Całkowicie wytrącona z równowagi wychodzę z samochodu i zła trzaskam drzwiami. Nie wierzę, że zgodziłam się z nim jechać. W tej chwili jazda najgorszą komunikacja miejską wydaje się dla mnie odległym luksusem.
- Przepraszam, skąd miałem wiedzieć że nawali?! - wzdycha Cameron, rozkładając ręce. Jest mu głupio ale nie bardzo mnie to obchodzi. W tej chwili zwalenie na niego całej winy wydaje mi się jedynym rozwiązaniem.
- Weź już sobie daruj - rzucam beznamiętnie i wyciągam papierosa.
- Palisz? - Oparta o zepsuty samochód, mierzę go wzrokiem. W niczym się nie zmienił.
- A co taki zdziwiony? Pora się ocknąć - prycham.
Stoimy na poboczu autostrady. Niewielka wysypka pośród zieleni. Pewnie nawet uznałabym, że ładnie tu, gdyby nie obecna sytuacja. Poza tym szum samochodów wszystko psuje.
Chłopak dołącza do mnie i po chwili również zaciąga się dymem. Cała seria gestów, które przy tym wykonuje, mimo minionego czasu, jest mi znana aż za dobrze. Jego przydługie włosy, delikatny cień zarostu, takie same ubrania na ciągle szczupłej sylwetce.
Dalej jest tym samym przeklętym Cameronem Liddellem. Każda komórka mojego ciała nie dopuszcza do siebie możliwości, że mógłby się zmienić.
Poznaliśmy się na jednym z dobrych, metalowych koncertów. Jak dwie bratnie dusze. Dogadywaliśmy się od pierwszego spotkania. Teraz, kiedy o tym myślę, mam wrażenie, jakby minęło nie trzy, ale milion lat. Jakby to wszystko wydarzyło się w poprzednim życiu, tylko jeden szczegół się nie zmienił.
On.
Miłość idealna. Tak się wydawało nie tylko mnie, ale i wszystkim wokół. Pasowaliśmy do siebie jak dwie krople wody. Dwójka zbuntowanych nastolatków. Obydwoje rzuciliśmy liceum, słuchaliśmy tej samej muzyki, mieliśmy te same poglądy. Aż do pewnej nocy, kiedy coś poszło nie tak.
Miałam niespełna osiemnaście lat i zaszłam w ciążę. Ot, co się stało. Jakby ktoś u góry, ktokolwiek tam jest, wydał na mnie wyrok. Przekreślił mi wszystko. Młodość, wolność. To nie było jak strzał w pysk. To było jak kula w łeb, a zaraz potem życie od nowa. Milion razy gorsze. Milion razy cięższe.
Ale wracając do głównego bohatera tej historii - Liddell, urodzony buntownik, rzecz jasna nie przyjął tego do wiadomości. Dwa dni potem wyjechał w trasę ze swoim cholernym zespołem i nigdy więcej się nie odezwał.
Wyjechałam do Stanów i tutaj urodziłam malucha. Moja mama zginęła, kiedy miałam 5 lat, a tata nie specjalnie przejmował się tym, co ze sobą robię. Na początku przesyłał pieniądze, ale kiedy się moja sytuacja trochę się ustabilizowała, prawie przestał się odzywać.
Zamieszkałam najpierw u kuzynki, w końcu sama dorobiłam się mieszkania. Poradziłam sobie, wychowałam się bez matki, należę do silnych i niezależnych kobiet. Wszystko układało się w miarę dobrze, dopóki nie spotkałam tego idioty. To miał był przyjemny tydzień w Nowym Jorku, wielkie miasto pełne ludzi. Nowe znajomości, romanse. Tydzień urlopu. Odskoczni od ciągłej bieganiny. Na nieszczęście jego beznadziejny zespół musiał tam grać w tym samym czasie.
Przyszedł do mnie do hotelu. Przepraszał. Tłumaczył się, że zespół naprawdę go potrzebował, a potem to ja zerwałam kontakt. Że był potwornie wystraszony, bo wiedział że nie był na to gotowy i za nic by sobie nie poradził. Że mnie szukał. Że żałował każdego dnia w ciągu tych trzech lat. Że nie było dnia, kiedy nie myślałby o mnie i o naszym maleństwie.
"Naszym".
Dokładnie tak je nazwał. Z troską w głosie.
Ono nigdy nie będzie nasze.
CZYTASZ
Bands One Shots Pl
FanficOkej, natrafiłam się na kilka takich, em, opowieści(?) po angielsku i nie ukrywam że spodobał mi się ten pomysł - w jednym opowiadaniu zamiast rozdziałów umieszczam shoty z przeróżnymi osobami :)Po za tym smuci mnie fakt że w sieci jest mało fanficó...