rozdział VII

3.1K 200 5
                                    

Mijają dwa tygodnie, odkąd nie mam kontaktu z Damianem. Jest mi trudno - odcinam się codziennie od świata. Tęsknię za nim, choć bardzo mnie zranił. Na koniec kazał spieprzać, dla mojego dobra.
Każdy dzień wygląda tak samo: pobudka, szkoła, dom. Czasem wieczorem wpadnie do mnie Ula, aczkolwiek częściej odmawiam jej wizyt. Nie opowiedziałam jej wszystkiego. Boję się mówić o napadzie na mnie, o tym, że Adam mnie obronił. Jest mi po prostu wstyd.

Dziś jest sobota. Kończę z lekcjami, kiedy przychodzi Ula. Wręcza mi olbrzymią bombonierkę.
- Jedz - posyła mi ciepły uśmiech. Niechętnie odkładam czekoladki na bok.
- Nie mam ochoty.
- Gnijesz - stwierdza, krzyżując ręce na piersiach.
- Co ty dziś się tak odstawiłaś? Masz randkę? - ignoruję jej słowo, po czym zaczynam lustrować wzrokiem jej sylwetkę ubraną w czarne szpilki i białą rozkloszowaną sukienkę.
- Z tobą - chichocze Ulka. - Bo wyciągam cię na imprezę.
- Nie ma mowy! Wiesz, jaki mam stosunek do imprez.
- Tego dupka już tu nie ma - przewraca figlarnie oczami. Mimowolnie się uśmiecham. Ona zawsze potrafi poprawić mi humor.
- Nigdzie nie idę - upieram się.
- Załatwiłam już wszystko z twoją mamą. Dziś przed nami cała noc nieziemskiej balangi! Ubieraj się!
- Ale Ula... - chcę dokończyć, jednak przyjaciółka pociąga mnie za rękę. Zrezygnowana staję przed szafą.
Wybieram niezbyt szczęśliwa czarne spodnie z wysokim stanem i bordowy crop-top. Mimo to Ula karci mnie za wybór spodni i wydobywa z mojej szafy czarną, krótką, rozkloszowaną spódniczkę z wyższym stanem.
- Krótszej już nie mogłaś wybrać? - mruczę niezadowolona, oglądając się w lustrze.
- Jest idealnie!
Makijaż to najkrótsza robota; nie maluję się mocno, więc wystarczy podkład z pudrem, bronzer, tusz do rzęs i pomadka.
Ula obiecała, że nie zabierze mnie już nigdy więcej do Pomarańczy, więc teraz stajemy przed Broadwayem. Nie czuję się zbyt dobrze z tak odsłoniętymi nogami, tym bardziej że co drugi typ dziwnie się do mnie uśmiecha. Ula zamawia mi drinka. Siedzę na wysokim krześle barowym, konsumując wolno kolorowy napój z dodatkiem alkoholu. Chcę do domu.

---------------------------------

Impreza w Broadwayu, na jakiej byłem dwa tygodnie temu była tak dobra, że dziś decyduję się z Lesiem tam wpaść. Zachęca mnie jeszcze ten fakt, że poznałem tam boską Edytę i spędziliśmy razem upojną noc. Laska była konkretna - seks, alkohol i marihuana. A rano już jej nie było. Byłem wówczas zadowolony.
Co dziwne, w klubie nie ma dużo osób. Siadam z Lesiem na sofie przy stoliku, odpalam jointa. Słodki zapach Marii rozpływa się w muzyce.
Po godzinie picia wódki i palenia jointów Lesio sprowadza na naszą sofę dwie blondynki. Jedna od razu siada mi na kolanach. Przyglądam się jej uważnie, kompletnie nie mój typ. Ale ma czym pooddychać, więc uśmiecham się do niej zadowolony z dzisiejszej zdobyczy.
Lesio ma już zajęte usta, a moje płuca domagają się świeżego powietrza. Przepraszam na moment kuszącą blondynkę, zamawiam jej kufel mocnego piwa i wychodzę na dwór. Odpalam jointa. Podchodzi do mnie jakiś facet.
- Adam?
Wypuszczam dym, mierzę wzrokiem kolesia. Pierwszy raz go widzę.
- Zależy kto pyta.
- Mam zadzwonić na policję?
Zaciągam się słodkim dymem.
- Ponieważ? - pytam spokojnie, kiedy wypuszczę resztkę dymu.
- Wiem, że to twoi kumple napadli na sklep gdzie pracuje moja dziewczyna.
- Złapałeś mnie za rękę? - wyrzucam niedopałek i zadeptuję go. Wkładam dłonie do kieszeni.
- Chcesz w pysk?
Wybucham mu śmiechem w twarz i spluwam mu pod nogi.
- Odważ się, pizdo.
- Połamałbym ci ten nos.
- Zrób to - uśmiecham się do niego ironicznie. Niespodziewanie gość uderza mnie w szczękę. Szybko się podnoszę i oddaję mu ze zdwojoną siłą. I tak zaczynamy się okładać. Czuję w zębach krew. Chcę wyciągnąć z kieszeni nóż, jednak mój przeciwnik zostaje ubezwładniony przez dwóch ochroniarzy.
- Nic panu nie jest? - pyta mnie jeden z nich.
- Nie - wycieram krew rękawem, zakładam kaptur i opieram się o ścianę. Zastanawiam się, skąd się wzięli ci ochroniarze. Kiedy odchodzą, zza ich pleców wyłania się Weronika.
Kurwa mać.
- Pogięło cię? - naskakuję na nią zdenerwowany.
- Co?
- Co, myślałaś że ci podziękuję za pomoc? - zaczynam nerwowo się śmiać.
- Ja...
- Wiesz co by było, jakby któryś z tych ochroniarzy mnie rozpoznał?
- Nie obchodzi mnie to - odpowiada stanowczym głosem. - Chciałam ci pomóc. Podziękować za to, że ty pomogłeś mnie.
Milczę chwilę. Nie patrzę na nią. Denerwuje mnie.
- Podziękuj mi chociaż - krzyżuje ręce na piersiach.
- Jaka ty jesteś naiwna.

--------------------------------

Może faktycznie nie powinnam wołać tych ochroniarzy. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam.
- Spieprzaj gnoju - warczę do niego. Ten chce jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdąża. Dostaje mocny cios od biegnącego typka, który wcześniej się z nim bił. Adam przewraca się, nieznajomy ucieka.
Rozmyślam chwilę o tym, co powinnam zrobić. Podbiegam do niego, nachylam się.
- Żyjesz? - klepię go w ramię. Adam nie odpowiada. Chowa krwawiącą twarz w wielkich, pokaleczonych dłoniach. Odsłaniam mu powoli i niepewnie twarz. Nieco się boję.
- Idź stąd - odzywa się przez zaciśnięte z bólu zęby.
- Złamał ci nos?
- Wypieprzaj stąd - mówi coraz bardziej zirytowany. Syczy z bólu. Przykładam rękaw płaszcza do jego nosa; plami mi materiał.
Adam otwiera intensywnie zielone oczy.
O cholera.
Co to za oczy.

Piękna i bestiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz