Rozdział I

19.7K 1.1K 135
                                    


Obudziłam się dość wcześnie. Ręką wymacałam budzik i spojrzałam na godzinę. Do szkoły zostało jeszcze długo, ale ja nie byłam już śpiąca. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Tak bardzo nie chciało mi się iść do szkoły. Bo kto lubi do niej chodzić? Niestety, taki miałam obowiązek. Miałam szesnaście lat, już prawie lato, ale starałam się o wzorową frekwencję.

Wzrokiem zaczęłam szukać mojego wózka.

Mój wózek stał na końcu pokoju. Westchnęłam ciężko. Gdy spałam, pewnie przez przypadek odepchnęłam go, przez co podjechał pod samą ścianę. Co miałam zrobić? Jestem dużą dziewczynką i potrafiłam sobie poradzić. Zjechałam z łóżka i wylądowałam na tyłku. Nie zabolało, bo zamortyzowałam się rękami. Od dzieciństwa byłam niepełnosprawna, dlatego moje ręce starły się bardzo silne. Nie miała problemów z podciąganiem się, czy pchaniem swojego wózka z taką siłą, że dorównywałam szybkością sprinterom. Byłam z siebie dumna. Ale najlepsze jest to, że mogę chodzić, muszę tylko uzbierać odpowiednią kwotę na zabieg i rehabilitację, a potem będzie w porządku. 

Musiałam już iść do szkoły. Ubrana, najedzona i spakowana, zawiesiłam plecak na specjalnym wieszaczku przy wózku. Położyłam ręce na kołach i wprawiłam je w ruch. Nie miałam domu, takiego swojego z rodziną. Mieszkałam w internacie. Przynoszono mi śniadanie, gdyż jadalnia znajdowała się na piętrze. Jeszcze nie opanowałam zdolności wjeżdżania po schodach, ale na pewno już niedługo.

Zaśmiałam się sama do siebie i wyjechałam. Nie miałam progu w pokoju, ale one zupełnie mi nie przeszkadzały. Potrafiłam na nie wjechać bez najmniejszego problemu.

W szkole jak zawsze lekcje się dłużyły. Było gorąco, nikomu nie chciało się uczyć, a nauczyciele i tak tłukli z nami materiał. Nie wiedziałam po co, skoro testy napisane, a nawet wyniki już przyszły.

Po lekcjach nie tak szybko wróciłam do domu. Razem ze znajomymi staliśmy na parkingu przed szkołą i gadaliśmy.

- Wiesz co, Betty, ty to z jednej strony masz fajnie. Jak idziesz na jakiś koncert, to nie musisz stać, bo siedzisz, w autobusie zawsze masz miejsce i w ogóle - zaśmiał się do mnie kolega.

- Po pierwsze, gdzie by mnie na koncert wpuścili i nic bym nie widziałam, po drugie jak bym ci do autobusu wjechała? W naszej okolicy nie ma takich dla inwalidów.

- To jak ty do szkoły dojeżdżasz? - spytała mnie koleżanka, jakoś nikt się jeszcze tym nie zainteresował, aż do dziś.

- Normalnie, na wózku.

- A w zimie?

- Też.

- Jesteś taka silna?

- A no jestem - wzruszyłam ramionami. - Pokażę wam sztuczkę, której nauczyłam się wczoraj! - krzyknęłam radosna.

Byłam otoczona przez całą grupkę, dlatego położyłam ręce na kółkach i pomału zaczęłam cofać.

- Pip, pip, pip, pip - udawałam cofający tir. Wszyscy zaśmiali się szczerze.

Gdy miałam dużo przestrzeni. Zaczęłam podjeżdżać w przód i tył, jakbym się kołysała. Nagle popchnęłam koła w przód, a sama naparłam na oparcie. Przednie kółeczka podniosły się, ale to nic, przechyliłam się jeszcze na bok i stałam na jednym kółku. Pomału zaczęłam sunąć ręką w przód, dzięki czemu najnormalniej w świecie jechałam do przodu. Trochę krzywo i chwiejnie, ale do przodu! 

- Super! - krzyknęli wszyscy. Uśmiechnęłam się radośnie.

- Dobra, ja muszę lecieć. Obiecałam koleżance, że przenocuję u niej, a droga daleka, więc pa! - pomachałam im na pożegnanie i pojechałam przed siebie. Koleżanka była młodsza ode mnie, ale bardzo ją lubiłam. Droga do niej prowadziła przez park, o który nikt nigdy nie dbał, ale zawsze pałętało się tam wiele ludzi. Ten park miał swój urok.

Tym razem nie było tutaj nikogo. Dziwne. Zawsze ktoś biegał, nawet w największe upały znajdowali się jacyś masochiści, ale teraz... Wzruszyłam ramionami. Co mogło się stać? Spokojnie jechałam po kamienistej drodze. Nie należała do najprzyjemniejszych, ale jakoś mi to zbytnio nie przeszkadzało. Bardziej bałam się o mój wózek.

Zza zakrętu wyszło dwóch mężczyzn. Stanęli na całej szerokości drogi i zaczęli rozmawiać. Nie miałam jak przejechać.

- Przepraszam, czy mogliby panowie się przesunąć? - spytałam uprzejmie.

Obaj spojrzeli na mnie groźnie. Przestraszyłam się. Przecież ja tylko chciałam, aby zrobili mi przejście! Obaj byli blondynami, ale jeden z nich był wyższy, a drugi za to masywniejszy. Teraz stali odwróceni do mnie przodem. Nie wiedziałam, co mam zarobić. Zacisnęłam dłonie na kółkach.

- To ja może pojadę inną drogą.

Nawróciłam pospiesznie wózek i chciałam odjechać, gdy drogę zagrodzili mi kolejni dwaj mężczyźni. Jeden z nich miał czarne, a drugi rude włosy. Obaj za to mieli wyróżniające się blizny na rękach, której jakoś nie dawały mi poczucia jakiegokolwiek bezpieczeństwa. 

Byłam otoczona przez zgraję olbrzymich, napakowanych mężczyzn! Serce mi przyspieszyło. Co oni chcieli ze mną zrobić? Przecież byłam bezbronna i w ogóle! Mało im kobiet na świecie, musieli czepić się inwalidy?

Pomału zaczęli przybliżać się w moją stronę, przez co strach mnie sparaliżował. 


Dam radę uciecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz