9. Był zawiedziony...

82 12 2
                                    

Przez dwa tygodnie Thomas nie dał znaku życia. Może nie wpadł na pomysł, że zamieszkałam u Veronici.

Dwa tygodnie minęły bardzo szybko. Przez cały ten czas zajmowałam się Carterem i dużo rozmawiałam z Veronicą. Nie przejmowałam się szkołą.

Stres przyszedł dopiero wtedy, gdy zaparkowałam auto pod szkołą. Moje ręce zaczęły się trząść, a oddech przyspieszył. Co ja powiem Valentine'owi? Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że wystawiłam go pod klubem.

Jeśli jest twoim przyjacielem, to zrozumie- uspokoiłam się w myślach. Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z samochodu. Pewnym krokiem ruszyłam przez parking. Przy wejściu zobaczyłam uśmiechniętego Harry'ego. Nie miał żadnych śladów bójki. Co jeśli...

Gdy zadzwonił dzwonek, skierowałam się w stronę sali 279, gdzie miałam angielski. Usiadłam w ławce, którą zajmował już Sherman. Uśmiechnął się do mnie, ale tego nie odwzajemniłam.

- Nie dawałaś znaku życia- powiedział. Nie wyczułam złości w jego głosie. Był... normalny.- Co się stało?

- Sprawy rodzinne- mruknęłam zdołowana.- Lenny, przepraszam cię, że nie przyjechałam ci pomóc. Byłam pod klubem, ale zadzwonił mój brat i...

- Widocznie to było ważne- przerwał mi. Swoją dłonią przykrył moją.- Nie martw się, rudzielec dostał za swoje.

- Nie widać- odparłam.

- Wybity ząb, złamane dwa żebra i palec- zaczął wymieniać.- Dodatkowo wstrząs mózgu.

- Jesteś bokserem?- Uniosłam brwi na co Valentine się zaśmiał i pokręcił głową.

- Trenowałem przez chwilę, ale się nie biję. Nie kręcą mnie walki. Wolę grać solo bez publiczności.

- Powiedz jeszcze, że odwiedzasz salon tatuażu oraz, że mogę się przewieźć twoim Range Roverem, a jestem gotowa wyjść za ciebie tu i teraz!- oznajmiłam radośnie i puściłam mu oczko.

- Czyli lubisz niegrzecznych chłopców, McRiver, tak?- spytał, poruszając zabawnie brwiami.

- I to jakich...- mruknęłam, podnosząc rękę do jego włosów, lekko je pociągając. Oboje się zaśmialiśmy, ale chyba zbyt głośno, bo nauczycielka walnęła ręką o biurko i kazała nam się uspokoić. Po kilku minutach ciszy Valentine pochylił się w moją stronę.

- Więc lepiej się pakuj, McRiver, bo w podróż poślubną zabieram cię do Stanów.- Lekko musnął wargami moje ucho. Zachichotałam cicho, a Lennym objął mnie ramieniem, jakbym była jego dziewczyną.

Do domu wróciłam dość późno, bo razem z Shermanem pojechaliśmy na pizzę. Plecak zostawiłam w korytarzu i ruszyłam do kuchni.

- Carter?- krzyknęłam, lecz odpowiedziała mi cisza.- Veronica?

Widok, jaki zastałam, wbił mnie w ziemię. Przy stole siedziała Veronica i Thomas. Mój brat trzymał w ręce broń. Przełknęłam wielką gulę, która uformowała się w moim gardle i spytałam:

- Gdzie Carter?

Thomas spojrzał na mnie przelotnie, jakbym w ogóle nie istniała. Nie wiedział o istnieniu mojego syna; gdy byłam w ciąży uciekłam z domu, do którego wróciłam niedługo po porodzie. Carterem zajmowała się Miranda, ale potem Ben uparł się, żeby zostawić go u Veronici. Zgodziłam się; miałam pewność, że Thomas nigdy nie wejdzie do jej domu i nie zobaczy Cartera. Do dziś...

- Chodzi ci o tego dzieciaka, w którego wrobiłaś naszego kuzyna?- prychnął. Wstał i zaczął przechadzać się po kuchni, mierząc do różnych przedmiotów.- O tego samego, o którym ja nie miałem zielonego pojęcia?

- Gdzie mój syn?

- Ale się wczuwasz!- zaśmiał się.- Syn. Syn... Powiedz mi, to była wpadka, czy okłamałaś go mówiąc, że jesteś na tabletkach?

- Nie odpowiem na żadne z twoich pytań, póki go nie zobaczę- wycedziłam. Zaczęłam się trząść, a strach powoli ustępował złości. Gdyby coś zrobił Carterowi, nawet bym nie patrzyła na więzy krwi, które nas łączą, tylko od razu go zabiła.

- Veronico, zostaw nas samych- zwrócił się do kobiety, która kiwnęła głową i bez słowa opuściła kuchnię.- Twój syn właśnie zmierza z naszą kuzynką na lotnisko. Za godzinę mają lot do Ameryki.- Jego twarz była poważna, w czasie gdy moja zdążyła przejść przez wszystkie miny bólu. Podparłam się o blat stołu. Nie mogłam w to uwierzyć...

- Jak mogłeś?!- krzyknęłam, rzucając się na niego. Thomas złapał mnie za koszulkę i zanim zdążyłam zadać jakiś cios, pchnął mnie na ścianę. Uniósł pistolet i wymierzył do zdjęcia, na którym był Carter i ja. Strzelił, rozwalając je. Tak zrobił z trzema innymi.

- Następnym razem, gdy będziesz chciała coś przede mną ukryć, zapamiętaj, że jeśli się dowiem, zabiorę ci to- powiedział, po czym wyszedł, trzaskając drzwiami.

Osunęłam się po ścianie i zaczęłam płakać. Nie miałam Cartera; nie miałam brata; nie miałam nawet Bena. Wszystko się sypało... Dlaczego Thomas mi to zrobił? Jak mógł wywieźć mojego syna za granicę, posługując się Mirandą?

Usłyszałam kroki Veronici, która weszła do kuchni i położyła mi rękę na ramieniu. Strąciłam ją i pośpiesznie wstałam.

- Wiedziałaś- syknęłam w jej stronę.- Nie zadzwoniłaś do mnie ani nie powstrzymałaś Thomasa.

- Nie wiedziałam- odparła krótko.- Nie słyszałam nawet samochodu. Pewnie zaparkował parę ulic dalej.

- Pieprz dalej!- warknęłam, odtrącając ją. Wbiegłam po schodach do pokoju i zamknęłam drzwi na klucz. Wyjęłam telefon z kieszeni i szybko wybrałam numer. Odebrał po dwóch sygnałach.

- Co tam, McRiver, wybrałaś już suknię ślubną?- zagadnął wesoło.- Właśnie miałem do ciebie dzwonić. Co sądzisz o imieniu Jason dla naszego dziecka?- Wiedziałam, że żartował, ale nie mogłam powstrzymać cichego szlochu, kiedy wspomniał o synu.- Carmen, co się dzieje?

- Możemy pogadać?- spytałam cicho.- Ale nie przez telefon. Co powiesz na park, niedaleko szkoły?

- Będę za kilka minut- rzucił i przerwał połączenie. Westchnęłam głośno i zeszłam na dół po klucze do samochodu.

- Gdzie idziesz?- Veronica rzuciła mi zdziwione spojrzenie.

- Nie twój zasrany interes- odparłam i wyszłam z domu, trzaskając drzwiami.

Trust me |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz