6. Zamiar niewyprowadzania się

119 13 0
                                    

- Przepraszam cię.- Wydyszałam, kiedy w końcu dogoniłam Valentine'a.- Przeze mnie jesteś zawieszony. W dodatku ta sprawa z Harrym.

Chłopak szybko sie odwrócił i wziął moją twarz w dłonie. Patrzył mi prosto w oczy. Nie miałam zielonego pojęcia do czego zmierzał.

- Hej, to nie twoja wina!- zaoponował.- A poza tym, nie wiedziałem, że jesteś tak dobrą aktorką.- Na jego ustach pojawił się słodki uśmiech.

- Chodziło się na parę kółek teatralnych.- Wiedziałam, że się rumienię. Czułam ciepło, wstępujące na moje policzki, kiedy spuszczałam głowę.- Jednak chcę pojechać z tobą.

- Wykluczone!- Brunet uniósł dłoń.- Raz udało ci się go uderzyć, ale teraz on może cię poważniej poturbować.

- Chyba czas na to, żebyś poznał mnie lepiej- wymruczałam.- Z ostatniej szkoły na serio wywalili mnie za pobicie- powiedziałam trochę głośniej. Jego oczy zrobiły się jak talerze.

- Żartujesz, prawda?- wydukał. Pokręciłam głową. Nerwowo przeczesał włosy ręką. Zauważyłam, że tak samo robi Thomas, gdy się denerwuje.- Czyli umiesz się bić, a tamten cios wcale nie był odruchem?- Znowu pokręciłam głową.

- W szkole w Melbourne mi dokuczali, to przywaliłam paru chłopakom no i od tamtej pory dali mi spokój. I wiesz co? Zawsze mnie przepuszczali w kolejce na stołówce, a na dzień kobiet dostałam od nich super płytę z piosenkami Lady Gagi.- Uśmiechnęłam się do siebie.- Dwa tygodnie później spłonęła w samochodzie taty.- Zamarłam. Szlag by to, zaklęłam w myślach. Nie ugryzłam się w język. Głupia! Głupia! Głupia!

Spojrzał na mnie. Zrobiłam się cała czerwona. Dałaś czadu, pomyślałam.

- W samochodzie?- Jego brwi uniosły się na samą górę czoła.

- Wymsknęło mi się- wyjaśniłam.- Nie chcę o tym gadać. Jeszcze nie...- Valentine objął mnie ramieniem, a ja odruchowo wtuliłam się w jego tors.- Masz ładne perfumy.- Zaciągnęłam się jego zapachem, a on zaczął się śmiać.- Mój tata też miał takie.- Speszona schowałam twarz w jego ramię.- Wybacz, ostatnio zebrało mi się na wspomnienia. Ale i tak idę z tobą do Canaberrii.

- Jak sobie życzysz, księżniczko.- Valentine wzruszył ramionami.

Lexus z piskiem opon zaparkował na placu przed klubem Canaberria. Wysiadłam z auta. Nie odeszłam od niego nawet trzy metry, kiedy zadzwonił mój telefon.

- Mogę wiedzieć, gdzie ty się podziewasz?!- Usłyszałam wrzask Thomasa.- Dzisiaj mieliśmy jechać do domu Hamiltonów! Od tego zależy los połowy naszej forsy. Car, oni wiszą nam dwieście tysięcy!!!

- Zaraz będę...- wymruczałam i się rozłączyłam. Byłam rozdarta. Obiecałam Valentine'owi, że przyjadę i mu pomogę. Ale nie mogę zostawić Thomasa samego z czterema gorylami od Hamiltona! Widziałam ich raz w życiu i sądzę, że położyłby ich tylko środek nasenny dla niedźwiedzi! Kurde, kto wpierdziela tyle sterydów?!

Ze spuszczoną głową wsiadłam z powrotem do samochodu. Kiedy odpaliłam, usłyszałam kolejny dźwięk dzwonka. Znowu dzwonił Thomas... Wzięłam telefon i odrzuciłam połączenie. Wcisnęłam gaz do dechy i dobijając do stu czterdziestu na godzinę, wracałam do domu. Na moście minęłam czarnego range rovera Valentine'a. Dochodziła siódma. Wiedziałam, że Sherman będzie pytał. I na pewno nie będzie zadowolony.

Po dokładnie sześciu minutach byłam już pod domem. Weszłam do domu i usłyszałam trzask rozbijanych talerzy.

- Gdzie ona jest?!- Usłyszałam krzyk.- Miała tu być pięć minut temu! A co jeśli znowu się wyprowadziła? Ona mnie zostawi, chłopaki! Zostawi...- Zacisnęłam pięści. Znowu dostał szału! Mocno zamknęłam oczy. Nie chciałam płakać. Nie teraz...- Już się dla niej nie liczę?!- Znowu poleciało coś kruchego. Rozbiło się i słyszałam, że ktoś próbował to posprzątać.- Ma mnie za takiego samego śmiecia, z którego śmiali się w podstawówce! Ona mnie nienawidzi!!!

Nie musiałam więcej słyszeć. Wściekła ominęłam kuchnię i poszłam do pokoju. W szufladzie nocnej szafki znalazłam końcówkę leków nasennych. Obracając opakowanie w rękach, siedziałam na łóżku. Thomas dalej krzyczał.

Nagle wszystko ucichło. Słyszałam szybkie i ciężkie kroki na schodach. Ben wołał mojego brata i też biegł po schodach.

- Ona mnie nienawidzi, więc ja też ją nienawidzę!- Wrzasnął po raz kolejny, wpadając do mojego pokoju. Stanął jak wryty, gdy mnie zobaczył. Szok wymalował się na jego twarzy, który zaraz potem ustąpił wielkiej fali wściekłości.

- Jesteś tylko śmieciem?- szepnęłam.- Ja cię nienawidzę?- Wstałam i rzuciłam mu w twarz tabletkami.- Nienawidzę! Ale nie ciebie, tylko siebie, bo tak bardzo próbujesz mnie chronić, że to stało się twoją obsesją! Przeze mnie jesteś chory i wiesz co? Nie wyprowadziłam się dlatego, że cię miałam dość. Potrzebowałeś terapii, a beze mnie udałoby ci się w stu procentach! Wiesz dlaczego chciałam się zabić? Wiesz dlaczego codziennie przykładałam sobie pistolet do głowy?!- Wrzeszczałam coraz głośniej. W drzwiach widziałam Bena i Jerry'ego, ale ich zignorowałam.- Bo chciałam, żebyś się wyleczył! Twój psycholog mi powiedział, że moje nagłe zniknięcie wywoła u ciebie szok i przestaniesz być takim psychopatą! Chciałam umrzeć, bo cię kocham!

- Carmen...- szepnął Ben, który był przerażony. Tylko on wiedział o moich próbach samobójczych i sam uratował mnie parę razy. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Powinnam była to powiedzieć już dawno temu.

Thomas ryknął wściekły i jednym ruchem ręki strącił wszystkie zdjęcia i rzeczy z mojej komody. Podeptał nasze wspólne zdjęcia, po czym rzucił się na mnie, zwalając na podłogę...

Trust me |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz