11. Ktoś, kto jednak został

61 12 5
                                    

Zatrzymałam się przed moim byłym domem. Samochód Bena stał na podjeździe, ale zaraz obok stał też lexus Thomasa. Wyciągnęłam telefon i wybrałam numer do kuzyna.

- Tak? Carmie, coś się dzieje?

- Czekam przed domem- powiedziałam chłodno.

- Jak to przed domem? Carmen, zwariowałaś? Thomas cały czas tu jest i...

- Czekam przed domem- przerwałam mu, po czym się rozłączyłam. Elektroniczny zegar wskazywał kilka minut po siódmej. Po chwili Ben usiadł obok na miejscu pasażera. Zamknęłam hondę i ruszyłam przed siebie. Milczenie trwało dobre kilka minut. Nie odezwałam się nawet, gdy jakiś pajac wycofując, prawie skasował mi przód.

- Co się dzieje, Carmen?- spytał zirytowany moim zachowaniem. Ja zrobiłam koło i wjechałam na naszą ulicę od drugiej strony. Zaparkowałam przed domem Mirandy i Aarona.

- Zawołaj Mirandę- powiedziałam, jednak drzwi od strony Bena dalej były zamknięte.

- Mirandy nie ma. Dziś po południu mieli samolot do Stanów. Wiesz, że nie wolno nam jeździć całą gromadą, więc pojechał z nimi Thomas. Carmen, do cholery, wytłumacz mi, co się tu dzieje?

Z całej siły otwartą dłonią przywaliłam w kierownicę. Zamknęłam oczy i powoli liczyłam do dziesięciu. Po dziesięciu sekundach poczułam na ramieniu jego dłoń. Nie wiedziałam, jak mam umieścić Cartera, Thomasa i samolot w jednym zdaniu. Moje nerwy puściły i zaczęłam szlochać jak małe dziecko. Schowałam twarz w dłoniach i odsunęłam się od Bena.

- Zamieńmy się miejscami- powiedział, trąc twarz dłonią.- Tak będzie lepiej.

Zrobiłam tak, jak kazał. Siedząc na fotelu pasażera, oparłam głowę o kolana i objęłam je rękoma. Wciąż milczałam, tępo patrząc w szybę. Czułam się pusta. Ktoś zabrał większą część mnie i wywiózł poza zasięg moich możliwości. Odebrano mi moje drugie, mniejsze serce. Moje drugie ciało, które było ze mną przez dziewięć bolesnych miesięcy, a potem równie boleśnie przyszło na świat, zniknęło.

Ben bez słowa prowadził samochód. Kiedy wjechał na ulicę, na której mieszkała Veronica, zareagowałam.

- Zawieź mnie do jakiegoś hotelu- powiedziałam cicho ochrypłym głosem. Spojrzał na mnie, ale nie skomentował tego, tylko minął dom, należący do Freeman i wyjechał z ulicy.

- A co z...?

- Jego tam nie ma- przerwałam mu, doskonale wiedząc, że chodzi o naszego syna. Ben nacisnął hamulec i gwałtownie spadłam z siedzenia na deskę rozdzielczą.

- Jak to nie ma?!- warknął. Wracając do ruchu.- Byłem u was wczoraj, nie wciskaj mi kitu, że z dnia na dzień nagle zniknął!

- A ty nie udawaj, że uważałeś, kiedy do nas jeździłeś!- krzyknęłam. W samochodzie zapanowała cisza. Gdy w końcu udało mi się usiąść na fotelu pasażera, zapięłam pas.- Thomas się dowiedział... To on kazał Mirandzie zabrać Cartera.- Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam mówić coraz ciszej. Ben stanął przed jakimś dobrym hotelem. Spojrzeliśmy na siebie, a w jego oczach mogłam zobaczyć, że wcale nie chce dziś stawiać czoła mojemu bratu.

- Nie jedź- szepnęłam, wyręczając go w podjęciu decyzji.

Został.

Został, rezerwując nam pokój i doprowadzając mnie do niego. Został na całą- a raczej pół- noc, odganiając wszystkie koszmary. Mieliśmy więcej tego nie robić, ale oboje tego potrzebowaliśmy. Musiałam zająć myśli czymś innym, niż Carter i pocałunek Valentine'a. A Ben po prostu został.

###

Ktoś czekał? Biedna Carmen. Ale i zła Carmen. Ta dziewczyna rządzi się swoimi prawami.

Do następnego! :)

Trust me |ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz