(Bez)stresowe wychowanie

828 36 9
                                    

Mandy była taka zmęczona.
„Mam do tego prawo", myślała, leżąc w miękkiej, ciepłej pościeli, i słuchając krzyków dobiegających zza ściany. „O co te dzieciaki znowu się kłócą?"
Westchnęła, przekręcając się na drugi bok, i utkwiła wzrok w odrapanej ścianie.
„A tu przydałoby się malowanie. Malowanie, oczywiście. Kiedy ja na to znajdę czas...? Nigdy nikomu nie obiecywałam, że w pojedynkę doskonale zajmę się piątka dzieci..."
Z tą myślą w głowie, udało jej się znów zasnąć, pomimo wrzasków dzieciarni.




- Tommy, oddaj mu samochodzik. - Jedenastoletnia Annie usiłowała zaprowadzić jako taki porządek wśród rodzeństwa. - To nie twój, to Simona. Hej, Nina, nie można wkładać tego do buzi!
Malutki pokój dziecięcy rozbrzmiewał kakofonią płaczów, krzyków i narzekań. Po kolorowej wykładzinie w samochodziki walały się zabawki, dostępne w mocno ograniczonych ilościach, do tego przeważnie w nie najlepszym stanie. Przez nieduże okno wpadało szare, sprane światło dnia.
- Zawołaj mamę, Annie! - rozzłościł się 6 – latek, Simon.
- Oszalałeś? - zganiła go najstarsza siostra. - Nie wolno budzić mamy, kiedy śpi!
- Ale jest dzień.
- Ale ona jest bardzo zmęczona, nie słyszałeś?
Chłopiec nachmurzył się.
- Chcę autko z powrotem! - usiłował wyrwać je rok starszemu bratu.
- Pierwszy wziąłem! - zaprotestował Tommy.
Leżąca w kołysce, malutka Jane dołączyła się do ogólnego harmidru rozpaczliwym płaczem. Annie westchnęła i podeszła do kołyski, odkupionej po okazyjnej cenie od znajomych rodziny.
- Co jej jest? - zapytał Tommy, odkładając nieszczęsny samochodzik.
- Może... głodna? - odparła niepewnie jego siostra i podniosła dziecko, które rozpłakało się jeszcze bardziej. - Fuj, śmierdzi! Zrobiła kupkę!
- Blee. Zawołaj mamę! - krzyknął Simon.
Korzystając z nieuwagi reszty, dwuletnia Nina znów wpakowała zabawkowa ciężarówkę do buzi.
- Nie mogę! - odparła ze złością Annie, póki co odkładając małą. - Poczekajcie, idę do kibelka.
Wyszła z pokoju, na dobrą sprawę musząc po prostu chwilę odpocząć i pomyśleć. Na piętrze, gdzie się właśnie bawili, znajdował się tylko pokój dziecięcy i łazienka, na dole zaś – sypialnia mamy, kuchnia i salon. Dziewczynka skierowała swe kroki w kierunku toalety właśnie – niezbyt gustownie pokrytej żółtymi kafelkami, popękanymi tu i ówdzie, przyozdobionymi wielkim, nieco zaśniedziałym lustrem. Annie z niejakim trudem przekręciła za sobą klucz w zamku, i stanęła przed tymże zwierciadłem.
- No i co ja mam robić, co? - zapytała samej siebie, wkładając rękę we włosy.
Jej odbicie nie powtórzyło gestu.
Dziewczynka wytrzeszczyła oczy, serce zabiło jej jak oszalałe.
- A może ci pomóc? - zaproponowała lustrzana Annie nieco zgrzytliwym głosem.
Dziewczynka pisnęła rozpaczliwie, po czym zaczęła szarpać się z drzwiami. Stary zamek przez chwilę stawiał opór, a przerażona dziewczynka miała wrażenie, że to stwór z lustra w jakiś sposób go blokuje. Wreszcie wypadła jednak z łazienki, spocona i oszołomiona.
- Tam są duchy! - krzyknęła i jak burza wpadła do pokoju dziecięcego.




Do rozespanego umysłu Mandy dotarły jakieś wrzaski o duchach. W co oni się znów bawią, przecież wiedzą, że nie wolno budzić mamy..? Wprawdzie było koło południa, ale ona miała tak strasznie wszystkiego dość, że przespany dzień wydawał się całkiem niezłym pomysłem. Tylko te dzieci...! Należałoby się nimi zająć, ale nie są aż takie małe, prawda? W lodówce powinno coś jeszcze być... Wczorajsza zupa, twaróg, coś takiego. Chociaż, odkąd James odszedł, obecność jedzenia w tym domu wcale nie była taka pewna. Skrzywiła się, nie mając ochoty znów nad tym rozmyślać. Jeżeli dzieci dalej będą głośno, pójdzie tam i im coś powie. Oby Annie przewinęła małą...
Kobieta znów zaczęła drzemać.




- Przemówiło do ciebie twoje odbicie? Ale serio? - Tommy wytrzeszczył na nią oczy.
- No, tak! - Annie była bliska płaczu. - Jakieś duchy czy coś!
- Pójdziemy tam wszyscy. - zarządził siedmiolatek.
- A nie lepiej obudzić mamę? - zaprotestował Simon.
- Zbyt zmęczona. - odparł Tommy. - Nina i Jane zostają tutaj, są za małe.
- Z wami! - obwieściła Nina.
- Po prostu chodźcie! - wykrzyknęła histerycznie Annie. - Przekonacie się, że nie kłamię!
Dzieci wymieniły spojrzenia.
Niebawem cała czwórka tłoczyła się w drzwiach do łazienki, bojąc się zajrzeć do środka.
- Ej, duchu...? - mruknął niepewnie Simon.
Odpowiedziała im cisza. Nagle dało się słyszeć łomot, który rozniósł się echem po łazience. Dzieciaki jak na komendę wrzasnęły przeraźliwie, kiedy ich wzrok padł na upuszczony przez Simona zabawkowy pojazd.
- O nie – syknął Tommy. - Obudziliśmy mamę!
Cała czwórka popędziła do pokoju.



Mandy otworzyła oczy, zdezorientowana. To, co przed chwilą usłyszała, ewidentnie było zbiorowym, głośnym wrzaskiem. Czy te dzieciaki się na nią uwzięły?
Podniosła się i lekko zakręciło jej się w głowie – naprawdę długo spała.
Odnalazła pod łóżkiem kapcie, czując coraz większą złość. Oni wcale nie szanują jej potrzeb! Do tego to nie tak, że coś im po prostu spadło, oni perfidnie, złośliwie, wszyscy naraz zaczęli drzeć jadaczki!
Mandy ruszyła ociężale po schodach, do pokoju dziecięcego.
Gdy otworzyła drzwi, napotkała cztery zdumione, niewinne – ale i jakby wystraszone - spojrzenia. Tak, niepokój na ich twarzach mówił sam za siebie. Zmówili się, pewnie znów chcą zawracać jej głowę!
- Czemu tak wrzeszczeliście? - zapytała surowo. Przez chwilę panowała cisza, a potem zaczęli mówić jedno przez drugie.
-...Byłam w toalecie, i moje odbicie zaczęło mówić..
- Poszliśmy tam!
- ...twierdziła, że to duchy...
- Baliśmy się i...
- ...ale nie chcieliśmy cię budzić..
- No i spadło autko, i krzyczeliśmy...
- Ja bałam!
- ...To niechcący...
Mandy niewiele rozumiała z tego bełkotu.
- Czekajcie, czyli wystraszyliście się, bo myśleliście, że w łazience są duchy? - upewniła się. - Skąd wam się to wzięło?
- Annie tak powiedziała! - wykrzyknął Simon.
Mandy skierowała wzrok na najstarszą córkę.
- Wmówiłaś młodszym dzieciom, że w łazience są duchy? - zapytała ze złością.
- Nie, nie! - dziewczynka miała łzy w oczach. - One naprawdę tam są!
- Nie, moja panno, mnie już nie nabierzesz – warknęła matka. Najwyraźniej ten dzieciak próbował wmówić innym, że ich toaleta jest nawiedzona, ale przy okazji sam się porządnie wystraszył i uwierzył w te bzdury. - Poczekajcie chwilę... a czemu Jane płacze?
- Ma kupkę.
- Nie mogłaś jej przewinąć, Annie? - kobieta była już rozsierdzona do granic możliwości. Pospiesznie zmieniła najmłodszej pieluchę, gwałtownymi, nerwowymi ruchami. - A teraz czekajcie na mnie!
Ruszyła do łazienki. Weszła, zamknęła drzwi i stanęła przed lustrem. Uniosła brwi, lekko zaskoczona.
Wyglądała naprawdę wyjątkowo korzystnie. Dopiero wstała, a jak ładnie układały jej się farbowane włosy, jaką miała ładną cerę! Naprawdę, nieźle.
- No i co by tu zrobić z nimi... - westchnęła. Jej odbicie było naprawdę ładne. I do tego te paznokcie. Gładkie, równe, czyste. Cudowne.
„Skoro gówniara tak się wystraszyła, łatwo można ją z tego wyleczyć, a zarazem ukarać", przyszło Mandy do głowy. Zaśmiała się sama do siebie. „Jakie to proste".
Wróciła do pokoju dziecięcego.
- Annie, proszę ze mną. W łazience nie ma żadnych duchów. - oznajmiła zdecydowanie.
Córka zbliżyła się ostrożnie, a matka uchwyciła ją mocno za nadgarstek. Dziewczynka pisnęła.
- Idziemy – zarządziła kobieta. - Stawisz czoła tym swoim strachom.
Po chwili drzwi od łazienki zatrzasnęły się za zapłakaną Annie. Skuliła się na zimnej podłodze, łkając i mocno zaciskając oczy, przerażona.
Kiedy nagle jej uszu dobiegł dźwięk lejącej się wody.
Odważyła się zerknąć przez palce. Za mleczną szybą kobieca sylwetka brała prysznic.
- Mamo! - wychrypiała, starając się krzyczeć.
Szum wody ustał.
- Annie – szept zdawał się dobiegać zewsząd wokół. Ze ścian, sufitu. Lustra. - Może pomóc. Masz dość rodzeństwa, co? Nie możesz już na nie patrzeć.
- W- wcale nie – wyjąkała dziewczynka.
- W takim razie szkoda, że więcej się nie zobaczycie.
Prysznic spadł gwałtownie na ziemię, sylwetka zniknęła. Od strony lustra nad głową Annie coś zachrobotało.




Mandy, zajętą robieniem na dole kolacji, zaskoczyły nieludzkie krzyki.
„O Boże", pomyślała, nieco spłoszona. - „Ona aż tak w to wierzy? Miała tam wytrzymać głupie 15 minut, a sąsiedzi zaraz mi wezwą policję."
Ruszyła niechętnie w stronę schodów, powiewając szlafrokiem. „Dzieci to utrapienie", pomyślała i złapała za poręcz.
Zamarła, spojrzawszy na własną dłoń.
Nie mogła oderwać wzroku od brzydkich, połamanych, nie najczystszych paznokci.

***

Autor: Michalina Horoszkiewicz (http://blakier.blogspot.com/)

Inne źródło: http://straszne-historie.pl/story/13505-Bezstresowe-wychowanie


Straszne-HistorieWhere stories live. Discover now