5. Wyrok w zawieszeniu

126 10 0
                                    

Minęła już druga lekcja i na razie nic nie słyszałam o tym, żeby dyrektor chciał mnie widzieć.

Trzecią lekcją był angielski. Zaraz po sprawdzeniu obecności do klasy wszedł dyrektor. Razem z Valentinem wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Wiedzieliśmy, że nie czeka nas nic miłego.

- Poprosiłbym na rozmowę pannę McRiver, pana Shermana oraz pana Watsona- powiedział z gorobową miną.

- Kurwa...- zaklęłam cicho. Zaskoczony Valentine odwrócił się w moją stronę, pakując swoje książki do plecaka.- No co?- spytałam, widząc jego minę. On tylko pokręcił głową.

Wszyscy troje wyszliśmy i udaliśmy się za głową szkoły do jego gabinetu. Raczej nazwałabym to pokoikiem wstydu. Ściany były pokryte jakąś tapetą w niebieskie kwiatki, prawdopodobnie pochodziła ona z tamtego wieku. Pod oknem stało biurko z obrotowym fotelem i drewnianym krzesłem po drugiej stronie. Po prawej znajdował się regał zapełniony segregatorami.

Mężczyzna obszedł biurko i usiadł na fotelu, wlepiając w nas wzrok. Miał około pięćdziesiątki. Jego siwe włosy błyszczały. Ogromne zakola i tworząca się łysinka na czubku głowy dodawały mu wieku. Wyglądał na surowego, starego sknerę i faktycznie- był nim!

- Mogę wiedzieć z jakiego powodu wszczęliście wczoraj bójkę na korytarzu po zajęciach?- spytał. Ale to raczej było pytanie retoryczne, bo żadne z nas nie udzieliło odpowiedzi.- Panno McRiver, może to pani wyjaśnić?

W gardle stanęła mi ogromna gula. Z trudem ją przełknęłam i zaczęłam mówić.

- Wczoraj, razem z Valentinem szliśmy korytarzem. Mieliśmy już wychodzić. Wtedy Harry zagrodził nam drogę. Zaczął się do mnie przystawiać, a kiedy ja wyraźnie mu powiedziałam, że nie jestem zainteresowana, Harry mnie unieruchomił, wyginając ręce.- Spojrzałam na Harrego. Widziałam jak się gotuje. Na pewno nie chciał być zawieszony, ale to, co mówiłam, było prawdą, która była dla niego niekorzystna.- Panie dyrektorze, przysięgam, że to był odruch i chciałam się tylko bronić! Nie jestem taka. Nie biję ludzi bez powodu. W ogóle nikogo nie krzywdzę, bo nie potrafię...- W moich oczach stanęły łzy. Zasłoniłam usta, żeby żaden z nich nie zobaczył mojego uśmiechu. Kurczę, jaką ja jestem dobrą aktorką!

- Panie Watson, może pan to wyjaśnić?- spytał dyrektor, dając mi spokój. Spojrzałam na Valentine'a, którego twarz wyrażała zdziwienie. Mrugnęłam do niego, dając znak, że wszystko okay.

- Ona kłamie!- oburzył się Harry.- Doskonale pan wie, panie dyrektorze, że nie mogę sobie pozwolić na takie coś ze względu na zawody. Jeśli zostałbym zawieszony, nie miałbym szansy na jakikolwiek sukces sportowy. Ona kłamie... Nie uderzyłbym dziewczyny.

- Jak wytłumaczysz to, że pan Walker widział cię, jak uderzasz Carmen?- Do rozmowy włączył się Valentine.- Wszyscy to widzieli. Zresztą, chyba nie zaprzeczysz, że nie widziałeś jej siniaka pod okiem?

- Sam ją uderzyłeś!- wrzasnął Harry.- Osobiście pobiłeś czterech kolesi, więc nie byłoby dla ciebie problemem uderzenie jej!

Otworzyłam usta ze zdziwienia. Jak ten rudzielec mógł choć przez chwilę coś takiego insynuować?! Valentine nigdy by mnie nie uderzył! Okay... znamy się zaledwie drugi tydzień, ale wiem, że nie zrobiłby czegoś takiego. Sherman jest raczej typem gentelmana. Zawsze przepuszcza mnie pierwszą w drzwiach i przed zajęciami nawet odsuwa mi krzesło.

- On nigdy by tego nie zrobił!- stanęłam w jego obronie. Wiedziałam, że Valentine'owi zależy na ocenach i zachowaniu. Ja mogłam zostać zawieszona, ale jego to kosztowałoby zbyt wiele. W moich oczach znowu pojawiły się łzy. Musiałam przekonać dyrektora o naszej niewinności. Mimo, że jej nie było.

Całą kłótnię przerwał uderzenie dużej dłoni w powierzchnię dębowego biurka.

- Po wysłuchaniu waszych wyjaśnień- zaczął spokojnie- dochodzę do wniosku, że najlepszą karą będzie zawieszenie was wszystkich na trzy tygodnie.

Moja szczęka opadła. Usłyszałam ciche przekleństwa chłopaków. Dyrektor wstał i wyprosił nas gestem ręki.

- Panie dyrektorze...- zaczęłam, ale jakoś nic nie przychodziło mi do głowy. Co mogłabym powiedzieć? Proszę nie zawieszać Valentine'a, bo to moja wina?

- Panno McRiver, nie sądzę, abym zmienił zdanie.- Dyrektor podszedł do mnie i dosłownie wypchał za drzwi.- Aha, jeszcze jedno. Nie widzę przeszkód, aby waszą karę zacząć już dzisiaj. Do widzenia!

Stałam pomiędzy dwoma wściekłymi licealistami, którzy mierzyli się wzrokiem.

- Nie wiedziałem, że jesteś taka delikatna, panno nikogo-nie-krzywdzę!- prychnął Harry, kierując swój wzrok na mnie.- W ogóle nikogo nie krzywdzę, bo nie potrafię...- Usiłował naśladować mój głos.

- Jak chcesz, to mogę ci pożyczyć trochę swojego IQ- odparłam.- Tobie bardziej się przyda.

- Szmata!- Rudzielec wysyczał przez zęby. Valentine zrobił krok w jego stronę, zasłaniając mnie swoim ciałem.

- Uważaj na słowa, Watson!- warknął. Odsunęłam go trochę, dzięki czemu widziałam ich obu. Mierzyli się wzajemnie wzrokiem.- Grabisz sobie, Harry...

- Obrońca uciśnionych się znalazł!- prychnął drugi.- Skoro jesteś takim chojrakiem, to zmierz się ze mną na pięści!

- Dzisiaj o siódmej za barem Canaberria.- Valentine odwrócił się i wyszedł. Zostałam z Harrym. Rudzielec przysunął swoją twarz bliżej mojej. Czułam jego ciepły oddech.

- Zobaczysz porażkę swojego rycerzyka, księżniczko- szepnął.- Masz dwa wyjścia, żebym go nie przepuścił przez praskę. Umówić się ze mną lub towarzyszyć mu dzisiaj. To będzie jego pogrzeb.

- Zobaczymy...- syknęłam przez zaciśnięte zęby i odwróciłam się. Pobiegłam za Valentinem. Wierzyłam, że da to się jeszcze jakoś odkręcić.

Trust me |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz