet, nie mogłam powstrzymać płaczu, który bardziej można by określić jako zmizerniały jęk, który roznosił się powoli na wszystkie strony. Musiało minąć parę chwil bym uświadomiła sobie jednak, że wśród tej żałosnej symfonii dźwięków, jeden z nich różnił się od reszty, nie był to bowiem mój głos. Unosił się w powietrzu a dochodził z niedaleka, jednak to nie mógł być mój prześladowca, stał zbyt blisko mnie. Z marną nadzieją rzuciłam wzrokiem dookoła mnie, gdy nagle ujrzałam to, czego zupełnie się nie spodziewałam, a w głębi tak bardzo o to błagałam. A właściwie kogo.
***
CZYTASZ
Sherlock: Tuż za mną | cumberbatch & knightley
FanfictionSherlock Holmes: a może jednak istnieje osoba, dla której zapragnie dopuścić do siebie uczucia? Lilianne Ivy: co się stanie, gdy dowie się prawdy o swojej rodzinie? Kiedy zupełnie przypadkowo krzyżują się drogi dwóch osób, na pozór zupełnie rożnych...